poniedziałek, 30 grudnia 2019

Artur Wójcik, Fantazmat Wielkiej Lechii. Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków

Jako, że fenomen Wielkiej Lechii, śledzę od dłuższego czasu, to książkę pana
Artura Wójcika, o której wspomniałem w ostatnim raporcie, kupiłem w zasadzie natychmiast, gdy tylko pojawiła się w przedsprzedaży. Zazwyczaj tak nie robię, ale w tym wypadku, uznałem, że nie warto się zastanawiać. Jest kilka tematów, których ominąć po prostu nie potrafię.
Tym bardziej, że autora już znałem z jego publikacji na łamach bloga Sigillum Authenticum. Chociaż, tu dodam, że nie całkiem, bo nie tylko on tam pisał, ale jakąś opinię już miałem. Mogę powiedzieć, że książka oczekiwań nie zawiodła.

Zatem,przechodząc do konkretów, parę słów o treści.
Do rozdziału trzeciego, mamy do czynienia w zasadzie z publicystyką. Pan Wójcik przedstawia, na czym polegają poglądy turbolechickie, czy turbosłowiańskie (nie są to synonimy, chociaż jedno zazwyczaj łączy się z drugim). Mamy też opis, z konieczności dosyć pobieżny, jak wygląda środowisko turbolechitów i jakie "metody badawcze" stosują.

czwartek, 26 grudnia 2019

Patricia A. McKillip, Mistrz Zagadek z Hed

Już kiedyś tutaj omawiałem jedną powieść autorstwa pani Patricii Anne McKillip. Mowa o Zapomnianych Bestiach z Eldu, książce na tyle dobrej, że Andrzej Sapkowski, zaliczył ją do swojego kanonu fantasy. Jeśli ktoś jest ciekaw szczegółów, to polecam rzucić okiem na zalinkowaną wyżej opinię. Jeśli akurat nie chce się nikomu patrzeć, to powiem - warto. Chociaż, śpieszę też dodać, że czytałem też lepsze rzeczy. W każdym razie, parę miesięcy później, zabrałem się za coś innego autorstwa tejże pani - pierwszy tom trylogii Mistrz Zagadek, która również wylądowała we wspomnianym kanonie.

Przede wszystkim, muszę powiedzieć, że podstawową zaletą tej powieści, jest fakt, że nie jest przegadana. To dość cienka książeczka (wprawnemu czytelnikowi jej przeczytanie może zająć nawet tylko jeden wieczór), a ma w sobie więcej treści, niż niejedno, bardziej współczesne, opasłe tomiszcze (tutaj kamyczek do ogródka pana Brandona Sandersona, którego doceniam mimo skłonności do wodolejstwa). Zarazem jednak, nie mam uczucia niedosytu, jak mi się czasem zdarzało przy tak cienkich powieściach. Zatem, chociażby z tego względu, poleciłbym, pod warunkiem, jeśli ktoś oczywiście lubi fantasy.

wtorek, 19 listopada 2019

Raport książkowy #4 (wrzesień - październik)


Pewnie ktoś się zastanawiał (wiem, że są jednak ludzie, którzy tego bloga czytają), czy w ogóle żyje. Otóż, tak, żyję, jak najbardziej, tylko, co to za życie...
Tak na poważniej, to poza tym, że rozmaite sprawy życiowe, nieco obciążają mi moją chorą łepetynę, jakoś się zebrać nie mogę, by coś tutaj wrzucić. Parę wpisów sobie wisi i czeka na dokończenie (kilka recenzji i ze dwa teksty inne), a ja się do tego zebrać nie mogę. A trochę czytałem od ostatniej notki, byłoby o czym napisać. Także, postanowiłem, że chociaż wrzucę ten raport. Może kogoś zainspiruje, by coś kupić, a  mi pozwoli się przełamać. Już nie wspominając o tym, że kolejne zamówienie w realizacji, niedługo wszystko zaczęłoby mi się mieszać.

sobota, 2 listopada 2019

Krzysztof Piskorski, Zadra

Pana Krzysztofa Piskorskiego, każdemu zainteresowanemu jakoś bardziej
fantastyką, przedstawiać nie trzeba. W skrócie - jeden z lepszych polskich pisarzy fantasy. Niestety, pisze mało, ostatnio w ogóle zawiesił działalność pisarską. Cóż, szkoda, ale pozostało nam przeczytać to, co już zdążył wydać.
Ja go znałem z bardzo dobrego Cieniorytu, ale długo nie mogłem się zabrać za bardzo chwaloną Zadrę. Mimo, że kupiłem chyba z rok temu. W końcu jednak, udało się, także zapraszam na kilka słów od siebie.

Na wstępie od razu powiem, że steampunku nie lubię. Przede wszystkim dlatego, że wiele wprowadzanych tam rozwiązań, nie ma racji bytu w normalnym świecie. Poziom bezsensu, za mocno mnie uderza, bym mógł się skupić na lekturze.
Są jednak wyjątki. Ot, chociażby Wilcza Godzina, autorstwa Litwina Tapinasa. Też w wielu aspektach, to się nie trzyma kupy, ale w miarę przyjemne czytadło -  jak nie oczekujecie zbyt wiele, to daje radę.
Pierwszy tom pana Marka Hoddera, o przygodach sir Richarda Burtona i Algernona Swinburne'a jest nawet lepszy. Oczywiście, znam dzieła znacznie wyższej jakości, ale ma swój urok.
Do tego, jak widać, nielicznego grona wyjątków, dołącza powieść pana Piskorskiego. Czyli, jak ktoś się zastanawia, czy warto tę książkę przeczytać, a nie chce mu się czytać dalej, odpowiadam - warto. Bardziej dociekliwych zapraszam do kontynuowania ;).

Zacznijmy od tego, że nie jest to typowy steampunk. Bo o ile wiem, zazwyczaj w tym gatunku, technologia oparta na sile pary, rozkwitła jeszcze bardziej, niż w historii, ,,nieco" zmieniając oblicze naszej cywilizacji.
Natomiast, w świecie, opisanym na kartach Zadry, francuski uczony, Adam Morthiene, odkrył tajemniczą substancję, zwaną etherem. Ten ether, dziwnie przypomina plazmę - w tym sensie, że reaguje dość widowiskowo w kontakcie ze zwykłą materią, ale jak najbardziej daje się manipulować za pomocą pól magnetycznych.

środa, 16 października 2019

Marcin Jamiołkowski, Okup Krwi

Nieco wydobrzałem po wyjeździe, także może czas, by przerwać impas i wrzucić jakąś notkę.
Na początek może coś krótkiego, czyli kilka wrażeń po pierwszej części, pięciotomowego cyklu, pióra polskiego pisarza - Marcina Jamiołkowskiego.
Przyznam, że pana Jamiołkowskiego nie kojarzyłem zupełnie. Mam w ogóle wrażenie, że to dość niszowa literatura, ale może przesadzam. Zapewne w stanie ignorancji bym trwał jeszcze przez całe lata, gdyby nie to, że cały cykl, zachwalała Moreni.
Zatem postanowiłem sprawdzić i zrelacjonować, co z tego sprawdzania wynikło.

Zacznijmy może od zarysu fabuły, by się zorientować, o czym w zasadzie jest ta książka. Otóż, głównym bohaterem, jest pan Herbert Kruk. Mieszka w Podkowie Leśnej pod Warszawą, gdzie zajmuje się krawiectwem.
Jednak, poza obracaniem igłą, jest też magiem. Może nie najlepszym, ale całkiem niezłym. Mieszka poza Warszawą, bo w samej Warszawie, magia nie działa albo działa w sposób kompletnie wypaczony.

czwartek, 5 września 2019

Raport książkowy #3 (lipiec-sierpień)


Podczas tego lata, nie kupiłem za wiele książek, prawie jak nie ja:D. Ale wyznaczyłem sobie zasadę, że będę wrzucał te raporty co dwa miesiące, by trudniej było się pogubić. Zamierzam się tego trzymać, zwłaszcza, że już widzę, że wrześniowe zakupy będą niemałe ;).
Tym razem stosy w zasadzie tylko dwa, fantastyka i książki inne. Czytałem co prawda trochę naukowych w te wakacje, ale zakupów w zasadzie nie było, używałem literatury z neta albo biblioteki. We wrześniu zamierzam nadrobić :P.
Zatem, zacznijmy może od fantastyki.

piątek, 30 sierpnia 2019

David Dalin, Mit Papieża Hitlera

Generalnie, historia II wojny światowej, nigdy nie była czymś, co mnie specjalnie
interesowało. Czasem jednak, lubię coś poczytać również i z tej działki.
Szczególnie interesowała mnie z tego okresu, postawa Piusa XII, jak i w ogóle Kościoła Katolickiego, względem nazistowskiego reżimu, czy Holokaustu. Głównie z tego względu, że można się spotkać z nader rozbieżnymi opiniami, względem tego, jak to w zasadzie wyglądało, jak papież ma być oceniany. Przeczytałem dość, by dojść do wniosku, że większość tych oskarżeń, raczej nie ma racji bytu. Jeśli ktoś jest ciekaw, o co dokładnie chodzi, to można posłuchać chociażby tej audycji. Tylko ostrzegam - zwłaszcza po tej lekturze, widać, że jest to materiał pełen przekłamań i bzdur.
Zwłaszcza słynna pod tym względem jest książka Johna Cornwella, pod wymownym tytułem Papież Hitlera (autor zresztą, w późniejszej książce, odwołał większość swoich zarzutów, ale te zaczęły żyć własnym życiem). Nie tylko zresztą ona, powstało nieco pozycji, które Piusowi XII imputują antysemityzm, czy sympatie pronazistowskie.

Pozycje, które były odpowiedzią na te ataki, były przez media głównego nurtu (przynajmniej w USA) pomijane. Zresztą, w większości pisali je katolicy, poniekąd może i słusznie oburzeni oszczerstwami względem zmarłego papieża, ale w związku z tym, można domniemywać, że mogły nie być zbyt obiektywne.
Dlatego, wahałem się, czy sięgać po te książki. Dopóki nie natrafiłem na omawianą dzisiaj, pana Davida Dalina.
Ten człowiek, jest Żydem, ba, na dodatek konserwatywnym rabinem. Poza tym, to, na ile jestem w stanie ocenić, szanowany historyk judaizmu. Wykładał między innymi na Brandeis University i ma w dorobku niemało publikacji. Dlatego, uznałem, że spokojnie można sięgnąć po tę książkę.
Cóż, nie zawiodłem się, myślę, że było warto. Jednak, po kolei.

czwartek, 29 sierpnia 2019

Ian R. MacLeod, Czerwony Śnieg

Słyszałem już jakiś czas temu o tym autorze.
 O samej książce, nie za dużo. Mignęła mi gdzieś, co prawda, w spisie książek z Uczty Wyobraźni od Maga, ale nic poza tym. Do czasu recenzji Łukasza, która mnie bardzo zaciekawiła.
Stwierdziłem, że bardzo chciałbym dostać tę książkę, jednak, zgodnie z ostrzeżeniem autora recenzji, okazało się, że jest to niemal całkowicie niemożliwe. Wszędzie, w żadnym sklepie nie mieli tej pozycji na stanie, jedynie e-booki. A jednak, jestem pod tym względem jestem dość staroświecki i nie uśmiecha mi się płacenie za jakiś plik. Mam płacić za coś, co nawet do ręki nie mogę wziąć? Kpina :P.
Także przygotowałem się na długie polowanie na różnych serwisach aukcyjnych. Jednak, los się do mnie uśmiechnął. Musiałem skoczyć do Świata Książki, by kupić koledze kartkę na wesele. Przy okazji, zajrzałem na półki i zauważyłem ten tytuł, który jakimś cudem się uchował. Nie wybrzydzałem zatem i od razu go kupiłem.
Cóż, po wszystkim mogę stwierdzić, że było warto. Nie jest to jednak lekka książka, o czym niżej.

wtorek, 20 sierpnia 2019

Brandon Sanderson, Do gwiazd

Ta powieść miała się tu pojawić już w zeszły piątek. Niestety, nie zdążyłem skończyć
recenzji przed wyjazdem, zatem wrzucam teraz.

Pana Brandona Sandersona, znam i cenię jako twórcę fantasy. Ma naprawdę oryginalne pomysły i pisze całkiem nieźle. Dlatego, gdy moja koleżanka po blogu, Głodna Wyobraźnia, obwieściła, że w Polsce ma zostać wydana powieść Amerykanina, ale tym razem z gatunku science-fiction, od razu stwierdziłem, że chce ją przeczytać.
Już zdążyłem się naciąć na inną próbę eksploracji tego działu literatury przez niezłego pisarza fantasy, mianowicie pana Stevena Eriksona.  Bałem się, czy Amerykanin, również nie zrąbał, tak jak Kanadyjczyk.
Na wstępie stwierdzam - nie. Natomiast szerzej poniżej.

środa, 7 sierpnia 2019

Guy Gavriel Kay, Ysabel

Zgodnie z tym, co wspomniałem z okazji ostatniej notki, chciałbym napisać parę słów na temat jednego z moich ostatnich nabytków. Mianowicie o książce pana Guya Gavriela Kaya, Ysabel.
O panu Kayu jeszcze na pewno napiszę, bo jest to pisarz, którego twórczość mnie nieodmiennie oczarowuje. Czasem niełatwa w odbiorze, ale ostatecznie zawsze stwierdzam, że było warto. Książki pana Kaya mają w sobie jakąś magię, czar, który pozostawia po sobie wiele wrażeń i wspomnień.
Już wiele lat temu, zachwyciłem się Fionavarskim Gobelinem (o którym mam nadzieję tutaj napisać, bo planuje ponownie go przeczytać). Czy Ysabel, może z nim konkurować? 
Cóż, moim zdaniem - nie. Chętnie napiszę, dlaczego tak uważam. Muszę jednak zastrzec, że chociaż postaram się wyłożyć przede wszystkim w miarę obiektywne powody, to jednak dużą rolę w takiej, nie innej ocenie grały względy sentymentalne. A coś takiego, ciężko wyjaśnić komuś innemu.

wtorek, 6 sierpnia 2019

J.P. Gallagher, Purpura i czerń (książka + film)

Miałem  nie pisać tej recenzji. Przede wszystkim dlatego, że jednak, umówmy się,
nie jest to literatura zbyt popularna, a ci, co czytają tego bloga, chyba jednak wolą coś innego.
Ale może jednak kogoś zainteresuje. Uprzedzam, że już niedługo będzie recenzja książki pana Kaya i Sandersona (no ta później, bo jednak potężne tomiszcze). Także fantasy nadal dominuje :D.
Jednak, przechodząc do rzeczy... O czym w ogóle ta książka (i jej adaptacja filmowa) jest?
Otóż Purpura i czerń opowiada o życiu i działalności (szczególnie podczas II wojny światowej) księdza prałata Hugh O'Flaherty'ego, zwanego "Szkarłatnym Kwiatem Watykanu".
Na podstawie książki pana Gallaghera, wydanej niedługo po śmierci monsiniora (tak zwyczajowo tytułuje się księży prałatów) O'Flaherty'ego (zmarł w 1962), powstał też film, pod tym samym tytułem. W rolę głównego bohatera wcielił się kapitalny Gregory Peck.
Sam, wiele lat temu oglądałem Purpurę i czerń, a teraz, dość niedawno, coś mi przypomniało o tym filmie. Wówczas odnotowałem, że jest też książka. Przeczytanie jej nie zajęło mi dużo czasu. Zdecydowanie, czy chcę o tym jakoś szerzej pisać, nieco dłużej. Jak już jednak uznałem, że tak, to zaczynajmy.

sobota, 20 lipca 2019

Jean Raspail, Pierścień Rybaka

Do książek pana Jeana Raspaila od jakiegoś czasu się przymierzałem. Pewnego razu,
znalazłem w dobrej cenie cały pakiet. Postanowiłem zaryzykować i kupiłem.
Na pierwszy ogień, poszła jedna z bardziej znanych powieści tego autora, zatytułowana Pierścień Rybaka. Autor dostał za nią nawet ze dwie nagrody. Moim zdaniem, raczej zasłużył. Jeśli okaże się, że pozostałe książki są na podobnym poziomie, to uznam ten zakup za bardzo udany.
Ponieważ, na tym blogu, staram się jednak, bardziej uzasadniać swoje opinie, przejdźmy do szerszego omówienia :D.

Zacznijmy może od paru słów, na temat samej treści książki. Otóż, pan Raspail, jako podstawę swojej powieści historycznej obrał jeden z najbardziej mrocznych i trudnych dla Kościoła katolickiego okresów historycznych - wielką schizmę zachodnią.

wtorek, 9 lipca 2019

Andrzej Trepka, Król tasmańskich stepów

Czy ktoś kojarzy takie nazwisko, jak Andrzej Trepka? Zapewne, większość
czytelników, urodzonych już dawno po czasach PRL, nie za bardzo.
A szkoda, bo tenże pan, był wziętym pisarzem science-fiction. Przy tym, jednym z nielicznych, którzy rzeczywiście nauką się interesowali, udzielał się między innymi w periodykach o tematyce astronautycznej.
Niestety, pisarz zmarł równo dekadę temu. Oprócz całkiem niezłych, powieści science-fiction, zostawił po sobie niemało książek popularnonaukowych. W tym, tyczących się przyrody i jej ochrony.
Dzisiaj o jednej z nich, którą czytałem dość dawno, bo jeszcze w liceum. Jak wspominałem w raporcie, teraz mam ją na własność. Nie żałuję, bo choć to staroć, wydany jeszcze w roku 1982, pozostaje zaskakująco aktualny.
Zatem, pora na notkę o niej, zwłaszcza, że Moreni była tą książką zainteresowana :P.

poniedziałek, 1 lipca 2019

Raport książkowy #2


Miałem nie robić tego raportu, zanim mi kolejne zamówienie nie przyjdzie. Jednak, gdy myślałem nad tym, zdałem sobie sprawę, że tyle czasu minęło, od tego ostatniego raportu, że już sam się mylę, co przybyło od tego czasu, co nie.
Zdecydowanie takiego chaosu nie lubię, także postanowiłem, że zmieniam zdanie. Nie będę, jak zapowiadałem poprzednio, robić tych raportów, jak uznam, że należy, ale co trzy miesiące. Także, następny na koniec września/początek października i tyle. Łatwiej wówczas ogarnąć, co się w zasadzie dzieje.
Dlatego, przedstawiam, co mi przybyło od ostatniego czasu, gdy przedstawiałem swoje nabytki. Może komuś coś wpadnie w oko i sam kupi :P.
Uprzedzam, że lista jest niepełna, bo kilka pozycji zostawiłem u narzeczonej. Wymieniam je na końcu. Zdjęcia dodam później, a tego wpisu już nie ma sensu odkładać.
Poza tym, możliwe, że coś przeoczyłem przez swoje gapiostwo. Jeśli tak, to przepraszam. Jak się zorientuje, z przyjemnością dodam stosowny apendyks.

Wiera Kamsza, Czerwień na Czerwieni, Odblaski Eterny #1

Całkiem lubię rosyjską literaturę. Klasyki, takie jak dzieła hrabiego Tołstoja, czy Dostojewskiego nawet ja dość chętnie czytam. Mimo, że ich odbiór nie zawsze jest łatwy.
Jeśli chodzi o fantasy, to niegdyś zetknąłem się z kontynuacją  Władcy Pierścieni, napisaną przez pana Nika Pierumowa. Cóż... Fajerwerków nie ma. Co prawda, tragedii też nie, da się czytać, ale zasłużyłoby u mnie najwyżej na 6/10. Co przypomnę, jest w moim systemie, zaledwie książką niezłą.
Zatem, usłyszawszy o twórczości pani Wiery Kamszy, która pisaniem fantastyki zajęła się właśnie pod wpływem wywiadu ze wspomnianym Pierumowem, postanowiłem sięgnąć po jej cykl - Odblaski Eterny.
Zdecydowanie nie była to zła decyzja. Zaraz podam parę szczegółów, ale niestety, muszę też wspomnieć o na wstępie o pewnej przykrej rzeczy.
Mianowicie, w Polsce twórczość pani Kamszy wydawało Wydawnictwo Dolnośląskie. Postanowiło jednak, przerwać, skończywszy zaledwie na tomie drugim.
Na szczęście, można dostać w Internecie, amatorskie tłumaczenia następnych tomów. Albo, jeśli ktoś dysponuje dostateczną znajomością języka naszych wschodnich sąsiadów, sięgnąć po oryginał.
Jeśli chodzi o polskie tłumaczenie, czy kompetentny przewodnik po świecie, to zajrzyjcie na bloga Odblaski Eterny. Naprawdę warto ;).
Tyle, jeśli chodzi o sprawy techniczne i wprowadzenie. Pora, by napisać, czemu w ogóle warto szukać w Internecie dalszych tomów. Oraz, rzecz jasna, czemu sięgać po pierwszy;).

Paweł Lisicki, Poza polityczną poprawnością. Polska, Europa i Kościół między nihilizmem, a islamem

Wahałem się, czy w ogóle to tutaj wrzucać, z racji tego, że to publicystyka. Poza
tym, traktuje w dużej mierze o polityce i religii, czyli kwestiach nad wyraz
drażliwych. W końcu jednak machnąłem ręką. Książka jest mimo wszystko niezła. Stwierdziłem, że warto spróbować, możliwie obiektywnie opisać swoje wrażenia po lekturze.
Na wstępie, coś niecoś o autorze. Jak również, dlaczego w ogóle po tę książkę sięgnąłem.
Nie ukrywam, że dość cenię i szanuję redaktora Pawła Lisickiego. Przede wszystkim dlatego, że nie jest chamem. Jeszcze nie widziałem, by epatował nadmiernie mocnym językiem, czy popisał się zwyczajnym buractwem. Poza tym,  trzeba przyznać, że stara się trzymać faktów,a nie popadać w jakieś idiotyczne teorie spiskowe. Na tle polskiego prawactwa wypada to zdecydowanie na plus. Wystarczy zapoznać się z "mądrościami" pana Cezarego Gmyza. Nie wspominając o indywiduach w rodzaju Michalkiewicza.
Przy tym pan Lisicki ma niewątpliwie sporą wiedzę na tematy, w których się udziela. Czyli przede wszystkim, historii i teologii Kościoła Katolickiego. Dlatego, stwierdziłem, że sięgnę po tę książkę, będącą zbiorem jego felietonów i wywiadów. Większość, co prawda, jest dostępna w Internecie, ale takie zestawienia są mimo wszystko dużo wygodniejsze. Tym bardziej, że wolę czytać z kartki, nie z ekranu komputera.

czwartek, 27 czerwca 2019

Kate Elliot, Nadciągająca Burza - Korona Gwiazd #5

Poprzednio oceniałem tutaj pierwsze cztery części tego cyklu. Strasznie dawno,
ale obiecałem, że się pojawią dalsze części, więc się tak też się stało :D.
Jak ktoś jest zainteresowany, to polecam mu zajrzeć do tej notki, gdzie opisałem wrażenia po lekturze pierwszych czterech tomów cyklu.
Jednak, tak na szybko przypomnienie. Nadciągająca Burza stanowi piąty tom siedmiotomowego cyklu Korona Gwiazd. Jest to uniwersum wzorowane na Europie z X wieku. Nawet państwa są swoistymi echami rzeczywiście istniejących w tym czasie.
Sama akcja książek z tego cyklu, dzieje się w Wendarze, bardzo przypominającym cesarstwo Ottonów. Nawet wędrujący dwór króla bardzo przywodzi na myśl dwór samego cesarza.
Nie będę rozwodził się nad realiami szerzej, bo jeśli ktoś jest ciekaw, to może sobie zerknąć do poprzedniego wpisu.
Tutaj krótko przybliżę, dlaczego, moim zdaniem, warto kontynuować tę serię, jeśli dotarło się do tego momentu.

wtorek, 25 czerwca 2019

David Eddings, Trylogia Elenium

Dzisiaj zbiorczo o jednej z najlepszych serii jakie mi się ostatnio zdarzyło
przeczytać. Tak dobrej, że aż przeczytałem książki jedna po drugiej.
Śp. Davida Eddingsa każdemu, kto trochę orientuje się w literaturze fantasy, raczej przedstawiać nie trzeba. Nawet, jeżeli niczego nie czytał, to kojarzy, że ktoś taki był. Tym bardziej, że od niedawna mamy możliwość zaopatrzenia się w nowe wydanie jego najbardziej znanego cyklu - Belgariady, w formie grubego omnibusa.
Sam z Belgariadą zapoznawałem się ładnych parę lat temu. Rzeczywiście, muszę przyznać, że mi się podobała - zamierzam skompletować i przeczytać sobie ponownie. Może wtedy coś skrobnę.
Jednak, większość kojarzy zapewne tylko wspomniany pięcioksiąg, a już nie za bardzo ma pojęcie, że pan Eddings stworzył nie tylko wspomniany cykl, ale i kilka innych. Co najmniej jeden, uznałem za nawet lepszy.
Mowa o trylogii Elenium. Dwa tomy kupiłem okazyjnie, były tanie, spojrzałem na nazwisko i stwierdziłem, że zaryzykuję.
Cóż, mogę tylko powiedzieć, że było warto, cykl uzupełniłem. Zatem, chętnie przybliżę, dlaczego warto się w niego zaopatrzyć.

wtorek, 18 czerwca 2019

Pętlowa grawitacja kwantowa: Carlo Rovelli, Rzeczywistość nie jest tym, czym się wydaje

Strasznie ciężko było mi szło skończenie tego wpisu. Po raz kolejny okazało się, że łatwiej na coś narzekać, niż opisać coś, co bardzo mi pasuje.
Poza tym, przez długi czas, ciężko w ogóle było mi się zabrać za napisanie jakiejkolwiek notki. Dlatego, cieszę się, że udało się skończyć tę i z przyjemność oddaje do użytku publicznego.
Już jakiś czas temu, skończyłem czytać książkę, autorstwa włoskiego fizyka, pana Carla Rovelliego.
Tenże Carlo Rovelli jest jednym z wiodących fizyków, którzy zajmują się skomplikowanym zagadnieniem, jakim jest unifikacja teorii grawitacji i kwantów. Zadaniem, nad którym fizycy biedzą się w zasadzie od lat 20tych.
Trafiłem na jego książkę, bo ostatnio, z pewnych przyczyn, bardziej zagłębiłem się w ten temat. Natrafiłem na książkę pana Rovelliego, napisaną dla fizyków - jedną z najlepszych w tym temacie, na ile się orientuje.
Jednak, przy okazji dowiedziałem się, że napisał on również książkę przeznaczoną dla bardziej szerokiej publiczności, zatytułowaną Rzeczywistość nie jest tym, czym się wydaje. Jest to w zasadzie jedyna, licząca się, większa pozycja, próbująca przybliżyć to zagadnienie niespecjalistom. Podkreślam, że mówię tutaj o rynku światowym, na polskim, o ile wiem, konkurencji na pewno nie ma. Zatem, postanowiłem podzielić się paroma wrażeniami po lekturze - być może ktoś skorzysta.

sobota, 15 czerwca 2019

Film Tolkien

Nigdy tu o filmie nie pisałem z kilku powodów. Po pierwsze, nie za bardzo lubię
filmy w ogóle oglądać. Generalnie uważam, że książki są dużo lepsze albo nawet jakikolwiek ruch :P.
Po drugie, nie za bardzo się na tym znam. Mogę jedynie powiedzieć, czy mi się podobało, czy nie podobało.
W tym wypadku, zrobię wyjątek. Darzę wielką atencją twórczość J.R.R. Tolkiena, zatem na film poświęcony wczesnym latom jego życia pójść musiałem. Skończyło się na tym, że postanowiłem się tu uzewnętrznić. Bo o życiu tego brytyjskiego pisarza coś niecoś wiem. A emocje są za duże.
Zatem, jak ktoś nie widział filmu Tolkien, w reżyserii pana Dome Karukoskiego, w tym momencie muszę ostrzec, że dalej czyta na własną odpowiedzialność. Natomiast, jeśli chce odpowiedzi, czy pójść na ten film, to odpowiem krótko - można. Pod warunkiem, że ma się jakieś pojęcie, jak życie pana Tolkiena wyglądało. Jeśli za bardzo się o tym nie wie, to występują dwa powody, dla których tego nie należy robić:

1. Ciężko będzie się połapać, zwłaszcza, jeśli chodzi o nawiązania do twórczości.
2. Wyniesie się nieprawdziwy, a przynajmniej mocno skrzywiony obraz tego wybitnego pisarza.

Mówiąc bardziej wprost... Mimo, że film miał też niemało dobrych momentów, odczucia mam raczej mieszane.

niedziela, 26 maja 2019

Lian Hearn, Sieć Niebios. Czyli niezła prawie-Japonia


Japonia fascynowała mnie jeszcze od liceum - kiedy przeczytałem Shoguna,
autorstwa niezrównanego Jamesa Clavella. Brytyjczyk doskonale odmalował całą złożoność świata feudalnego Kraju Kwitnącej Wiśni i od tego czasu nieraz zdarzało mi się sięgać po coś w tym klimacie.
Kiedyś nawet japońskiego się uczyłem. Muszę jednak zaznaczyć, że współczesna (poza przyrodą), aż tak wielkiego mojego zaciekawienia nie budzi. Ale o feudalnej prawie zawsze chętnie poczytam.
Jednocześnie, zaznaczam, że znacznie bliższa jest mi Europa i jakimś maniakiem Kraju Wschodzącego Słońca nigdy nie byłem. A już bycia fanem mangi stanowczo imputować mi nie należy. Tym niemniej, sentyment do Japonii feudalnej mam spory.
O co chodzi w tym wstępie? Ano, o to, że kiedy ostatnio byłem na kiermaszu książkowym, rzuciła mi się w oczy, ładna, zielona okładka z samurajskim mieczem na okładce. Oczywiście, sięgnąłem, tytuł wydawał się dość ciekawy. Autorki nie znałem. Cóż, okazało się, że strzeliłem całkiem dobrze.
Sieć Niebios jest piątym i ostatnim tomem cyklu Opowieści Rodu Otori, autorstwa pani Gillian Rubinstein (publikującej pod pseudonimem Lian Hearn). Zarazem jednak, jest to tom pierwszy, ponieważ opisane tam wydarzenia mają miejsce przed resztą cyklu. Nie wiem, czemu nie wydano tego po prostu jako prequel, ale już mniejsza z tym. Ważne było, że można było zacząć  lekturę od tej książki, co też uczyniłem.

Steven Ericsson, Cena Szczęścia

Pana Stevena Eriksona poznałem jakiś czas temu, jako całkiem niezłego autora fantasy. Przeczytałem tylko część pierwszą Malazańskiej Księgi Poległych (Ogrody Księżyca) i chociaż zachwycony nie byłem, to nie byłem też zły, że w ogóle po to sięgnąłem.
Tragedia to nie była, mimo, że daleko mi do zachwytów, jakie niektórzy wznoszą nad jego twórczością.
Wrażenia były jednak całkiem pozytywne, a słyszałem, że po pierwszym, nad wyraz chaotycznym tomie tej sagi, jest lepiej. Kiedyś (mam nadzieję, że w tym roku) nadrobię.
Dlatego, gdy zobaczyłem, że ten kanadyjski autor, napisał powieść science-fiction, opowiadającą o pierwszym kontakcie, od razu chciałem to dorwać. Byłem bardzo ciekaw, jak ten całkiem dobry autor fantasy, poradzi sobie w konwencji fantastyki naukowej.
Niestety, muszę powiedzieć, że Cenie Szczęścia, uwidaczniają się największe wady, które tak psuły mi przyjemność, płynącą z lektury Ogrodów Księżyca. Poza tym doszły dodatkowe zgrzyty - ten pan ewidentnie średnio sobie radzi ze science-fiction.
Tyle słowem wstępu, teraz chciałbym przedstawić szerzej, co dokładnie mi tam nie podeszło.

czwartek, 16 maja 2019

Ed McDonald, Czarnoskrzydły - Księga I, Znak kruka

Rzadko mam taki problem z oceną danej książki. W tym wypadku jest iście
paskudny - z jednej strony jestem pod pewnym wrażeniem, z drugiej strony, czuję pewien niesmak. Zatem po kolei.
Na książkę pana Edwarda McDonalda trafiłem w dużej mierze dzięki Pawłowi z Seczytam. Co prawda, migała mi ona już gdzieś wcześniej, ale raczej bym jej nie zgarnął, gdyby nie zachęty od Pawła.
Nawiasem mówiąc, wiem, że autor zarówno przedstawia się jak i podpisuje na okładce jako "Ed", ale strasznie nie lubię stosowania takich skrótów w oficjalnym obiegu. Jakoś mi ten "Ed" nie chce przejść przez klawiaturę :P. Strzelam, że autor nie chce być kojarzony ze Zmierzchem.

Zatem, przejdźmy do tego, o czym w zasadzie książka jest, bym mógł porządnie wyjaśnić, co mi w niej nie odpowiada.

wtorek, 14 maja 2019

Sir Walter Scott, The Lady of the Lake - Czytamy klasykę #1

Loch Lomond (ten sam rejon i klimat, co Loch Katrine)
W ramach powrotu, wrzucam kolejny post, mianowicie swoje wrażenia po pierwszej części z wyzwania czytelniczego.
Tę książkę momentami czytało mi się naprawdę ciężko i długo. Mimo wszystko, uważam, że było warto.
Już jakiś czas temu wspominałem, że chciałbym zapoznać się więcej z twórczością sir Waltera Scotta, po wyjątkowo dobrych doświadczeniach z powieścią Ivanhoe.
Zatem, gdy Kirima z Misieczytaniepodoba, ogłosiła wyzwanie czytelnicze "czytamy klasykę", to uznałem, że jest to doskonała okazja, do przeczytania którejś z jego książek.
Wybrałem wariant "klasyk - dwa miesiące". Jak każdy chyba wie, teraz jest maj, więc nieco dawno. Tym niemniej, spełniłem warunki, przeczytałem wybrane książki kiedy trzeba. Tylko wpisów stosownych zabrakło, z racji tego, że na jakiś czas, to w ogóle wpisów zabrakło. Zatem, stwierdziłem, że czas to zaniedbanie nadrobić i wrzucam pierwszą część z wyzwania czytelniczego.
Dobrze, koniec mojego smęcenia, przybliżę dlaczego tak ciężko szło mi czytanie tego wybranego dzieła.

poniedziałek, 13 maja 2019

Brandon Sanderson, Z mgły zrodzony

Nieco mnie tutaj nie było. Ostatnio miałem nieco ciężko. W sumie to nadal mam, ale
uznałem, że bloga muszę wskrzesić - trzeba się jakoś bardziej konstruktywnie, nie licząc czytania, oderwać od chwilami paskudnej rzeczywistości. Ostatnio zresztą nieco podładowałem baterie, także, miejmy nadzieję, będzie lepiej.
Także wracam - mam kilka recenzji do wrzucenia po doszlifowaniu. Poza tym, parę tekstów o nieco innej, niż książkowa tematyce :P.
Miałem problem, którą notkę wrzucić najpierw. Po pewnym namyśle, postanowiłem, że może zacznę od streszczenia moich wrażeń po lekturze książki Brandona Sandersona, Z mgły zrodzony.
Tak tylko wyjaśnię, że jest to moje pierwsze poważniejsze zetknięcie z prozą tego pana. Co prawda, wcześniej czytałem kontynuację Koła Czasu Roberta Jordana, napisaną właśnie przez Sandersona, ale jednak, to nie to samo, co czytanie własnego utworu danego pisarza.
Kiedyś czytałem również Elantris, ale z pewnych względów nie dokończyłem. Także, również nie do końca się liczy :P.
Dlatego byłem bardzo ciekaw, czego się spodziewać po tym opasłym tomiszczu, na dodatek będącym zaledwie pierwszym tomem sześciotomowego cyklu (na razie, w planach rozwinięcie).

piątek, 22 lutego 2019

Aleksandra Janusz, Dom Wschodzącego Słońca

Rzadko miewam tak, że jak coś przeczytam, to od razu chcę tutaj o tym pisać.
Nawet dobre książki, zazwyczaj muszą sobie chwilę na to poczekać. Są jednak takie tytuły, przy których zdecydowanie nie chce mi się zwlekać. Dzisiaj właśnie o czymś takim.
Dom Wschodzącego Słońca, to książka autorstwa pani Aleksandry Janusz, polskiej pisarki, zawodowo zajmującej się biologią molekularną. Przyznam, że bardzo długo mi ta postać jakoś umykała. Zapewne jeszcze długo ten stan nieświadomości byłby kontynuowany, gdyby nie Moreni, która to właśnie poleciła mi twórczość tej pani.
 Zaciekawiłem się, znalazłem trochę informacji o autorce (nie mogłem się nie uśmiechnąć, widząc, że zajmuje się biologią), dlatego przy pierwszej okazji, kupiłem tę książkę. Zwłaszcza, że kojarzy mi się dobrze, zazwyczaj książki wydane przez ś.p. Runę, mogą się poszczycić całkiem niezłym poziomem.
Tyle słowem wstępu, przejdźmy może do samej książki.

środa, 13 lutego 2019

10 książek science-fiction, które NIE są na bakier z nauką

Może ja jestem dziwny, ale zawsze mnie denerwowało, gdy książka, która mieni
się science-fiction, ze swoim pierwszym członem, ma niewiele wspólnego.
Oczywiście, ktoś tutaj mógłby powiedzieć, że zaraz, przecież mowa, jakby nie patrzeć, o literaturze pięknej. Artyście wolno więcej, niż naukowcowi i tak dalej.
Zgoda. W końcu nawet lubię Gwiezdne Wojny (spuśćmy zasłonę milczenia na ostatnią część), mimo, że są pełne rażących błędów. Planety wybuchające z hukiem w kosmosie, Han Solo, który liczy czas w parsekach, czy statki latające w kosmosie cały czas z włączonym silnikiem, to tylko czubek góry lodowej. A mimo to te filmy (no dobra, większość) bronią się, bo historia jest fajna.
Tym niemniej, cenię bardzo, jak autor, który pisze coś, co określa jako science-fiction, nie pisze bzdur. A przynajmniej się stara. Oczywiście też, trzyma się jakiejś wewnętrznej logiki w tym stworzonym świecie i te odstępstwa od praw natury jakoś tam uzasadnia, ale to chyba oczywiste.
Dlatego każdego, kto ceni sobie rzetelność w tego rodzaju książkach, zapraszam do lektury tego zestawienia.
Kolejność jest całkowicie przypadkowa. Książki oczywiście nie oceniam równo, ale wyjaśnię zawsze przy konkretnej pozycji dlaczego, tak, nie inaczej.

Patricia Anne McKillip. Zapomniane bestie z Eldu

Nie wiem, czemu tak długo nie czytałem tej książki, bo po raz pierwszy
usłyszałem o niej już dość dawno temu (chyba wczesne lata dwutysięczne). W każdym razie, gdy w końcu trafiłem na nią w dobrej cenie, to zgarnąłem.
Książka Zapomniane bestie z Eldu, Patricii McKillip była częścią serii Andrzej Sapkowski Przedstawia. Serii dosyć nierównej, ale były tam też takie perełki jak ta.
Pan Andrzej uznał zresztą tę książkę za tak wartościową, że dołączyła do jego kanonu fantasy. Sam chciałbym ten kanon poznać w całości, dlatego tym bardziej sięgnąłem. Po lekturze, pora na podzielenie się paroma wrażeniami.

Cóż, przede wszystkim, ta książka ma w sobie coś z takiego nieco baśniowego klimatu. Szczególnie widać go na początku, jak również na końcu. Jednak, w pewnym stopniu utrzymuje się on podczas trwania całej historii.

piątek, 8 lutego 2019

Arcybiskup i turbolechici

Nie sądziłem, że cokolwiek tutaj napiszę o turbolechitach. Przede wszystkim dlatego, że chociaż posiadam odpowiednią wiedzę, by krytykować tych oszołomów (czasem naprawdę wystarczy taka na poziomie wyedukowanego licealisty), to jednak są inni, którzy na pewno robią to o wiele lepiej (jak Paweł z Se czytam, na przykład). Trafiłem jednak na taki absurd, że muszę. Inaczej się uduszę :D.

Zacznijmy może od początku. Mój kolega, bardzo gorliwy katolik, naprawdę zachwalał książkę arcybiskupa Jana Pawła Lengi. Zaciekawił mnie tym na tyle, że poszukałem nieco informacji o tym księdzu i samej książce. Zatem, do rzeczy.

Ten hierarcha, przez trzydzieści lat, pracował w Kazachstanie i jest uznawany za bardzo zasłużonego dla Kościoła w Azji Środkowej. Dopiero jakoś w 2011 roku, przeszedł na emeryturę. Wówczas zamieszkał w Domu Księży Marianów w Licheniu.

Tyle na temat samego biskupa, jak ktoś ciekaw, to może sobie poszukać czegoś więcej. Jednak, podczas szukania informacji odnośnie publikacji tego biskupa natrafiłem na... Ale o tym może na końcu. Bo kluczowy tutaj jest fakt, że publikacja tego hierarchy zaciekawiła mnie na tyle, że nawet ją przeczytałem.
Wobec tego, na początku, chciałbym się podzielić paroma wrażeniami na temat tejże książki. Zaprawdę powiadam wam, są iście nieziemskie :P.

środa, 30 stycznia 2019

Laura Gallego Garcia, Tam, gdzie śpiewają drzewa

Z panią Laurą Gallego Garcia, zetknąłem się już dobre parę lat temu. Szukałem wtedy jakiejś ciekawej
książki, napisanej w języku hiszpańskim, najlepiej oczywiście fantasy, by podreperować mój kulawy język.
Gdybym nie mój specjalny wysiłek w tym kierunku, zapewne bym się w ogóle z jej twórczością nie zetknął.
Jednak, jak mawiał klasyk "szukajcie, a znajdziecie". Sprawdziło się i trafiłem na serię Memorias de Idhun, napisaną właśnie przez tą panią. Fabuła wydawała się być okej, część tomów wydano też w Polsce, dlatego skusiłem się i przeczytałem.
Wspomnienia z tej lektury mam bardzo dobre - książki może bez wielkich fajerwerków, ale całkiem przyjemne i na swój sposób oryginalne. Dlatego, poleciłbym je każdemu. W Polsce wydano je jako Kroniki Idhunu.
Dlatego, gdy jakiś czas temu, znalazłem w księgarni inną książkę tej pani - Tam gdzie śpiewają drzewa, nie zastanawiałem się długo i kupiłem. Więc, teraz pora na kilka wrażeń z lektury.

Jeśli chodzi o samą fabułę, to wielkiej oryginalności w niej nie odnajdziemy. Główna bohaterka, Viana de Rocagris jest jedyną córką księcia Corvena. Tenże książę, jest wysokiej rangi arystokratą, w królestwie Nortii, które przeżywa właśnie okres świetności.
Wszystkim żyje się dobrze, a Viana oczekuje na ślub ze swoim narzeczonym, księciem Robianem de Castelmar. Z którym małżeństwo zostało ustawione, ale szczerze się kochają.
Jak się zapewne domyślacie, całą tę idyllę, musiał szlag trafić.

środa, 23 stycznia 2019

1968. Od Wietnamu do Meksyku. Czyli włoska dama w podróży

Nareszcie udało się zasiąść do tej recenzji ;). Nowy Rok zacząłem z reportażem,
zdecydowanie nie byle jakim. Ciężko mi się pisało tę notkę, bo mogę zostać posądzony o stronniczość. Dlatego, na wstępie zaznaczam, że tak, do autorki mam wielki sentyment i jest jedną z moich ulubionych. Tym razem chciałbym przedstawić książkę, która dotąd mi umykała, ale teraz w końcu mi się udało. Mianowicie 1968. Od Wietnamu do Meksyku.


Natomiast, o samej autorce zapewne niejedna osoba słyszała, bo mam na myśli niedawno zmarłą, Orianę Fallaci.
Jednak wiele osób zna ją zapewne tylko z krytyki islamu, którą odważnie głosiła pod koniec swojego bogatego życia. Jak Hitchens, o którym już tutaj kiedyś pisałem, ta włoska dama, była niezwykle wyrazistą postacią. Mimo otwarcie deklarowanego ateizmu, nie bała się mówić wprost o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą islam. Respektowała także rolę chrześcijaństwa, jako istotnego składnika cywilizacji europejskiej.
Dlatego, w wielu kręgach lubiana nie jest. Nawet jednak jej zajadli krytycy (czy jak ich pieszczotliwie nazywała, cykady), nie byli w stanie odmówić jej, że dziennikarką i pisarką była świetną.

Widziała wiele wojen XX wieku i rozmawiała z wielkimi tego świata. Przy tym, potrafiła je opisywać niezwykle plastycznie i z charakterystycznym dla niej "pazurem".

wtorek, 15 stycznia 2019

Mercedes Lackey, Trylogia Ostatniego Maga Heroldów

Miałem pewien problem z tym wpisem. Myślałem, czy może nie opisać tej trylogii w osobnych notkach, każda jedna na tom, ale przyznaję, że nie dałbym rady. Stąd ocena zbiorcza, jak kiedyś. Teraz ocenianie w osobnych częściach wydaje mi się lepsze, ale w tym wypadku bardziej odpowiednio będzie w ten sposób.

Poprzednio już opisywałem tutaj Trylogię Magicznych Wichrów, autorstwa Mercedes Lackey. Teraz przyszła pora na zrecenzowanie Trylogii Ostatniego Maga Heroldów. Wydarzenia w niej opisane, mają miejsce na wiele stuleci przed narodzinami bohaterów z Trylogii Magicznych Wichrów, ale w tym samym uniwersum. A nawet państwie - Valdemarze. Jeśli ktoś jest zainteresowany kim są Heroldowie Valdemaru i Towarzysze, odsyłam do pierwszej notki tyczącej tego wielkiego cyklu.

Trylogię Magicznych Wichrów, mimo pewnych wad, oceniam całkiem wysoko. Wydarzenia w tym podcyklu, dotyczą postaci, wspominanej tam nieraz. Wspominanej z czcią i respektem. Dlatego, miałem nieco wysokie oczekiwania odnośnie tej trylogii. Cóż, nieco się rozczarowałem. Zaraz przybliżę, dlaczego.

W tym miejscu wypada mi ostrzec, że w tekście mamy nieduże spoilery, odnośnie treści trylogii i całego uniwersum. Jeżeli jest to dla kogoś problem, to może niech najpierw przeczyta poprzednie notki. Albo książki z Trylogii Magicznych Wichrów, mimo pewnych wad, mimo wszystko polecam.




czwartek, 10 stycznia 2019

Mercedes Lackey, Wiatr Furii

Po średnio udanej drugiej części Trylogii Magicznych Wichrów - Wietrze Zmian,
autorstwa amerykańskiej autorki Mercedes Lackey, pora zabrać się za tom trzeci.
Jeśli nie czytaliście recenzji poprzednich części tej całkiem udanej sagi, zapraszam do lektury pierwszej. Wówczas łatwiej zdecydujecie, czy chcecie w ogóle zabierać się za następne. Tam też znajdziecie bardziej rozszerzone opisanie realiów tamtego świata.
Tutaj tylko wspomnę, że ta Trylogia jest częścią znacznie szerszego cyklu o Valdemarze, obejmującego wiele lat. Poszczególne podcykle można spokojnie czytać osobno, choć lepiej może jednak po kolei.

Tyle, jeśli chodzi o wstęp.Odnośnie samej treści, od razu powiem, że Wiatr Furii podobał mi się znacznie bardziej, niż Wiatr Zmian. Powiedziałbym, że nawet trzyma poziom pierwszego tomu. Chociaż tutaj zaznaczę, że niektóre rzeczy mniej mi pasowały. Zacznijmy może od pozytywów. Oraz, rzecz jasna nakreślenia jakiegoś, gdzie i kiedy książka nas zabiera.

środa, 9 stycznia 2019

Mercedes Lackey, Wiatr Zmian

Nie tak dawno, publikowałem tutaj swoją opinię na temat pierwszego tomu trylogii amerykańskiej autorki Mercedes Lackey - Wiatr Przeznaczenia. Bardzo mi się podobała, bo ta pani zaczęła faktycznie dobrze. Logiczną konsekwencją, było zatem sięgnięcie po następny tom Trylogii Magicznych Wichrów. Przypominam, że jest fragment znacznie szerszego cyklu o Valdemarze, poszczególne podcykle składające się na niego, można jednak spokojnie czytać sobie osobno. Chociaż pewnie byłoby lepiej po kolei.

O ile Wiatr Przeznaczenia bardzo przypadł mi do gustu (chociażby przez główną bohaterkę, większość czasu jednak myślała bardzo racjonalnie - co nie zawsze jest takie częste), to już Wiatr Zmian nieco mniej.
Nadal uważam, że jest to dobra książka, ale tym niemniej, niestety ustępuje poprzedniej (jak i następnej).
Zaraz wytłumaczę dokładniej skąd taka opinia, ale w tym miejscu muszę ostrzec, że pojawią się drobne spoilery, co do treści książki poprzedniej, jak i tej. Jeśli ktoś jest bardzo wrażliwy, to polecam przeczytać najpierw tom pierwszy. Chociaż zbyt wiele to nie zdradzę, więc jeśli ktoś aż tak się nie przejmuje, zapraszam do lektury.
W przypadku, gdyby to uniwersum było dla was obce, zapraszam do zaznajomienia się z poprzednią częścią.

środa, 2 stycznia 2019

Podsumowanie roku 2018

Miałem wątpliwości, czy ten tekst w ogóle ma powstać, dlatego nie było go ani na 31 grudnia ani na 1 stycznia. Nadal jednak Anno Domini 2019 jest dosyć świeży, zatem wrzucenie tego, nie będzie strasznym lapsusem.
Miałem wątpliwości, czy takie podsumowanie robić z kilku powodów.
Pierwszym i najważniejszym był fakt, że bloga cały rok nie prowadziłem, w związku z tym, nie mam nawet części książek w jego zasobach. Poza tym, no nieco dziwne robić takie podsumowanie po roku, jak nie ma roku ;).
Inna sprawa, że powstał już tekst na ten kształt w postaci zestawienia najlepszych 10 książek z roku 2018.

Ostatecznie jednak uznałem, że wrzucę. Po pierwsze dlatego, że jeśli za rok (mam nadzieję), nadal będę tego bloga prowadził, miał z czym porównać.
Po drugie, może i cały 2018 blog nie działał, ale już trochę działa, więc można zrobić jakieś krótkie podsumowanie tej dotychczasowej aktywności. Przy okazji, zapowiedzieć jakieś plany i postanowienia, wtedy motywacja, by ich dotrzymać będzie jednak większa ;).
Po trzecie, uznałem, że jednak zwyczajnie fajnie będzie podzielić się paroma wrażeniami po zeszłym roku, nawet jeżeli nie mam poparcia swoich słów w postaci notek dla każdej książki, o której mógłbym wspomnieć. Zacznijmy w takim razie.

wtorek, 1 stycznia 2019

Tullis C. Onstott, Podziemne życie. W poszukiwaniu ukrytej biosfery Ziemi, Marsa i innych planet.

Ciężko mi się było zabrać za tego posta. Jednak, wiem też, że powinienem opublikować go możliwie szybko, ponieważ jeszcze gorzej szłoby powolne wykańczanie tej notki.  Dlatego, dzisiaj, z nowym rokiem bardzo świeże impresje z lektury książki profesora Tullisa Onstotta z Uniwersytetu Princeton, pod tytułem Podziemne życie. W poszukiwaniu ukrytej biosfery Ziemi, Marsa i innych planet.
Dlaczego tak źle się o tym pisze? Ponieważ, zwyczajnie źle się czytało. Naprawdę, tematyka jest niezwykle ciekawa, a gdyby poziom jej zaprezentowania spadł z tego jaki osiągnąć mógłby, na ten który mamy tam przedstawiony naprawdę, nastąpiłaby niechybna śmierć.
Tym niemniej, zacznijmy może od początku. Na przykład, od przedstawienia o czym w zasadzie książka jest oraz rzecz jasna, sylwetki autora.
Otóż, pan Tullis Cullen Onstott, jak wspomniałem, pracuje na renomowanym amerykańskim uniwersytecie, co już powinno dość dobrze świadczyć o jego kwalifikacjach. Rzeczywiście, osiągnięć ma niemało, wystarczy poczytać materiały, które umieścił na swojej stronie. Jest między innymi odkrywcą nicienia Halicephalobus mephisto, żyjącego w RPA, na głębokościach co najmniej 3,9 km.
Także, mamy do czynienia z naprawdę dobrym specjalistą. Dobrze, zatem teraz o samej książce.
Opowiada ona w zasadzie, o akademickiej drodze pana Onstotta. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że z wykształcenia wcale nie jest mikrobiologiem. Jest geologiem, który nieco przez przypadek, bardzo się zainteresował bakteriami żyjącymi w ekstremalnych warunkach. Po czym został ich wybitnym badaczem.