czwartek, 2 grudnia 2021

H. P. Lovecraft i dwie damy

 

Taki nietypowy tytuł, bo ta notka dotyczy dwóch książek. Howarda Phillipsa Lovecrafta, oczywiście przedstawiać miłośnikom szeroko pojętej fantastyki nie trzeba. Nawet, jeśli ktoś nie czytał nic jego autorstwa, to na pewno coś niecoś o tym dżentelmenie słyszał.

Nie każdy jednak wie, że Lovecraft, poza tworzeniem swoich utworów, często współpracował z innymi autorami. Poprawiał na zlecenie, czasem w zasadzie pisał od nowa, bazując na czyimś planie ramowym. Nieraz również pisał dane opowiadanie na zmianę z innym autorem. Te opowiadania tworzone w kolaboracji z kimś innym, często również prezentują bardzo wysoki poziom. Jedno zaliczyłbym nawet do swojego TOP 10 najlepszych opowiadań Amerykanina.

W tej notce chciałbym krótko polecić dwa tomy takich opowiadań, tworzonych we współpracy z kimś innym. Oba cienkie, wyszły u nas nakładem wydawnictwa C&T. O ile mi wiadomo, nie zostały uwzględnione w żadnym ze zbiorów Lovecrafta, które wydał Vesper. Mam wrażenie, że te wydania od Vesperu są najbardziej popularne wśród polskich czytelników tego pisarza (czemu się nie dziwię), więc wydaje mi się, że tym bardziej warto sięgnąć poza nie.

niedziela, 28 listopada 2021

Marion Zimmer Bradley, Rozbitkowie na Darkoverze

I wydanie (1996)

Przygodę z Darkoverem czas zacząć... Wielki cyklon o planecie historii planety Darkover, jest chyba
najbardziej znanym dziełem Marion Zimmer Bradley, zaraz po Mgłach Avalonu. Ja nie ukrywam, że twórczość pani Bradley lubię i cenię, zatem pozwoliłem sobie na pewien kredyt zaufania i zebrałem wszystko, co o Darkoverze wydano w języku polskim, zanim zabrałem się za czytanie.

Po lekturze jednej z tych książek, jestem pod bardzo pozytywnym wrażeniem. Jeśli  kolejne tomy wypadną na podobnym poziomie, zapewne zacznę kupować resztę z nich w języku angielskim. W skrócie, zdecydowanie polecam, natomiast po szczegóły tradycyjnie zapraszam do reszty notki.

Jeszcze tylko kilka słów wyjaśnienia. Każdy, kto zobaczy ilość książek, które o Darkoverze napisano (zarówno tych autorstwa samej Bradley, jak i fanów Darkoveru, wydawanych zresztą za błogosławieństwem samej autorki), może być zniechęcony. Zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi, zwyczajnie nie ma ochoty zabierać się za kolejny monstrualny cykl, na dodatek nawet w połowie niedostępny po polsku. Jednak, spokojnie, wszystko zostało tak pomyślane, że w zasadzie, można czytać każdą część osobno. Oczywiście, wszystko składa się w jedną całość, ale znajomość innych części nie jest potrzebna do czytania jakiejkolwiek z nich.

Ja postanowiłem zacząć od samego początku, jeśli chodzi o chronologię opowieści o Darkoverze. Wbrew zaleceniom samej autorki, która polecała raczej czytać całość w kolejności publikacji, by lepiej pojąć jak jej samej układały się w głowie dzieje tego świata, ale czytanie w porządku chronologicznym też moim zdaniem powinno przejść.

niedziela, 7 listopada 2021

Raport książkowy #11 (wrzesień-październik)

 

Początek nowego miesiąca, więc zgodnie z zasadami, które sobie wyznaczyłem, wypadło, że odpowiedni moment, by zaprezentować nowe nabytki. Przybyło 11 pozycji historycznych, 3 książki popularnonaukowe, 11 powieści innych (w tym 6 historycznych) oraz 31 z dziedziny fantastyki. Razem 56 książek. Zacznę może od innych, niż fantastyka.

piątek, 5 listopada 2021

Michio Kaku, Fizyka rzeczy niemożliwych. Fazery, pola siłowe, teleportacja i podróże w czasie

 

Jak doczytacie do połowy, to zrozumiecie czemu wybrałem taki obrazek.
W tym wpisie o książce, która od dawien dawna, wywoływała u mnie pewne zainteresowanie, połączone jednak z dużą dawką sceptycyzmu wobec treści. Nigdy jednak nie przeczytałem całości, gdyż dysponowałem tylko formą elektroniczną, zaledwie przejrzałem te najbardziej interesujące mnie rozdziały. Dopiero w tym roku, nadrobiłem, kupując wznowienie i zapoznając się dokładnie z całością. Wszelkie cytaty, czy numery stron, odnoszą się zatem do tego najnowszego polskiego wydania [1].

Na wstępie, muszę powiedzieć, że mimo wszystko, byłem miło zaskoczony. Przyznam się, że spodziewałem się czegoś gorszego, także miło było się pomylić. Niestety, potwierdziły się także mankamenty, o jakie uprzednio tę publikację podejrzewałem.

Na wstępie, muszę powiedzieć, że nie zamierzam bynajmniej deprecjonować roboty autora. Podziwiam wykonaną pracę, gdyż książka ta dotyczy tak wielu dziedzin fizyki i innych nauk, że aby napisać coś sensownego, trzeba było zebrać niemało materiałów i odbyć wiele rozmów z bardziej obeznanymi w danych tematach ludźmi. W podziękowaniach Kaku wymienia m.in. Stevena Weinberga, Carla Sagana, Leonarda Susskinda, Jareda Diamonda i wielu innych. Z tego powodu, ta notka nie pretenduje do miana całościowej recenzji. O treści wielu rozdziałów, mam za mało rozeznania, by się jakoś tam szerzej wypowiedzieć. O niektórych, jednak wydaje mi się, że mogę naskrobać coś więcej, zatem tak też czynię. Jeszcze tak słowem wyjaśnienia, gdyby ktoś miał mi zacząć pisać, że pisał to jakiś malkontent i głównie skupia się na wadach tejże publikacji. Patrząc chociażby na opinie o Fizyce rzeczy niemożliwych na Lubimy Czytać, śmiem twierdzić, że głosy krytyczne wobec tej książki są zdecydowanie słabo reprezentowane. Także, więcej będzie o wadach, niż o zaletach.

Jeśli komuś nie chciałoby się czytać całości, to powiem tylko, że mimo wszystko, oceniam tę książkę nieźle. Nie polecałbym jednak nikomu, kto nie ma jakiegokolwiek pojęcia o fizyce, chociażby na poziomie oczytanego amatora. Kto jednak coś tam w życiu o fizyce sensownego przeczytał, niech śmiało czyta, zapewne wielkiej krzywdy na umyśle nie dozna.

niedziela, 31 października 2021

Robert Graves; Ja, Klaudiusz

 Od dawien dawna się zbierałem do przeczytania tejże książki.
Uchodzi, razem ze swoją kontynuacją (Klaudiusz i Messalina), za jedną z lepszych powieści XX wieku (chociażby wedle rankingu Time z 2005 roku). Długo potrwało, zanim w końcu zasiadłem do lektury. Muszę stwierdzić, że zdecydowanie było warto i polecam każdemu.

Jak można się domyślić po nazwie, książka traktuje o perypetiach Klaudiusza, czwartego cesarza Rzymu. Autor zastosował narrację pierwszoosobową. Powieść jest pisana w formie swego rodzaju pamiętnika, w którym Klaudiusz opowiada swoją historię, opisując przy okazji panowanie Oktawiana Augusta, Tyberiusza i Kaliguli.  Na wstępie, wprost zapowiada czytelnikowi, że będzie mówił w tej opowieści całą prawdę, co jest jego powinnością jako historyka. Wybór, by opowieść o Klaudiuszu przedstawić akurat w takiej formie, był o tyle trafiony, że ten faktycznie historykiem był. Napisał wiele dzieł, w tym właśnie swoją biografię, niestety jednak, nie przetrwały one do naszych czasów

Zapewne każdy, kto nieco w życiu przeczytał, przyzna, że taka forma pisania jest ryzykowna i można zepsuć całkiem dobrze pomyślaną książkę. Muszę zatem przyznać Robertowi Gravesowi, że z tego niełatwego zadania, wywiązał się mistrzowsko.

Jego Klaudiusz jest jak żywy, tak samo jak Germanik, Tyberiusz, Oktawian August i wiele innych postaci. Momentami, naprawdę możnaby uwierzyć, że czytamy tłumaczenie prawdziwego tekstu, który wyszedł spod ręki Klaudiusza.

środa, 27 października 2021

William Hope Hodgson, Szalupy z "Glen Carrig"

Wydawnictwo C&T
Jedyne polskie wydanie
W swoim słynnym eseju pt. Nadprzyrodzona groza w literaturze H.P. Lovecraft, z wielką estymą wyraża się o pisarstwie Williama Hope Hodgsona. Ponieważ bardzo cenię zdanie Samotnika z Providence, postanowiłem się zapoznać z jego twórczością. Konkretnie, z jego powieściowym debiutem, Szalupami z "Glen Carrig"

Hodgson, był bardzo ciekawą osobistością. Jako młody człowiek, spędził sporo czasu na morzu, co później odbiło się na jego twórczości literackiej. Wcześniej publikował krótkie utwory, ale Szalupy ukazały się dopiero, gdy Hodgson miał lat trzydzieści. Zebrały sporo pozytywnych recenzji, a kariera literacka Anglika nabrała pędu. Niestety, dziesięć lat później, zakończył swoje życie w bitwie pod Ypres.

Jak wspomniałem wyżej, Hodgson niejednokrotnie wykorzystywał w swojej twórczości motywy marynistyczne. Czytając tę książkę, widać zresztą, że autor znał się na żegludze. Nie zanudza nadmiarem szczegółów technicznych, ale ewidentnie pisała to osoba, która niegdyś postawiła nogę na pokładzie statku.

Jest to, rzecz jasna spory atut tejże powieści. Dzięki temu, można znacznie lepiej wczuć się w niesamowity klimat, jaki chce oddać autor. Muszę powiedzieć, że mimo wieku, książka wciąż się broni. Może nie spadłem z fotela przy czytaniu, ale jest na tyle w porządku, że chętnie zapoznam się z bardziej dojrzałymi powieściami Hodgsona.

wtorek, 26 października 2021

Konrad T. Lewandowski, Bursztynowe Królestwo

 Jak przyznałem w ostatnim raporcie, długo średnio mnie ciągnęło do twórczości Konrada Lewandowskiego, zwanego też Przewodasem. Nie potrafię wskazać konkretnego powodu, chociaż potrafiłbym podać kilka pomniejszych. Przede wszystkim, nie byłem pewien pisarstwa autora. Jak niektórzy pewnie wiedzą, Przewodas to postać dość barwna (mówiąc dość oględnie). Mimo, że nie darzę go jakąś specjalną niechęcią, zastanawiałem się, na ile dobrze pisze. Poza tym, nierzadko zdarza mi się podchodzić z pewnym dystansem do polskiej literatury współczesnej. Nie z jakiejś specjalnej ojkofobii, bo cieszą mnie nasze, dobre polskie książki (jak chociażby twórczość Feliksa Kresa), ale własnej oceny wielu pozycji z nurtu polskiej fantastyki. Przekonał mnie jednak Paweł z Seczytam, swoją pochlebną opinią na temat Narzeczonej z Kociewia tegoż autora. Postanowiłem zatem sprawdzić, co też Przewodas ma do zaproponowania.

Zdecydowałem się zacząć do Bursztynowego Królestwa, pierwszego tomu tak zwanej Trylogii Dalekowschodniej. Jest to powieść historyczna (mam pewne trudności z klasyfikacją, ale o tym zaraz). Wybrałem z tego względu, że generalnie tematykę dalekowschodnią lubię i byłem ciekaw, co Lewandowski stworzył w tym klimacie.

Za chwilę napiszę nieco szerzej, ale na razie powiem tylko, że przeczytałem tę książkę, dwie następne części (Afgański Zeus oraz Bohaterowie się odradzają) jak również powieść Czarna Wierzba (tom pierwszy trylogii Diabłu ogarek). W kolejce czeka Narzeczona z Kociewia, Złota Kaczka i kontynuacja Czarnej Wierzby. Jak widać, uznałem, że Lewandowskiego czytać warto. Jeśli kroś chce lepszego uzasadnienia, to zapraszam do dalszej części notki.

piątek, 22 października 2021

Tomasz Kosińki, Rodowód Słowian

Nie chwaliłem się tym nabytkiem w
poprzednim raporcie, bo przyznam, że jakoś zapomniałem. Uznałem jednak, że chyba powinienem. Zatem, słowem wyjaśnienia... Jakiś czort mnie podkusił, by kupić i spróbować przeczytać Rodowód Słowian, Tomasza Kosińskiego. Przebrnąłem przez większość, ale przyznam, że momentami, było to naprawdę ciężkie zadanie. Momentami było śmiesznie, ale generalnie, poczułem się nieco winny, że wsparłem sprzedaż tejże książki (kosztowała jakieś 6 złotych, ale i tak). Także, postanowiłem chociaż podzielić się paroma wrażeniami po lekturze.

Jeszcze wyjaśnię, na wypadek, gdyby ktoś nie orientował, o kogo chodzi. Tomasz Kosiński, jest dość znanym (przynajmniej wnioskując po ilości jak dotąd wydanych książek - jak dotąd 7) parahistorycznym pisarzem. Dam Wam może próbkę jego kompetencji (linkuje, ale wchodzić nie polecam):


Garnki i geny nie mówią o etnosie: to ostatnie porzekadło spanikowanych historyków, którzy próbują dyskredytować dorobek innych dziedzin naukowych ślepo wierząc w źródła pisane. Można ich zapytać, jakie źródła historyczne mamy z epoki lodowcowej o dinozaurach albo o życiu Jezusa z czasów jego istnienia – akt urodzenia może, relacje świadków, kroniki? Wszystko co mamy to źródła najwcześniej spisane 100 lat po śmierci Jezusa, a w przypadku dinozaurów - wyniki prac geologów, archeologów, klimatologów itp. rekonstruujących życie na ziemi w okresie przedhistorycznym.


Ja rozumiem, że nie każdy może się znać na wszystkim. Ale dinozaury żyjące w epoce lodowej? Nawiasem mówiąc, co do Jezusa też mamy bzdurkę, ale mniejsza o to, chodzi głównie o te nieszczęsne dinozaury. Toż to dyrdymały na poziomie premier Kopacz, a ona chociaż się zreflektowała, co palnęła. Cóż, zasadniczo Rodowód Słowian reprezentuje podobny poziom. Dlatego, nie będę nawet próbował dementować wszystkich nonsensów, które udało mi się wyłapać. Do tego trzeba by napisać całą książkę. A i przyznaję, że nie znam się na wszystkim i zwyczajnie pewnie bym nie zauważył każdego babola, nawet jakbym miał takie ambicje.

wtorek, 19 października 2021

Z powrotem na Ziemię. Spór o pochodzenie cywilizacji ludzkich., red. Andrzej K. Wróblewski


 Dzisiaj kilka słów na temat jednej z lepiej napisanych książek
popularnonaukowych, jakie miałem okazję przeczytać.

Jest to praca zbiorowa, pod redakcją znanego fizyka i popularyzatora nauki - profesora Andrzeja Kajetana Wróblewskiego. Celem powstania tejże książki, było zdementowanie bzdur, rozpowszechnianych przez szwajcarskiego pisarza, Ericha von Daenikena.

Daeniken, urodzony w 1935 roku, od lat 60tych do dziś wydaje książki, które sprzedają się w naprawdę dużych nakładach. Co prawda, mam wrażenie, że szczyt popularności jego pisarstwa już przeminął, ale i tak nieraz widuje je w księgarniach.

Książki te, traktują w zasadzie o jednym i tym samym. Daeniken, stawia tezę, że ongiś, Ziemię nawiedzali kosmici i przedstawia na poparcie tej nader śmiałej hipotezy "dowody". Przede wszystkim mają nimi być nadzwyczajne osiągnięcia starożytnych, jak i zabytki dawnego piśmiennictwa.

Omawiana dzisiaj publikacja bardzo dobrze pokazuje jakość tychże "dowodów".

Ostatnio zresztą, miałem pewną rozmowę, z człowiekiem, który inklinacji do szurii nie ma, jest też na pewno inteligentny. Niestety, pod pewnymi względami "teorie" Daenikena brzmiały dla niego przekonująco. Natomiast, o Z powrotem na ziemię, nawet nie słyszał. Świata nie naprawię, ale jeśli ktokolwiek dzięki temu postowi przeczyta tę książkę, już uznam to za sukces. Warto zatem spróbować.

czwartek, 14 października 2021

Thomas Harlan, Cień Araratu

 Przyznam, że od dawna nie przeżyłem tak miłego zaskoczenia. Cień Araratu, autorstwa bliżej mi
nieznanego Thomasa Harlana, dorzuciłem do przesyłki niejako przy okazji, bo opis wydał mi się interesujący. Dodatkowo, wydał to coś Prószyński, gdzie jednak najczęściej nie puszczają totalnego dziadostwa.

Jednak, bazując na opisie, spodziewałem się najwyżej miłego czytadła. W sumie się nie pomyliłem, ale autor miał lepsze pomysły, niż  mi się zdawało.

Akcja tej powieści rozgrywa się w siódmym wieku. Wówczas to, Herakliusz, egzarcha Kartaginy, pokonał uzurpatora Fokasa i sam zasiadł na tronie Cesarstwa Wschodniorzymskiego. Musiał jednak zmierzyć się z Persją, której król - Chosroes, był przyjacielem obalonego ongiś przez Fokasa, cesarza Maurycjusza. Wystąpił w roli jego mściciela, napadając na Cesarstwo. Herakliusz stawił mu opór i odniósł zwycięstwo. Niestety Bizancjum, osłabione tą wojną, nie miało już sił, by odeprzeć późniejsze najazdy Arabów.

Tyle historia. W świecie Cienia Araratu, Herakliusz również obalił Fokasa i panuje w Konstantynopolu. Właśnie toczy się wojna z Persją, Bizancjum nękają również najazdy Awarów. Na Zachodzie, wciąż jednak istnieje Cesarstwo Zachodnie, rządzone przez Galena Atreusa. Cesarz Zachodu, przychodzi z pomocą Wschodowi, nękanemu przez najazdy Awarów i razem planują uderzyć na państwo Sasanidów. Zatem, mamy do czynienia z czymś w rodzaju historii alternatywnej.

"Czymś w rodzaju", bo nie brak w tej książce elementów przynależnych fantasy. Bowiem Imperium Romanum opiera się na sile legionów oraz cesarskich taumaturgów. Czyli po prostu magów, potężnymi siłami magicznymi dysponuje również król Chosroes.

Przyznam, że byłem mocno sceptyczny wobec takiego połączenia. Dałem jednak książce szansę i byłem miło zaskoczony tym, że wszystko całkiem nieźle razem współgrało. Czasem, co prawda, coś się mocno nie zgadza, jeśli chodzi o realia historyczne, ale mimo wszystko, opowieść wciąga na tyle, że jest się w stanie przymknąć na to oko (no, przynajmniej ja dałem radę).

środa, 29 września 2021

Jacek Piekara, Necrosis. Przebudzenie

 Książka gruba nie jest, ale uznałem, że warto o niej parę słów napisać. Krótko wspomniałem o tej pozycji z okazji ostatniego raportu. Jest jednak na tyle dobra, by nawet poświęcić jej osobną notkę. Tym bardziej, że autorem jest Jacek Piekara. Niezbyt mi się spodobał jego cykl o Inkwizytorze Mordimerze, ale Necrosis jest o niebo lepsze. Dlatego, może warto napisać o nim coś szerzej, na wypadek, jakby komuś również się tamten cykl nie wpasował się w gusta. Nie warto skreślać autora.

Przede wszystkim, wbrew temu, co się może wydawać, książka ta nie jest powieścią. To zbiór pięciu opowiadań, które jednak, wyraźnie łączą się w pewną całość, choć dotyczą różnych bohaterów.

Historie, przedstawione w różnych miejscach tego samego uniwersum, łączy wspólny wątek. Otóż, dawno temu pokonani potężni czarodzieje, posługujący się nekromancją, budzą się z uśpienia. Wciąż słabi, nabierają jednak mocy, wykorzystując słabości ludzi, którzy w większości dawno zapomnieli o tym zagrożeniu.

I tutaj chyba przejawia się największa zaleta tychże opowiadań. Cykl inkwizytorski, nie spodobał mi się właśnie dlatego, że miałem wrażenie, iż wszystko jest tam tak mroczne, że aż przesadzone. W sensie, wiecie, epatowanie krwią, czy seksem, czasami jest na miejscu, ale w pewnym momencie, ma się wrażenie, że jest zwyczajnie sztuczne. Z wulgaryzmami przesadzić można jeszcze łatwiej.

czwartek, 23 września 2021

Gregory Benford, W oceanie nocy

 Recenzja ciut stara, bo jeszcze z początków tego roku, ale wydaje mi się, że nadal warto wrzucić. Na
wstępie, muszę powiedzieć, że byłem bardzo mocno rozczarowany. Naprawdę spodziewałem się czegoś nieco lepszego.

Już dość dawno temu, usłyszałem o Gregorym Benfordzie. Szukałem czegoś na poziomie Stanisława Lema, czyli dobrej science-fiction, z naciskiem na science, a zarazem dobrze napisanego. Wśród autorów na których trafiłem, znalazł się właśnie m.in. Gregory Benford. Jednak, przeczytałem coś od niego dopiero w tym roku, zatem teraz nareszcie kilka słów o tejże książce.

W oceanie nocy, jest pierwszą częścią sześciotomowej sagi Centrum Galaktyki. W późniejszych tomach, będziemy mieli raczej mieli taki klimat bardziej zbliżony do space opery (wnioskuje po tomie drugim). Ale dobrej space opery, trzymającej się w miarę ram naukowych. Jak widać, sięgnąłem po tom drugi, co samo w sobie jest już jakąś opinią. Tym niemniej, jestem mocno zawiedzony poziomem tej książki. Zacznę zatem od tych gorszych stron tej powieści, bo o tym zawsze łatwiej coś napisać.

Cała historia, zaczyna się tak, że Brytyjczyk, pracujący w NASA - Nigel Walmsley, zostaje wysłany razem ze swoim kolegą, na misję, której celem ma być rozsadzenie specjalnym ładunkiem asteroidy, zmierzającej ku Ziemi.

Ku ich zdumieniu, odkrywają, że owa asteroida, ewidentnie jest sztucznego pochodzenia. Walmsley, sprzeciwia się rozkazom Houston i idzie ją zbadać. Dzięki temu, wiele lat później, podczas kontaktu z już działającym statkiem Obcych, jest jednym z tych, którzy grają pierwsze skrzypce w zespole NASA, który zajmuje się kontaktami z tą maszyną.

Joseph Delaney, Zemsta Czarownicy

I wydanie polskie (moje)

 Jak wspominałem przy okazji ostatniego raportu, kupiłem tę książkę, głównie dlatego, że o jej istnieniu
przypomniał mi film Seventh Son. Bawiłem się na nim znakomicie, choć niekoniecznie to twórcy mieli na myśli. Polecam, najlepsze komedie często wychodzą w sposób niezamierzony.

Chciałem jednak sprawdzić, na ile, to co tam zobaczyłem było kwestią zbytniej inwencji reżysera, na ile po prostu sama książka dostarczyła materiału, który miał nie do końca zamierzony potencjał humorystyczny. Po lekturze Zemsty Czarownicy, dochodzę do wniosku, że obie hipotezy są w sumie poprawne.

Jednak, po kolei. Zemsta czarownicy, to pierwszy tom Kronik Wardstone, czyli trzynastomowej serii Josepha Delaneya. Film, jak mi się zdaje, jest swoistą kompilacją całości tychże Kronik, ale w dużej mierze bazuje na tomie pierwszym.

Jest to seria przeznaczona dla młodzieży (i to tej młodszej, zdaje mi się koło 12-14 lat). Dlatego zdaje sobie sprawę, że nie do końca jestem w stanie sensownie to ocenić. Ale może spróbuję. Na wstępie, muszę powiedzieć, że tom pierwszy jest całkiem w porządku, jak na ten wiek. Myślę, że swojemu dziecku mógłbym dać bez większych obaw. Mam jednak swoje zastrzeżenia, o czym niżej.

niedziela, 19 września 2021

Raport książkowy #10 (styczeń-sierpień)

Powoli, bo powoli, ale wracam do bardziej regularnego blogowania. Postanowiłem zatem, pochwalić się nabytkami z tych paru miesięcy, gdy mnie nie było. Z tej racji, post będzie długi. Później, postaram się możliwie szybko, skrobnąć parę słów o niektórych z tych pozycji, o reszcie napiszę w jakimś zbiorczym poście, bo nie wszystko na pełnoprawną recenzję zasługuje (czy też jestem w stanie wypowiedzieć się bardziej kompetentnie).

Przechodząc zatem do konkretów, zacznę stosu widocznego powyżej, czyli książek popularnonaukowych i naukowych.

sobota, 31 lipca 2021

Stefan Grabiński, Cień Bafometa

 Blog umarł. Tym niemniej, uznałem, że jednak zmartwychwstanie. Nowa praca, choróbsko, parę
jeszcze zmian w życiu i wyszło tak, że nic nie wyszło :P. Dlatego, jeżeli ktokolwiek z szanownych czytelników zerknie do tej nowej notki, to tym bardziej będzie mi miło. Co do mnie, to zamierzam wrócić do w miarę regularnego postowania. Jeżeli uda się przez cały nadchodzący miesiąc, utrzymać pewną regularność w postowaniu (i ktoś to nadal będzie czytał), to uruchomię nawet jakieś media społecznościowe.

Tyle jeśli chodzi o nowości. Powrót zaczynam krótką recenzją, jak mi się zdaje, dość zapomnianej powieści grozy z początku XX wieku. Autor, Stefan Grabiński, zwany jest czasem "polskim Lovecraftem". Dlatego, bardzo się zaciekawiłem jego twórczością, z uwagi na to, że darzę wielką estymą pisarstwo "samotnika z Providence". Jak to jednak często bywa z takimi porównaniami, po zderzeniu z rzeczywistością, wychodzi, że są dość przesadne, o czym zaraz.

Zacząłem od tej pozycji z dorobku Grabińskiego, z uwagi na tytułowego Bafometa. Bardzo mnie interesuje historia zakonu templariuszy, więc od razu wyraz "Bafomet" przyciągnął moją uwagę. Niestety, to tytułowego Bafometa w tej książeczce w zasadzie nie ma. Nie dajcie się zwieść, akcja rozgrywa się w czasach współczesnych autorowi, a związki ze średniowieczem są bardzo odległe.

poniedziałek, 11 stycznia 2021

Raport książkowy #9 (listopad-grudzień)

 Trochę późno, ale lepiej późno, niż wcale. Jutro wrzucę ze dwa posty podsumowujące rok ubiegły. Jest lepiej, niż myślałem - jak na siebie nie czytałem dużo, ale i tak nie najgorzej. Tymczasem, ostatnie zakupy z roku ubiegłego.

Na te Święta, raczej książkowych prezentów było mało, ale sam siebie obdarowałem (głównie w listopadzie). Zatem, już przechodzę do rzeczy.

Przybyły łącznie jakoś 34 książki, o ile czegoś nie przeoczyłem, co jest oczywiście możliwe. Większość fantastyka, raczej starsza, niż nowsza. Poza tym, siedem pozycji popularnonaukowych i kilka spoza tej kategorii.

Fantastykę podzieliłem sobie na dwa stosy, bo jeden groził przewróceniem. Zacznę zatem od pierwszego.