Artura Wójcika, o której wspomniałem w ostatnim raporcie, kupiłem w zasadzie natychmiast, gdy tylko pojawiła się w przedsprzedaży. Zazwyczaj tak nie robię, ale w tym wypadku, uznałem, że nie warto się zastanawiać. Jest kilka tematów, których ominąć po prostu nie potrafię.
Tym bardziej, że autora już znałem z jego publikacji na łamach bloga Sigillum Authenticum. Chociaż, tu dodam, że nie całkiem, bo nie tylko on tam pisał, ale jakąś opinię już miałem. Mogę powiedzieć, że książka oczekiwań nie zawiodła.
Zatem,przechodząc do konkretów, parę słów o treści.
Do rozdziału trzeciego, mamy do czynienia w zasadzie z publicystyką. Pan Wójcik przedstawia, na czym polegają poglądy turbolechickie, czy turbosłowiańskie (nie są to synonimy, chociaż jedno zazwyczaj łączy się z drugim). Mamy też opis, z konieczności dosyć pobieżny, jak wygląda środowisko turbolechitów i jakie "metody badawcze" stosują.
Szczególnie cenny w tej części książki jest właśnie rozdział trzeci - gdzie przedstawienie są prawdziwi i urojeni wrogowie turbosłowian.
Nie wchodząc w szczegóły, prawdziwymi są sceptycy, podważający śmiałe twierdzenia wierzących w fantazmat lechicki. Szczególnie znienawidzeni są naukowcy, z racji tego, że mają jakąś wiedzę :P.
Inni wrogowie, to przede wszystkim Niemcy i Watykan. Przeważająca większość turbolechitów, to zarazem zajadli antyklerykałowie. Niektórzy są też rodzimowiercami (acz, muszę zaznaczyć, że wielu rodzimowierców się od takich ruchów odcina), inni ateistami.
W zasadzie, z tych pierwszych trzech rozdziałów, nie dowiedziałem się w nic nowego. Dość dobrze wiem, jak wyglądają "polemiki" z turboleszkami, kojarzę też, jaka jest geneza tych bzdur.
Jednak, jeżeli ktoś za bardzo tego tematu nie zna, to ta część może być bardzo cenną lekturą. Nie pozostawia w zasadzie złudzeń, że nie mamy do czynienia z poważną nauką, nawet jeśli ktoś ma bardzo nikłe pojęcie o historii wczesnego średniowiecza.
W tym momencie, należy wspomnieć, o wielkiej zalecie tej części, mianowicie umiejętnie dobranych cytatach z "dzieł" turbolechickich. Oczywiście, chodziło o przedstawienie poglądów ludzi, z którymi polemizuje ta publikacja, jednakże, na ile znam te turbolechickie "książki" można było jednak wyciągnąć jakieś bardziej poważnie brzmiące fragmenty. Wątpię jednak by wtedy było, aż tak zabawnie :D. Naprawdę, wydaje mi się, że cytaty lechickich bardów, naprawdę starannie dobrano, czytając niejednokrotnie parskałem śmiechem. Może podrzucę jeden:
Słowianie nie mieli negatywnego stosunku do antykoncepcji i aborcji. Uważali seks za przyjemność. Antykoncepcja, a gdy ta zawiodła, również aborcja, były dla nich narzędziami, pomocnymi w godzeniu, czerpania przyjemności z miłości fizycznej, z rozsądnym i przemyślanym planowaniem rodziny. Marnowanie nasienia było dla nich świętokradztwem, ale składanie go Bogom w ofierze, już nie, to było dobre. W prezerwatywie można je było zanieść do świętego gaju, aby tam złożyć Bogom w ofierze.
Dragomira Płońska, Co każdy Słowianin wiedzieć powinien, s. 34
Oczywiście, pani Płońska nie raczyła wyjawić, skąd czerpała taką wiedzę. W zasadzie, nie muszę tu chyba nic komentować - zapewniam tylko, że takich kwiatków jest przytaczanych więcej.
Nie mam w zasadzie żadnych uwag do tej części Fantazmatu Wielkiej Lechii. Z wyjątkiem jednej - mam wrażenie, że pan Artur nieco spłycił sporą różnorodność jaka panuje wśród turbolechitów. Jeden przykład - opisując wręcz chorobliwą nienawiść jaką większość tych ludzi żywi do Kościoła katolickiego i katolików, można by wspomnieć, że są także turbolechici katoliccy. Przykładowo, niejaki Rafał Gawroński, publikujący na łamach Gazety Warszawskiej albo znany bloger, Gajowy Marucha.
Zdaje sobie jednak sprawę, że gdyby faktycznie chcieć spróbować opisać pełną różnorodność, jaka panuje wśród turbolechitów, trzeba by ten rozdział znacznie rozbudować, a książka być może nadmiernie by się rozrosła. Dlatego, za bardzo się nie czepiam.Mimo wszystko, brakuje mi jakichś dwóch zdań o tym, że to środowisko jest znacznie bardziej zróżnicowane.
Resztę książki (z wyjątkiem ostatniego rozdziału) poświęcono analizie argumentów turbolechickich. Oczywiście, tutaj też nie opisano każdego absurdu, który ci ludzie przytaczają, jedynie te najbardziej powszechne. Zarazem też, brzmiące najbardziej poważnie. Omawiane i metodycznie obalane są takie turbolechickie "źródła" i "argumenty" jak: kronika Prokosza (XVIII-wieczne oszustwo), jasnogórski poczet królów Polski, napis z kolumny Zygmunta, rzekoma koronacja cesarska Bolesława Chrobrego i wiele innych. Część była mi znana, ale nie wszystko (jeśli ktoś chce coś na ten temat poczytać, polecam właśnie bloga Sigillum Authenticum, jak również SeCzytam). Zasadniczo, nawet te tematy, które już znałem, zostały przedstawione dobrze i zwyczajnie przyjemnie czytało się takie zwięzłe obalanie.
Dodatkowo, należy wspomnieć o kolejnej istotnej sprawie, której na szczęście nie zaniedbano przy przejściu do tej części - przedstawieniu na czym w zasadzie praca historyka ma polegać. Tutaj na wstępie, jest objaśnione jak historycy pracują, na jakiej podstawie formułują wnioski oraz przede wszystkim, jakie są kryteria według których oceniane są źródła. Tego niestety często brakuje w książkach popularnonaukowych (nie tylko w dziedzinie historii, brak też nieraz takiego wyjaśnienia odnośnie warszatatu pracy fizyków teoretyków, na przykład).
A przecież, ta sprawa jest bardzo ważna, zwłaszcza w przypadku dziejów z okresu średniowiecza. Sam spotkałem ludzi, którzy co prawda turbolechitami nie są, ale dziwili się, czemu w zasadzie kroniki biskupa Kadłubka, nie uznaje się za równorzędną kronice Galla Anonima, przy omawianiu początków Państwa Polskiego. Mimo, że przecież taka czysto "zdroworozsądkowa" ocena źródła powinna dać do myślenia. Dlatego, bardzo się cieszę, że takie coś się tutaj znalazło.
Na sam koniec, mamy trochę rozważań politycznych. Autor pokazuje, że wielu turbosłowiańskich twórców, jest wyraźnie prorosyjska i być może takie teorie są wspierane zza naszej wschodniej granicy. W sumie nie wiem, na ile trafnie. Wydaje mi się, że mości Wójcik ma rację, ale w zasadzie, to jest ewentualnie, jedyna zbędna część tej książki. W sensie - jest okej, ale równie dobrze mogłoby jej nie być, bo bzdury są bzdurami i fakt, że mogą być finansowane przez Kreml, dużo nie zmienia w tej kwestii.
Czego mi w tej książce zabrakło? Cóż, przede wszystkim, jakiegoś szerszego pochylenia się nad kosmicznymi majakami turboleszków. Naprawdę, żeby ludziom, którzy wahają się, czy w tej Wielkiej Lechii, aby "czegoś nie ma", a nie są jeszcze fanami Bieszka et consortes, pokazać kompetencje intelektualne piewców tego fantazmatu, wystarczy spopularyzować ich bajania o kosmitach. Kto poważnie potraktuje opowieści o tym, jakoby Lechici przybyli z kosmosu, w wyniku walk z reptilianami? Marzyłaby mi się poszerzona wersja tego tekstu. Który swoją drogą polecam, jeśli ktoś jest ciekaw, co też Bieszk i jemu podobni napisali o kosmitach. Ubawicie się niesamowicie :D.
Gwoli uczciwości, nadmienię, że jest wzmianka o tych "kosmicznych" teoriach, ale ledwo kilka słów rzuconych na marginesie.
Poza tym, w zasadzie nie mam żadnych uwag do tej publikacji. Jak już wspominałem - czyta się bardzo dobrze. Język przystępny, nawet, jeśli ktoś z historią nie miał wcześniej wiele do czynienia, powinien czytać bez większych zgrzytów.
Muszę także dodać, że wielkim plusem tej Fantazmatu są przypisy. Zrobione jak należy, w przypadku cytowania źródeł historycznych, mamy też zaznaczone jego dokładne pochodzenie - nie mam się czego przyczepić, a lubię :P. Niestety, występuje maniera niepodawania przypisów, czy nawet spisu lektur w książkach popularnonaukowych (nieważne z jakiej dziedziny). Uważam tę tendencję za karygodną, wręcz za niepoważne traktowanie czytelnika-niespecjalisty. A już szczególnie ważne jest trzymanie się przypisów, czy rzetelnej bibliografii, w przypadku obalania pseudonaukowych bzdur. Dlatego tutaj, wielki plus dla autora. Pan Wójcik i tak tego raczej nie przeczyta, ale gdybym mógł, to bym powiedział - nie zwracaj pan uwagi na narzekania tych, którym się przypisy nie podobają. Jest dobrze :D.
Mimo tych paru wad, uważam, że to jedna z lepszych książek popularnonaukowych, które przeczytałem w tym roku. Polecam, a że uchybienia nieznaczne, to ocena taka, nie inna:
10/10.
>Czego mi w tej książce zabrakło? Cóż, przede wszystkim, jakiegoś szerszego pochylenia się nad kosmicznymi majakami turboleszków<.
OdpowiedzUsuńArtur chyba odniósł się do rzeczy, do których można się naukowo odnieść. Totalne odloty sobie odpuścił. Nie przeczytałem jeszcze, tylko przejrzałem, ale zdaje się, że o Antrovisie czy Projekcie Cheops też nie ma.
O tych sekciarzach nie ma ani słowa, chyba, że coś przeoczyłem. Też mi się wydaje, że taki był zamysł, ale osobiście uważam, że to był błąd. Żadne odpowiedzi na "argumenty" Bieszka i kompanii nie mają takiej siły przekonywania o ich stanie umysłu, niż przedstawienie tych dyrdymałów.
Usuń