Może ja jestem dziwny, ale zawsze mnie denerwowało, gdy książka, która mieni
się science-fiction, ze swoim pierwszym członem, ma niewiele wspólnego.
Oczywiście, ktoś tutaj mógłby powiedzieć, że zaraz, przecież mowa, jakby nie patrzeć, o literaturze pięknej. Artyście wolno więcej, niż naukowcowi i tak dalej.
Zgoda. W końcu nawet lubię Gwiezdne Wojny (spuśćmy zasłonę milczenia na ostatnią część), mimo, że są pełne rażących błędów. Planety wybuchające z hukiem w kosmosie, Han Solo, który liczy czas w parsekach, czy statki latające w kosmosie cały czas z włączonym silnikiem, to tylko czubek góry lodowej. A mimo to te filmy (no dobra, większość) bronią się, bo historia jest fajna.
Tym niemniej, cenię bardzo, jak autor, który pisze coś, co określa jako science-fiction, nie pisze bzdur. A przynajmniej się stara. Oczywiście też, trzyma się jakiejś wewnętrznej logiki w tym stworzonym świecie i te odstępstwa od praw natury jakoś tam uzasadnia, ale to chyba oczywiste.
Dlatego każdego, kto ceni sobie rzetelność w tego rodzaju książkach, zapraszam do lektury tego zestawienia.
Kolejność jest całkowicie przypadkowa. Książki oczywiście nie oceniam równo, ale wyjaśnię zawsze przy konkretnej pozycji dlaczego, tak, nie inaczej.1. Stephen Baxter, Proxima
Tę książkę poznałem dzięki Katrinie z Drewnianego Mostu. Czeka na recenzję,
mam nadzieję, że niedługo będzie. W każdym razie, już teraz mogę powiedzieć, że pan Baxter zdecydowanie odrobił zadanie domowe.
Historia opowiada o przeprowadzce ludzkości na planetę, poza naszym Układem Słonecznym. Realia są rzeczywiście dobrze przedstawione. Z tego, co kojarzę, tego rodzaju wyprawa, naprawdę mogłaby tak właśnie wyglądać. Więcej nie piszę, bo chcę napisać szerzej.
Ocena:8/10
2. David Brin, Gwiezdny Przypływ
Nie byłem pewien, czy tę książkę tutaj wrzucić, ale mimo pewnego sceptycyzmu, w sumie nie znalazłem tam niczego, do czego mógłbym się przyczepić. Jedynie pewne... Nieprawdopodobieństwa.
Książka opowiada o tym, jak ścigany przez Obcych, ludzki statek badawczy Streaker, ukrywa się w obcym świecie. Jest to planeta Kithrup, wodny świat, ale zarazem potwornie niebezpieczny, bo pełen metali ciężkich, które są wbudowane nawet w struktury żyjących tam organizmów. Jest na tyle groźny, że załoganci muszą się oczyszczać, zanim wejdą na pokład
statku.
Właśnie, tutaj dochodzimy do sprawy załogantów. Bo, proszę państwa, zespół ten, nie składa się wyłącznie z ludzi. Członkami załogi są też delfiny.
Nie, nie żartuje. Cała akcja jest osadzona tak daleko w przyszłości, że ludzkość, za pomocą inżynierii genetycznej, "wspomogła", jak już wiemy i tak inteligentne delfiny. Na tyle, że potrafią się z ludźmi komunikować, są też w stanie używać skomplikowanych urządzeń i zdobywać stopnie naukowe.
Brzmi idiotycznie? Na pierwszy rzut oka, tak. Jednak, gdy człowiek się nad tym zastanowi, można dojść do wniosku, że taki scenariusz wcale nie jest taki bezsensowny.
Przy tym, należy przyznać, że pan Brin doskonale zna się na delfinach. Zauważył na przykład, że ich umiejętność orientowania się w głębinach oceanu, czyniłaby ich świetnymi pilotami w przestrzeni kosmicznej (i w głębi morza i w kosmosie, nie ma czegoś takiego jak "dół" i "góra"). Uwzględnił też wszystkie wymagania biologii tych ssaków, jak komory statku, wypełnione wodą, ale taką, którą mogą oddychać (wiemy już dzisiaj, że stworzenie takiej, byłoby możliwe).
Sama fabuła pozwala nam zobaczyć nie tylko zmagania załogi, która próbuje naprawić swój statek i walczy z okolicznościami przyrody nieprzyjaznej planety.
Dodatkowo, dostajemy możliwość rzucenia okiem na przebieg zmagań toczących się na orbicie Kithrupa. Tam, nieprzyjazne ludzkości rasy, walczą o to, którzy będą mogli udać się na poszukiwania Streakera.
Jak widać, uniwersum naprawdę ciekawe. Zwłaszcza urzekły mnie te kosmiczne delfiny - dużo bardziej ludzkie, niż te, które znamy dzisiaj. Wciąż jednak, jak ludzie się nie zachowują i to widać w każdym aspekcie.
Ocena: 8/10
3. Carl Sagan, Kontakt
pozaziemską. Carl Sagan, był w końcu astronomem, zaangażowanym w program SETI, który zajmuje się poszukiwaniem potencjalnych sygnałów od cywilizacji pozaziemskich.
Nigdzie indziej, nie zetknąłem się z tym, jak to wiekopomne zdarzenie, przedstawiono w tak ciekawy sposób. Początek jest naprawdę trywialny. Po prostu sygnał radiowy, który jednak tyle zmienia.
Dodatkowo, znajdziemy w tej fikcyjnej, chociaż opartej na solidnych podstawach fabule, dodatkowe smaczki. Otóż, Eleanor Arroway, główna bohaterka tej książki, była w dużej mierze, wzorowana na Jill Tarter. Czyli, bardzo zasłużonej dla projektu SETI radioastronom, którą autor dobrze znał osobiście.
Carla Sagana niestety już wśród nas nie ma. Wciąż jednak, można żywić nadzieję, że jeśli kiedyś nastąpi ów Kontakt, będzie on wyglądał choć trochę podobnie, do tego, jak opisał astronom z Cornell University.
Ocena: 9/10
4. Fred Hoyle, Czarna Chmura
Stara już książka, ale całkiem ciekawa, a zdaje mi się, że mało znana. A uważam, że może konkurować z naszym Solaris Lema, które (słusznie) uznaje się za klasykę science-fiction.
Autor był astrofizykiem. Bardzo dobrym zresztą, to on (m.in.) z Ralphem Fowlerem, wyjaśnił jak cięższe pierwiastki tworzą się we wnętrzach gwiazd. W przypadku tej opowieści, zadbał o realia.
Zasadniczo, cała historia opowiada właśnie o czarnej chmurze. Która nagle przybyła zza granic Układu Słonecznego i rozpostarła się nad Słońcem. Oczywiście, uczeni będą się starali się ją zbadać. Wyniki tych badań mogą być zaskakujące - bo, co jeśli obłok też może mieć inteligencję?
Jedna z najbardziej odważnych i ciekawych wizji obcej inteligencji. Zarazem, wciąż nie można się przyczepić, że niemożliwa do realizacji.
Ocena:8/10
5. Sir Arthur Clarke, Odyseja Kosmiczna
Oczywiście, większość zna film Odyseja Kosmiczna: 2001. Nie każdy widz, wie
jednak, że równolegle z filmem, powstała książka (autor pomagał także przy scenariuszu).
Jak w filmie, akcja jest mniej więcej ta sama. Na Księżycu, zostaje znaleziony tajemniczy Monolit - ewidentnie wytwór obcej cywilizacji. Później, w wyniku pewnego splotu zdarzeń, zostaje podjęta wyprawa załogowa na jeden z księżyców Saturna (w filmie Jowisza).
Moim zdaniem książka, jest znacznie lepsza, niż film. Zarówno dlatego, że dość udatnie opisuje odosobnienie człowieka z perspektywy psychologicznej, jak i sam proces lotu. Znacznie głębiej i dokładniej, niż byłby to w stanie oddać obraz.
Sir Arthur również doskonale poradził sobie z przedstawieniem budowy załogowego statku międzyplanetarnego, od mechanizmu obrotowego, zapewniającego sztuczną grawitację, po komputer pokładowy. Przy tym, doskonale przy tym edukując czytelnika odnośnie praw fizyki.
To jednak dopiero pierwsza część Odysei. Później mamy następne, już nie sfilmowane, ale równie ciekawe. Za każdym razem, autor naprawdę zadbał o realia.
Nie wszystkie rzeczy oczywiście przeszły próby czasu. W jednym miejscu, mamy opis supernowoczesnego notesu elektronicznego, z końca XXI wieku... Który ma mniej więcej tyle pamięci, co współczesny telefon. Tym niemniej, tego rodzaju gaf, za wiele nie ma.
Na tle literatury science-fiction ta książka (czy w zasadzie książki, powstały cztery części ), wybija się w jeszcze jeden sposób. Jest bardzo optymistyczna. Autor najwyraźniej głęboko wierzył, że różne trapiące nas problemy (na przykład z wyniszczeniem środowiska naturalnego), uda się rozwiązać. Nie do końca podzielam tę wiarę, ale warto poczytać coś tak przyjemnego w przekazie.
Ocena: 9/10
6. Kim Stanley Robinson, Czerwony Mars
Początek trylogii dotyczącej kolonizacji i terraformingu Marsa. Kolejnymi częściami są Zielony Mars i Błękitny Mars. Jednak, zdecydowanie Czerwony Mars jest z tej trójki najlepszy.
Początek to sam lot na Marsa. Mamy dokładnie opisany skład tej wyprawy, jak statek kolonistów miałby wyglądać, czy początki trudnego osadnictwa na Czerwonej Planecie.
W zasadzie, ciężko tutaj się rozpisywać - to co wyczytamy u Robinsona, nie mija się z tym, co pisał m.in. Robert Zubrin, który sprawą kolonizacji Marsa zajmował się już w pełni naukowo. Zatem, rzeczywiście książka, która uczy.
Ma jednak zasadniczą wadę - dłużyzny. Później jest jeszcze gorzej pod tym względem. Mimo wszystko, warsztat pana Robinsona nie jest czymś, co czyniłby tę lekturę niemożliwą. Jak najbardziej polecam.
Ocena: 7/10
7. Jules Verne, 20 000 mil podmorskiej żeglugi
z science-fiction. Jednak, uważam, że jak najbardziej tę konkretną jego książkę, należy do tego gatunku zaliczyć. Nawet lepiej, mamy do czynienia z książką, w której zastosowane rozwiązania, jak najbardziej się sprawdziły.
Znajdziemy tam opis łodzi podwodnej, które doskonale zgadzają się z rozwiązaniami, które znamy ze współczesności. Podwójne kadłuby, zapewniające odporność na ciśnienie wody, kształt (jest nawet coś w rodzaju kiosku), śluzy do wychodzenia na zewnątrz i wiele innych aspektów - trafione świetnie. Znajdziemy tam nawet wzmiankę, że do napędzania okrętu podwodnego używano czegoś w rodzaju "stosu". W tym momencie muszę przypomnieć, że pierwsze okręty podwodne ze stosem atomowym, zbudowano po II wojnie światowej. Także, pan Verne wykazał się wręcz genialną intuicją techniczną.
Nie jest to niestety książka pozbawiona wad. Przykładowo, niestety, o ile Verne był świetnym wizjonerem, jeśli chodzi o technikę (chociaż też miewał gafy), to w kwestii biologii nie potrafił wykroczyć poza XIX-wieczny poziom wiedzy. Znajdziemy tam informacje o tym, jak to na niższych warstwach dna morskiego, nie znajdziemy życia - a znajdujemy je nawet w Rowie Mariańskim.
Sporo miejsca poświęcono też olbrzymim kałamarnicom. Tutaj Verne miał rację (opierał się na nielicznych wtedy relacjach o tych stworzeniach). Tyle, że przesadził i uczynił te stworzenia znacznie bardziej agresywnymi, niż są. W rzeczywistości, ujrzenie takiej wielkiej ośmiornicy, jest bardzo trudne.
Ocena: 8/108.Stanisław Lem, Fiasko
Chyba najmniej znana powieść Lema. Tymczasem, zupełnie niesłusznie. Co prawda, jest ona niestety dość ponura. Autor pokazuje, że obca cywilizacja może
być tak różna od naszej, że nigdy nie zdołamy się porozumieć. Zakończenie naprawdę nie napawa optymizmem.
Tym niemniej, opis podróży międzygwiezdnej, łącznie ze sposobem, w jaki astronauci, mieliby wrócić, aby zminimalizować efekty dylatacji czasu - naprawdę pomysłowy i nie jestem w stanie się przyczepić.
Przy tym, można zauważyć pewną ewolucję pomysłów u Lema. W pierwszych powieściach, mamy statki podróżujące mozolnie przez przestrzeń, by nigdy nie wrócić na macierzystą planetę, taką jaką znali.
W tej, mamy już sposób, by te efekty pominąć. Jednak, mimo to, jest bardziej ponura, niż poprzednie.
Jednak, polecam, zarówno jako utwór literacki, jak i ze względu na zgodność z realiami.
Ocena:7/109. Peter Watts, Ślepowidzenie
odświeżyć.
W każdym razie, na razie krótko tutaj. Akcja dzieje się pod koniec XXI wieku, ludzie już śmielej wypuszczają się poza Ziemię, bez trudu ingerują też w swoje organizmy. Wtedy też, następuje pierwszy kontakt z Obcymi.
Jak już chyba pisałem, jestem niezwykle przywiązany do tej wizji, którą zarysował nam wszystkim Carl Sagan w Kontakcie. Tym niemniej, bardzo doceniam wizję pana Wattsa. Tutaj Obcy nie są, AŻ tak bardzo obcy, jak w przypadku Fiaska, czy nawet Odysei Kosmicznej. Tym niemniej, czuć, że są obcy.
Przy tym, pan Watts doskonale przedstawia szczegóły długiego lotu w przestrzeni kosmicznej. Powiedziałbym, że nawet nieco lepiej, niż Lem.
Przy tym, warto dodać, że pan Watts nie tylko pominął też wpływu takiego lotu na fizjologię człowieka, ale i szczegółowo wgłębił się w psychikę. Na gruncie naukowym oczywiście. Jeśli zastanawiacie się czasem nad naturą świadomości, ta książka może was zainteresować.
Ten pisarz zdecydowanie odrobił zadanie domowe. Na tyle dobrze, że w książce znajdziemy dodatek ze szczegółami technicznymi.
Ocena:8/10 10. Sir Arthur Clarke, Fontanny Raju
mieści jeszcze w ramach science-fiction.
Opowiada o tym, jak pomysł windy kosmicznej, nareszcie doczekał się realizacji. Jest to od dawna rozważany, jak najbardziej zgodny z nauką projekt (jeszcze nierealny, ale dysponujemy technologiami, które dobrze rokują), połączenia orbity ziemskiej z powierzchnią Ziemi. Dzięki takiemu urządzeniu, transport na orbitę, byłby wręcz niewyobrażalnie tańszy, niż teraz, a kolonizacja Układu Słonecznego, znacznie prostsza.
Sir Arthur Clarke doskonale go w tej opowieści przedstawił, plastycznie i zgodnie z realiami naukowymi. Jeśli chodzi o przystępne wyjaśnianie podstaw naukowych, przy okazji wprowadzania swoich pomysłów do tworzonej historii, Brytyjczyk, moim zdaniem, znacznie przewyższał Lema.
Winda kosmiczna, ma jednak zostać umiejscowiona na fikcyjnej wyspie Taprobane - "tropikalnym raju". Autor wzorował ją na Cejlonie, gdzie mieszkał dużą część życia, także dobrze oddał cały klimat tropikalnej wyspy i jej piękna. Piękna zagrożonego, przez budowę windy. Jak ostatecznie potoczyły się jej losy? By się dowiedzieć, musicie przeczytać książkę ;) Naprawdę warto, bo historia dostarcza materiału do wielu przemyśleń. Będąc przy tym, jak podkreślam, jak najbardziej oparta na naukowych podstawach.
Ocena:8/10
Cóż, to chyba byłoby na tyle. Podkreślam, że wszystkie te powieści, są całkiem dobre, także pod względem fabularnym, więc polecałbym je, tak, czy inaczej.
Fakt, że przy tym opierają się na prawdziwej nauce, tylko dodaje im uroku, także zapraszam do lektury ;).
“Podwójne kadłuby, zapewniające odporność na ciśnienie wody”
OdpowiedzUsuńAkurat :)
Konkrety proszę. Co "akurat"? Verne opisał dość szczegółowo "Nautilusa" i było tam właśnie o takim rozwiązaniu. Może szczegóły się różnią, ale sama koncepcja jak najbardziej poprawną i wyprzedzającą czasy mu współczesne
UsuńP.S. I uprzedzam, jak coś chcesz pisać, to konkretnie. Gdzie i jak się pomyliłem. Nie głupkowate uwagi
Usuń.“Znajdziemy tam opis łodzi podwodnej, które doskonale zgadzają się z rozwiązaniami, które znamy ze współczesności. Podwójne kadłuby, zapewniające odporność na ciśnienie wody”
OdpowiedzUsuń.
Podwójne kadłuby (zresztą zwykle wcale nie takie podwójne...) NIE ZAPEWNIAJĄ ODPORNOŚCI NA CIŚNIENIE. Pod podwójnym kadłubem ciśnienie jest takie, jak na zewnątrz. Nie wchodząc w szczegóły, w USA tradycyjnie w OP kadłub jest jeden, równie tradycyjnie w ZSRR nie.
.
A Verne to z techniką nie miał nic wspólnego... i to doskonale widać ;) Ale czyta się dobrze, byle się tylko za bardzo nie zastanawiać ;)
No okej, tyle, że w dalszym ciągu - jest to rozwiązanie, które daje możliwość zanurzenia. Nie na takie głębokości, jak opisywał Verne, ale u tak wykazał się dobrą intuicją.
UsuńAkurat ta jego książka nie kuleje, tak bardzo. Kuleje to ta o locie na Księżyc za pomocą armaty.
Tym niemniej, dzięki za wskazanie tego sformułowania, poprawię, bo może wprowadzać w błąd
Och, przy locie na księżyc to organizacja tego przedsięwzięcia jest czysto bajkowa, podobnie bajkowe jest przekonanie, że za pierwszym razem wszystko zadziała :)
UsuńPewnie, to już ewidentne bzdury. Przeciążenia, długość lufy... No długo by wymieniać.
UsuńW przypadku "20 000 mil podmorskiej żeglugi", to widać, że autor się przyłożył, ale po prostu dysponował przestarzałymi danymi. Zwłaszcza, jeśli chodzi o wiedzę na temat oceanów albo wyglądu bieguna południowego, ale skąd miał wiedzieć niektóre rzeczy...
W przypadku budowy samego "Nautilusa" również pojawiają się pewne błędy, ale mimo wszystko, na swoje czasy, była to bardzo interesujący pomysł, który poniekąd się sprawdził. Polecam tę analizę:
http://www.westernexplorers.us/Jules_Vernes_submarine_Nautilus.pdf
Verne'a łatwo krytykować, bo w swoich książkach zbyt daleko w przyszłość nie wybiegał i dziś jego pomysły można zweryfikować. A tych współczesnych bajko-fantastycznych pisarzy zweryfikować nie sposób - bo jeśli coś nie jest jawnie sprzeczne z naszym obecnym stanem wiedzy, to jeszcze nie znaczy, że jest możliwe. Kiedyś może okaże się, że te wszystkie wyszukane pomysły na podróże do gwiazd są warte tyle samo co i ta armata Verne'a :)
OdpowiedzUsuńArmatę Verne'a dało się skrytykować już z pozycji wiedzy XIX-wiecznej, więc to jest ewidentny babol Verne'a.
UsuńP.S. Poniekąd racja. Pisałem też o Clarke'u, który opisywał taki wspaniały wynalazek roku 2100 bodajże, o pamięci mniejszej od smartfona. Dla niego jednak to było bardzo dużo. Jednak, w dalszym ciągu, są to nietrafione spekulacje, dzisiaj nieco śmieszne, ale bazujące na poprawnej nauce. Nie ewidentne bzdury
UsuńMnie tam nigdy kwestie techniczne nie zaprzątały, zwłaszcza jeśli sama historia mnie wciągnęła. Jestem w stanie wiele wybaczyć pod tym względem ;)
OdpowiedzUsuńZ powyższych czytałam tylko Ślepowidzenie. W ogóle chyba się muszę przeprosić z SF, bo dawno nic nie czytałam. Na pierwszy ogień chyba pójdzie Bradbury :)
Mi już takie ewidentne bzdury przeszkadzały w lekturze. Verne'owi jestem w stanie wybaczyć, bo to poziom z XIX wieku, to mógł nie wiedzieć o pewnych rzeczach.
UsuńNatomiast Bradbury... No, te jego "Kroniki marsjańskie" to nawet czasem mam wątpliwości, czy uznawać za science-fiction sensu stricte. W sensie tam cała historia, jest takim sztafażem, że widzę to nawet ja. Poza tym, no momentami nieco niekonsekwentny
Skończyłam Bradbury'ego. Ale to było dobre! O jakiej niekonsekwencji mówisz? :>
UsuńO ile pamiętam, to na przykład Marsjanie w jednym opowiadaniu byli niżsi, w innym wzrostu ludzi. Parę takich rzeczy się znalazło. W sumie nic ważnego, ale nieco drażni.
UsuńJakoś w przeciągu dwóch-trzech tygodni wrzucę opinie, to napiszę więcej ;]. Ale zgadzam się, dobre to było
Jakby spojrzeć pod tym kątem, to w pierwszym opowiadaniu okazuje się też, że mają inną barwę skóry, włosów i oczu, a w jednym z kolejnych wyglądają dokładnie tak jak ludzie. Tylko jak czytałam, to chyba sobie to sama wytłumaczyłam w ten sposób, że ci Marsjanie opisywani w dalszych opowiadaniach to tak naprawdę ludzie, którzy już ileś pokoleń żyli na Marsie i stali się Marsjanami (nie pytaj o logikę :D)
Usuń"Ślepowidzenie" powinno się polecać każdemu, kto uznaje, że fajnie być pisarzem SF i leci od razu pisać o przygodach w kosmosie, bez jakiegokolwiek riserczu. xD
OdpowiedzUsuńHuh, dobrze, że Ci się Baxter podobał, bo inaczej mogłabym mieć wyrzuty sumienia. To jest ciekawa książka - jest dobra pod kątem naukowym, ale jednocześnie... może nie jest wybitna fabularnie, ale po prostu przyjemnie się ją czyta.
Swego czasu Watts bardzo miło mnie zaskoczył - bo już przywykłem, że odrabiali zadanie domowe starsi autorzy, a tu książka stosunkowo nowa, a całkiem dobra ;).
UsuńPodobał się, nie tylko zresztą mi, ojcu również ;). Ja się przymierzam do "Długiej Ziemi" Baxtera i Pratchetta, swego czasu polecał mi ją wykładowca
Bardzo ciekawe zestawienie, zachęciłeś mnie do przeczytania Proximy. Ale jeśli chodzi o Odyseję kosmiczną, to żadna siła mnie nie zmusi do przeczytania jej - film całkowicie mnie do tej ultranudnej historii zniechęcił.
OdpowiedzUsuńFilmem też zachwycony nie byłem (no miejscami tak, jednak ten obracający się środek robił wrażenie), ale książka wypada lepiej ;)
UsuńCzemu ja cie szybciej nie znalazłam?! Mówisz moim językiem <3 Świetny post. "Odyseja Kosmiczna" <3. Idę buszować po twoim blogu dalej.
OdpowiedzUsuńDzięki, zawsze miło widzieć, że komuś coś się podoba. Pozwolę sobie i zajrzeć na Twój.
UsuńPrzyznam, że zaintrygował mnie "Gwiezdny przypływ" :D
OdpowiedzUsuńTo dziwne jest, ale mam wrażenie, że istotnie może Ci się spodobać ;). Tylko ostrzegam, że jest tam parę irytujących rzeczy - na przykład delfiny lubią mówić w formie wierszy. Co w sumie jest logicznie wytłumaczone, jako, że walenie są dość muzykalne, więc taka forma nieraz przychodzi im łatwiej. Ale niektórych coś takiego może drażnić w czasie czytania, mimo, że ma tam jakieś uzasadnienie.
UsuńNaprawdę bardzo fajnie napisano. Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńŁadnie to wygląda.
OdpowiedzUsuń