wtorek, 15 stycznia 2019

Mercedes Lackey, Trylogia Ostatniego Maga Heroldów

Miałem pewien problem z tym wpisem. Myślałem, czy może nie opisać tej trylogii w osobnych notkach, każda jedna na tom, ale przyznaję, że nie dałbym rady. Stąd ocena zbiorcza, jak kiedyś. Teraz ocenianie w osobnych częściach wydaje mi się lepsze, ale w tym wypadku bardziej odpowiednio będzie w ten sposób.

Poprzednio już opisywałem tutaj Trylogię Magicznych Wichrów, autorstwa Mercedes Lackey. Teraz przyszła pora na zrecenzowanie Trylogii Ostatniego Maga Heroldów. Wydarzenia w niej opisane, mają miejsce na wiele stuleci przed narodzinami bohaterów z Trylogii Magicznych Wichrów, ale w tym samym uniwersum. A nawet państwie - Valdemarze. Jeśli ktoś jest zainteresowany kim są Heroldowie Valdemaru i Towarzysze, odsyłam do pierwszej notki tyczącej tego wielkiego cyklu.

Trylogię Magicznych Wichrów, mimo pewnych wad, oceniam całkiem wysoko. Wydarzenia w tym podcyklu, dotyczą postaci, wspominanej tam nieraz. Wspominanej z czcią i respektem. Dlatego, miałem nieco wysokie oczekiwania odnośnie tej trylogii. Cóż, nieco się rozczarowałem. Zaraz przybliżę, dlaczego.

W tym miejscu wypada mi ostrzec, że w tekście mamy nieduże spoilery, odnośnie treści trylogii i całego uniwersum. Jeżeli jest to dla kogoś problem, to może niech najpierw przeczyta poprzednie notki. Albo książki z Trylogii Magicznych Wichrów, mimo pewnych wad, mimo wszystko polecam.




Zatem... Cóż, głównym protagonistą tej serii, jest młody szlachcic, Vanyel Ashkevron. Urodził się jako najstarszy syn lorda Withena Ashkevrona, byłego gwardzisty, a teraz ziemianina, którego głównymi zainteresowaniami są hodowla koni i bydła.
Oczywiście, lord Ashkevron, pragnąłby, aby jego najstarszy syn, kiedyś przejął po nim majątek i rządził rodowymi ziemiami. Poza tym, był rzecz jasna prawdziwym mężczyzną i godnym poddanym królowej Valdemaru, Elspeth (od niej wzięła imię główna bohaterka Trylogii Magicznych Wichrów).

Dziedzic jednak nie spełnia pokładanych w nim nadziei.
Różni się od ojca w wielu aspektach. Zaczynając od wyglądu. Vanyel jest bardzo przystojny, ma srebrne oczy i czarne włosy, nie brązowe, jak rodziciel. Poza tym, w przeciwieństwie do niego, nie jest mocno zbudowany, raczej szczupły i wysoki.
Kiepsko idzie mu nauka władania bronią, a fechmistrz, Jervis, nie docenia jego prób dostosowania swojego stylu walki do jego budowy.
Na domiar złego, Vanyel znajduje wybitne upodobanie w muzyce, czy literaturze. Konserwatywny ojciec, nie uważa, aby takie zajęcia były odpowiednie dla młodego panicza.
Natomiast nadopiekuńcza, zachwycona muzycznym talentem matka (czasem aż chciałoby się napisać madka), nie potrafi stanąć w obronie pierworodnego dziecka.

Tak oto rozpoczyna się Sługa magii, czyli tom pierwszy tej trylogii. Sporo miejsca poświęcono na wewnętrzne przeżycia Vanyela. Aż za dużo.
Bo, przyznać mu trzeba, że faktycznie, za lekko nie ma. Jest niezrozumiany i taki też się czuje, za wsparcie mając jedynie siostrę, Lissę.
Jednocześnie jednak, nieznośnie dramatyzuje i użala się nad sobą. Ja naprawdę, rozumiem, że można mieć takie stany, jak bohater. Tylko one... Cóż, wydają mi się rozdmuchane do jakichś iście niebotycznych skali.
Przy tym, jego postawa wcale nie pomaga w zyskaniu mu sympatii czytelnika. Vanyel jest zapatrzonym w siebie strojnisiem, niezmiernie egoistycznym. Aż trudno momentami powiedzieć, czy rzeczywiście mu się współczuje. Bo czasem stwierdza się - dobrze Ci tak.

Przy tym, początek jest momentami zwyczajnie nudny, przez pewną powtarzalność żalów głównego bohatera. W końcu jednak, w wyniku konfliktu z ojcem i Jervisem, Vanyel zostaje wysłany do stolicy, pod opiekę swojej ciotki Savil. Będącej Magiem Heroldów.

Tam... Powiedzmy, że nasz bohater rozwija skrzydła. Nie, nie zostaje Wybrany przez Towarzysza i nie zostaje Heroldem.
Jednak wiele się uczy i bryluje w środowisku dworskim. Nadal jednak, nie daje sobie rady ze swoimi uczuciami. O ile wcześniej, mogliśmy je uznać za powiedzmy uzasadnione, to teraz, przynajmniej u mnie, budzą po prostu irytację. Naprawdę, Vanyel smęci niemożebnie. A nie jest to raczej depresja, bo... O tym może za chwilę.

Właśnie, kilka słów na temat depresji. Otóż, proszę państwa, depresja to choroba, która jest wywołana zmianami biochemicznymi w mózgu. Nie jest to coś, co można zaleczyć za pomocą zmiany nastawienia. Wyjścia ze swojej strefy komfortu, rozpoczęcia uprawiania sportu. Czy czegokolwiek innego, co coachowie chcą nam wcisnąć.

Natomiast Vanyel nagle wzlatuje w chmury, gdy znajduje miłość. I to nie byle jaką, miłość życia. Miłość, gdzie zakochanych łączy "więź życia".
O tym, czym ona w zasadzie ma być , przedstawię za chwilę. Teraz skupmy się na czymś znacznie gorszym.
Otóż, jest to miłość z drugim facetem. Nie żebym był jakoś bardzo zaskoczony, bo pewne oznaki już wskazywały na to wcześniej. Pora na kilka wyjaśnień, bo zaraz ktoś się przyczepi, że w ogóle coś takiego może mi nie pasować.
Otóż, jak już wcześniej pisałem, ogólnie takich wątków nie lubię. Moje prawo, jeszcze chyba można w tym świecie nie podążać za "postępem". To jedna sprawa, może ktoś inny byłby zachwycony takim wątkiem. Nie oceniam.
Znacznie gorsze jest kolejne, jaskrawe powielanie tych wszystkich stereotypów. Naprawdę Vanyel został zarysowany w dużej mierze tak, jak homoseksualistów widzą typowi narodowcy. Nasz protagonista w końcu jest:
  • Miłośnikiem sztuki - niechybnie facetów taki woli. Prawda.
  • Jęczy i narzeka i ogólnie strasznie taki "pedałowaty"
  • Bardzo dba o swój wygląd i lubi ładne stroje
Co prawda, jest parę aspektów, dzięki którym tak źle nie jest. Po przybyciu do Przystani (stolica), Vanyel okazuje się być na przykład świetny z szermierki, po raz pierwszy walcząc odpowiednim dla niego stylem. I chwała autorce, że chociaż o coś takiego zadbała. Tym niemniej, tutaj kłania się kwestia postawienia akcentów. Naprawdę za mało widać te jego cechy, które z homoseksualistami się zrazu nie kojarzy.
Później, Vanyel się zmienia i staje się naprawdę innym człowiekiem. Jednak, przyznaję od razu, gdybym nie miał zaufania do pani Lackey, rzuciłbym tę książkę w diabły i nie dotarł do tego etapu.

Właśnie, a teraz odnośnie tej całej "więzi życia". Autorka w zasadzie nigdy nie definiuje, co to u licha jest. Wydaje się, że miłość tak głęboka, że aż posiada naprawdę magiczne właściwości.
Kompletnie tego "nie czuję". Przy tym, to nie tak, że ja się czepiam homoseksualistów. W tej książce występuje też para normalna, Mardik i Donni, też magowie, połączeni więzią życia. I ja dalej nie jestem pewien, o co w niej chodzi. Szkoda, bo poza tym elementem, autorka raczej dość dobrze przemyślała realia swojego świata.

Mniejsza o to. Bowiem później, następują pewne wydarzenia, w wyniku których idylla zostaje przerwana. Wówczas, w wyniku szoku psychicznego, kanały mocy u Vanyela, zostają po prostu rozerwane.
Okazuje się być niezwykle silnym magiem, który nie ginie w wyniku podwójnego szoku (psychicznego i magicznego) tylko dlatego, że zostaje wybrany przez Yfandes. Towarzyszkę, która dotąd nie wybrała nikogo przez całą dekadę, najwyraźniej nieświadomie czekając na tego świeżego maga.

W wyniku tego szoku, Vanyel zapada na chorobę.  Jedyną radą, okazuje się udanie się do Tayledras, czyli Sokolich Braci.
Ten lud, żyjący na skażonych magią pustkowiach, które oczyszcza jest niezwykle biegły w sztuce magicznej. Jednak, nie są ufni wobec obcych i Vanyel ma szczęście, że jego ciotka, Savil, jest jedną z nielicznych, których zaufaniem obdarzyli. Ten lud opisywałem wcześniej, w Trylogii Magicznych Wichrów.

Oczywiście do Sokolich Braci się udają. Ta część okazuje się chyba najciekawsza i najmniej przygnębiająca.
Jednak, nawet do niej mam zastrzeżenia. Po pierwsze, Vanyel mnie nieraz drażnił i tak. Jego żale i brak wdzięczności są nieraz iście nie na miejscu.
Po drugie, jego najważniejsi nauczyciele również okazali się być parą homoseksualistów. Co już nie drażniło zwyczajnie mojego konserwatywnego spojrzenia na literaturę. To było po prostu, skrajnie głupie i nieprawdopodobne.
Z tego, co się orientuje, osób homoseksualnych, w końcu tak wiele nie ma. A tu nagle wyskakują jak diabełki z pudełka. Dodatkowo, wszyscy są bardzo utalentowanymi magami. Brzmi idiotycznie i nieprawdopodobnie? Dla mnie tak.
Potem robi się jeszcze weselej. Bowiem, jeden z nich, zanim został Sokolim Bratem, pochodził z zewnątrz. Jego historia jest w pewnych aspektach, bardzo podobna do tej Vanyela.
Co, nie muszę dodawać, jest jeszcze głupsze. Wygląda jakby pani Lackey, dodała tę historyjkę na siłę. W końcu ktoś biednego Vanyela pocieszyć i zrozumieć musiał.

Vanyel oczywiście buntuje  się i nie chce być Heroldem. Po raz kolejny przeżywa wielkie załamania. Czasem to przykre, czasem żenujące.

Jednak, w wyniku pewnych wydarzeń na terenach Tayledras, w wyniku których omal nie ginie, ostatecznie akceptuje swój los i przyjmuje obowiązki Herolda.

Cóż, pora chyba na kilka uwag ogólnych, zanim przejdziemy dalej. Otóż, mimo wielu elementów, bardzo mi się podobało, jak ostatecznie rozwinęła się postać Vanyela.
Z próżnego, łamiącego się nad sobą paniczyka, staje się w końcu człowiekiem, który gotów jest wypełniać swoje obowiązki. Czuć w nim cały idealizm Heroldów Valdemaru, którzy przede wszystkim służą krajowi.

I to jest właśnie podstawowa zaleta w ogóle całego cyklu o Valdemarze. Podkreśla wagę tych może staroświeckich, ale bardzo ważnych wartości, takich jak honor, sumienność, wierność krajowi, władcy i swoim zasadom. W pierwszej części Maga Heroldów Vanyela, również mamy te elementy - i to Sługę Magii ratuje.

Podobały mi się także niektóre postaci poboczne. Przede wszystkim, ciotka Vanyela, Savil. To twarda, bardzo inteligentna kobieta. Obowiązkowa i mające swoje zasady, zarazem jednak, bardzo współczująca i pełna empatii.
Jak również, Towarzyszka Vanyela - Yfandes. Czasami miałem wręcz wrażenie, że gość nie zasłużył na kogoś takiego. Klacz (jeśli można tak powiedzieć o takim stworzeniu jak Towarzysz) sprawiała nieraz wrażenie znacznie sympatyczniejszej i mądrzejszej, niż, przykładowo Saphira z Eragona. Powiedziałbym nawet, że właśnie Yfandes (no dobra, razem z Savil), ostatecznie przekonała mnie do tej książki.

Fabułę, poza mankamentami. o których już wspomniałem, oceniam dość nisko, ze względu na często występujące, durne rozwiązania.
Tym niemniej, realia królestwa Valdemaru, w czasach, gdy Magów Heroldów było niemało, przedstawione bardzo ciekawie i plastycznie, jak zwykle w książkach pani Lackey.

Poza tym, czytało się dość gładko. Mimo wszystko, chociaż nieraz przewracałem oczami i musiałem pociągnąć sobie dymka.
Ostatecznie: 6/10. Może dałbym wyżej, ale wydaje mi się, że może 7, to jednak za dużo. Książka mimo wszystko przyzwoita, ale tą panią akurat stać na więcej.
Zbiorcze wydanie wszystkich trzech tomów po angielsku.
Powiedziałbym, że ładniejsze od polskiego. Chociażby dlatego, że możemy sobie podziwiać Yfandes ;)

Dobrze, po uporaniu się z Sługą Magii, przechodzimy to tomu drugiego - Obietnicą Magii.

Minęło już wiele lat. Trzeba wam wiedzieć, że w części poprzedniej, Vanyel Ashkevron, liczył sobie lat szesnaście. Teraz zbliża się już do trzydziestki. Mijające lata, odbiły się zarówno na jego ciele, jak i psychice.
Akcja rozpoczyna się w Przystani, a Mag Heroldów, właśnie powrócił wraz z Yfandes znad granicy Karsu. To nieprzyjazne Valdemarowi państwo, dawało się we znaki nawet wiele wieków później - w czasach Talii, Kerowyn i Elspeth. Akurat się uspokoiło, więc Vanyel zdołał powrócić do głównej siedziby Heroldów.
Po upewnieniu się, że król da radę poradzić sobie bez jego pomocy, udaje się na wyczekiwany urlop na łonie rodzinnym. Z rodziną zresztą, bardzo sobie relacje poprawił.
Jednak, nie za długo tym odpoczynkiem mógł się cieszyć - wkrótce wezwały go kłopoty w leżącym tuż za granicą, królestwie Lineasu.
Wyglądało na to, że w wydarzeniach, które miały tam miejsce, istotną rolę odgrywała magia. Dla wytrawnego Maga Heroldów, spełniającego swoje obowiązki, nie było innej możliwości, by się zaangażować. Tak oto potoczyła się kolejna część przygód Vanyela.

Cóż, muszę przyznać, że ta część podobała mi się znacznie bardziej. Oczywiście, Vanyel nadal nieraz popadał w melancholię, ale już nie był płaczliwy. Widać, że dojrzał, a trudy obrony kraju, zahartowały go.
Poprawiły się także jego relacje z ojcem, czy braćmi, którzy teraz, jeśli go nie lubią, to szanują. Nie tylko jako Herolda i bohatera, ale po prostu człowieka i członka rodziny, z którego są dumni.
Tutaj uwaga na marginesie - Herold zazwyczaj nie dziedziczył, chyba, że nie było innego wyjścia, więc Vanyel nie jest już dziedzicem.
Sam mag pozostaje wobec rodziny lojalny i potrafi puścić w niepamięć dawne urazy.
Krótko mówiąc, przemiana głównego bohatera ogromna i zdecydowanie na plus. Przy czym, warto dodać, całkowicie uzasadniona fabularnie, wszystko to brzmi wiarygodnie.
Również akcja samej książki jest bardzo ciekawa. Mamy wątek polityczny i kryminalny, okraszony dodatkowo magią.
Przy okazji, poznajemy wiele interesujących faktów o znanych już nam postaciach i mamy okazję spotkać nowe, również bardzo ciekawe.
Z przyjemnością czytałem znowu ciotce Vanyela, Savil. Ta twarda, starsza kobieta, pokazała na co ją stać. Nawet bardziej, niż w poprzednim tomie.
Bardzo przyjemnie było też zobaczyć, jak młodszy brat maga dojrzał i zmienił swoje poglądy na wiele spraw. Świetną sprawą było też spotkanie obdarzonego wielkim talentem muzycznym, siostrzeńca Vanyela.

Podsumowując: Zdecydowanie najlepsza książka z całej tej trylogii i warto nawet przemęczyć się podczas lektury Sługi Magii, by zobaczyć jakim człowiekiem stał się Vanyel w Obietnicy Magii.
Ten tom oceniam na mocne 8/10.
Kolejne zbiorcze wydanie. Na tyle ładne, że chyba nawet zamówię ;)


Cóż, teraz wypada napisać coś  więcej o tomie kolejnym. Jednak... Nie za wiele mogę zdradzić odnośnie Ceny Magii, nie zdradzając od razu fabuły całego utworu.
Akcja jest osadzona kilka lat po wydarzeniach ze Obietnicy Magii. Również i tutaj mamy sporo ciekawych wątków. Kryminalnych, bo okazuje się, że ktoś Vanyela chce zdradzić.
Wygląda też jednak na to, że sam Valdemar ma nieoczekiwane kłopoty... A któż rozwiąże je lepiej, niż Mag Heroldów - Vanyel?
Ten wątek jest bardzo ciekawy, bo znajdziemy wiele powiązań z późniejszymi wydarzeniami, o jakich czytamy w Trylogii Magicznych Wichrów. Która, przypomnę, ma miejsce w tym samym królestwie, setki lat po śmierci Vanyela. Widać, że pani Lackey całkiem nieźle przemyślała sobie ten świat i nie gubi się, operując setkami lat. Zaś nitki wszystkich wątków splatają się w piękny gobelin.

Są też jednak wady. Po pierwsze, znowu mamy całkiem dużo miejsca, poświęconego na opisy życia erotycznego głównego bohatera. Naprawdę, nie jest to za fajna lektura. Ktoś mi tu wytknie, że ja zapewne uprzedzony jestem.
Cóż, trochę prawda. Jednak, ja uważam, że ten wątek jest po prostu... Cóż, strasznie głupi. Nie zawsze, ale miejscami bardzo. Kompletnie tego nie łapię i brzmi dla mnie kompletnie niewiarygodnie.
No, pomińmy przy tym, że jeden gej, który tam występuje poza Vanyelem, ponownie jest stereotypowym gejem:
  • Przystojny
  • Niezwykle uzdolniony muzycznie
  • Rozwiązły, wcześniej miał wielu partnerów
  • Dba o swój wygląd
Cóż... Nie wiem, dla mnie to jednak nieco słabe. Nie mógłby być, nie wiem, dziarskim wojakiem, a przy okazji homoseksualistą? Absurdalne nieco, ale coś więcej mimo wszystko wnosiłaby tego rodzaju postać.
Również pewnych reakcji niektórych konserwatystów na tego typa nie jestem w stanie przyjąć bez powątpiewania. Czy można tak łatwo przejść od nienawiści do tego rodzaju osób do pełnej akceptacji? Cóż, nie, wydaje mi się.
Po drugie, czasami występowały zupełnie niepotrzebne, okrutne sceny. Jak chociażby scena zbiorowego gwałtu. Gdzie banda facetów zgwałciła homoseksualistę.
Określiłbym tę scenę tylko dwoma słowami: obrzydliwa i niepotrzebna. Ten incydent naprawdę nic nie wnosił do fabuły. Okej, były pewne konsekwencje, ale raczej sztucznie ją wypchał.
Ostatecznie:7/10.

Taką też ocenę, daję całej Trylogii Ostatniego Maga Heroldów.
7/10.

Nie zniechęca mnie to jednak do poznawania dalszych części. Już przeczytałem Prawo Miecza. Niedługo mam nadzieję zabrać się do Zwiastuna Burzy.
Te trzy książki akurat wypadają słabo, ale generalnie ta pani pisze nieźle. Zaś cykl o Valdamarze naprawdę warto poznać, w tym i ten podcykl.
 A i Vanyela, można nauczyć się jeśli nie lubić, to szanować.

5 komentarzy:

  1. Chyba na tę autorkę często gdzieś wpadam, bo dobrze kojarzę jej imię i nazwisko, mimo że nic z jej twórczości nie czytałam. Ale szczerze mówiąc... chyba nie do końca mnie kusi. Kojarzy mi się z pisaną masowo fantastyką z ubiegłego tysiąclecia, a znam trochę takich książek (miałam kiedyś taką fazę i wielką chęć na poznawanie takich dzieł xD). Poza kilkoma perełkami większość po prostu cholernie mnie nudziła i boję się, że tu mogłoby być tak samo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, aż tak bardzo się nie pomyliłaś xd. Mercedes Lackey wzorowała się na Andre Norton. A kojarzysz chyba ten jej wypchany cykl o czarownicach? To nie ten poziom, ale coś w tym jest.
      Mimo to, raczej polecam, możesz dać jej szansę. Tylko zacznij raczej od Trylogii Magicznych Wichrów albo poprzedzającego Prawa Miecza. Nie zwali z nóg oryginalnością, ale całkiem całkiem.

      Usuń
  2. "Po drugie, czasami występowały zupełnie niepotrzebne, okrutne sceny. Jak chociażby scena zbiorowego gwałtu. Gdzie banda facetów zgwałciła homoseksualistę."
    ...
    ...
    xDDDDDD
    Przez Ciebie zaplułam się herbatą! Powinieneś dać ostrzeżenie na początku tego wpisu. xD

    Jak już chyba wiesz, bo wydaje mi się, że o tym pisałam, ja dobrnęłam do drugiego tomu tej serii, po którym sobie odpuściłam właśnie przez to nadmierne użalanie się i dramatyzowanie Vanyela. A czytałam to chyba będąc w gimnazjum. Gdybym czytała to teraz, pewnie od razu dałabym sobie spokój... a może jednak nie? Hm. :) I ja na przykład totalnie nie mam nic do homoseksualistów i do tego, że występują w książkach. Ba, lubię o nich czytać -- takie zboczenie, które wynikło mi przez siedzenie parę lat w fandomie mangi i anime. Po prostu Vanyel i jego rozterki były dla mnie nie do zniesienia. Ale kurczę, mogłam doczytać ten trzeci tom, takie fajerwerki mnie ominęły. xD

    I nieee, ja sobie panią Lackey jednak odpuszczę. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta scena serio była obrzydliwa i nic nie wnosiła. Nie tylko z tego powodu, co napisałem, cała otoczka tego przypominała jakieś chore fantazje rodem z literatury rangi "Wszystkie odcienie czerni".

      Nie pamiętam, że pisałaś o tym :P Ale wierzę na słowo, potem sprawdzę. Faktycznie to użalanie się nad sobą nie zachęca do lektury - jednak w tomie II, przynajmniej jest wiarygodne. Nie wiem, jak dałem radę przebrnąć przez pierwszy :D. Chyba bym rzucił tym w kąt, gdyby nie dobre wspomnienia z poprzedniej lektury pani Lackey.
      Upodobań nie oceniam. Ja jestem zwyczajnie zniesmaczony, jak czytam coś takiego.

      Natomiast odpuszczenie sobie autorki w ogóle odradzam. "Prawo miecza" i późniejsze części są naprawdę niezłe. Warto przeczytać, nawet jeżeli historia Vanyela na najwyższym poziomie nie jest.
      Jednak, Twój wybór :P

      Usuń
    2. A już sobie przypomniałem, że u mnie w komentarzu :P Cóż, pozostaje powtórzyć opinię, moim zdaniem autorki w ogóle skreślać nie warto.
      Napisała jeszcze całkiem fajną książkę "Tiger Burning Bright", z Andre Norton i Marion Zimmer Bradley, spoza Valdemaru. Niezłe, ale niestety po polsku nie ma

      Usuń