środa, 23 stycznia 2019

1968. Od Wietnamu do Meksyku. Czyli włoska dama w podróży

Nareszcie udało się zasiąść do tej recenzji ;). Nowy Rok zacząłem z reportażem,
zdecydowanie nie byle jakim. Ciężko mi się pisało tę notkę, bo mogę zostać posądzony o stronniczość. Dlatego, na wstępie zaznaczam, że tak, do autorki mam wielki sentyment i jest jedną z moich ulubionych. Tym razem chciałbym przedstawić książkę, która dotąd mi umykała, ale teraz w końcu mi się udało. Mianowicie 1968. Od Wietnamu do Meksyku.


Natomiast, o samej autorce zapewne niejedna osoba słyszała, bo mam na myśli niedawno zmarłą, Orianę Fallaci.
Jednak wiele osób zna ją zapewne tylko z krytyki islamu, którą odważnie głosiła pod koniec swojego bogatego życia. Jak Hitchens, o którym już tutaj kiedyś pisałem, ta włoska dama, była niezwykle wyrazistą postacią. Mimo otwarcie deklarowanego ateizmu, nie bała się mówić wprost o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą islam. Respektowała także rolę chrześcijaństwa, jako istotnego składnika cywilizacji europejskiej.
Dlatego, w wielu kręgach lubiana nie jest. Nawet jednak jej zajadli krytycy (czy jak ich pieszczotliwie nazywała, cykady), nie byli w stanie odmówić jej, że dziennikarką i pisarką była świetną.

Widziała wiele wojen XX wieku i rozmawiała z wielkimi tego świata. Przy tym, potrafiła je opisywać niezwykle plastycznie i z charakterystycznym dla niej "pazurem".


W tej książce, mamy zebrane jej notatki z burzliwego roku 1968. W Polsce większość kojarzy koniec lat 60tych zapewne tylko z niesławnym marcem. Jednak, czasy ogólnie były bardzo ciekawe, jak można się przekonać, chociażby podczas lektury tej książki.

Akcja rozpoczyna się w Wietnamie, gdy wojna pomiędzy partyzantami Wietkongu, a Amerykanami i Wietnamczykami z Południa, jest w pełnym rozkwicie.
Na samym wstępie mamy mocny akcent. Pani Fallaci, razem z fotografem, lecą do Dak To, miejsca, które oblega Wietkong. Myślałem, żeby coś opisać, ale może po prostu zacytuję:
Próbujesz żartować, ale Twój głos brzmi fałszywie: ,,Moroldo, możesz sobie wyobrazić wyraz twarzy ambasadora, kiedy wydadzą mu nasze zwłoki?". Aby dotrzeć do Dak To, podpisaliśmy formularz, w którym zwalniamy siły wojskowe i rząd Stanów Zjednoczonych od odpowiedzialności za naszą ewentualną śmierć., a na końcu formularza  było pytanie: ,,Komu należy wydać wasze zwłoki?". Zaskoczeni, napisaliśmy: ,,Ambasadzie włoskiej w Sajgonie.". Moroldo gdera, że przeszkadza mu tylko jeden szczegół: wszystko odbyło się w piątek trzynastego.
Również mundury pobraliśmy w piątek trzynastego, ale żarty żartami, podczas nieco dwóch lat, w Wietnamie zginęło dziesięcioro dziennikarzy(...) Rannych było tego roku koło trzydziestu.
Cóż, jak widać, lekko nie było. Oriana opisuje koszmar walki o życie, rozmawia z żołnierzami, którzy boją się wyjść do walki, nawet, jeżeli zgłosili się na ochotnika.
Dama z Florencji miała talent do posługiwania się piórem, więc nieraz opisy i wyznania żołnierzy, naprawdę robią wrażenie.
Dziennikarka jednak nie poprzestaje na tym. Kreśli bardzo plastyczny obraz ogarniętego wojną Sajgonu, oddaje cały urok i cień wiszący nad tropikalnym miastem. Opisuje niezwykle skutecznego i groźnego (ale zarazem, miłośnika muzyki klasycznej), generała Loana. Jak również, podpalających się w proteście, buddyjskich mnichów, do których znudzona policja przyjeżdża  z gaśnicami.
Nie poprzestaje jednak na tym. Jako jedynej wtedy, udało jej się przeprowadzić wywiad z partyzantem Wietkongu, czy zdobyć dostęp do dziennika innego.
Oto, co na przykład, powiedział jej ten partyzant, Nguyen van Sam:
Sam, czy również współczucie jest dziecinne?

Och nie! Współczucie jest ludzką cnotą. Widzisz, ja, kiedy ktoś zrobi coś złego, od razu się złoszczę. I w pierwszej chwili wydaje mi się, że go nienawidzę. Ale potem złość mija równie szybko jak przyszła i nienawiść znika.
Słowa te wypowiedział człowiek, który podłożył bombę w Sajgonie, zabijając wielu bezbronnych cywilów. Czytając rozmowę z nim, nie mam wątpliwości, że zasłużył na rozstrzelanie, ale zarazem, widać, że jak najbardziej, był człowiekiem, nie potworem.
Oriana Fallaci
W kwietniu chwilowo przenosimy się do Hongkongu, przeżywającego niepokoje, z powodu sąsiedztwa komunistycznych Chin.
Angielska dzierżawa przeżywa ciężkie dni, a my możemy prawie usłyszeć okrzyki komunistycznej dziczy, która przewala się ulicami niegdysiejszej perły Dalekiego Wschodu.
Mówiąc o dziczy, wcale nie przesadzam. Przypominam bowiem, że koniec lat 60tych, to czas "rewolucji kulturalnej", towarzysza Mao. Zbydlęcenie młodych komunistów osiągnęło wtedy niespotykane poziomy, a wiele pamiątek wielowiekowego dziedzictwa Chin, zostało zniszczonych.
Bierze też zwyczajne obrzydzenie, gdy na chwilę, razem  z Orianą Fallaci, płyniemy do Makau, gdzie dzicz weszła na głowy Portugalczykom.
Na szczęście, z historii wiemy, że Hongkong wytrwał do naturalnego wygaśnięcia dzierżawy, a Anglikom udało się stłumić czerwonych bandytów. Wszystkich, którzy chcieliby się obruszać za te określenia, polecam lekturę tej książki. Nie przesadzam.

Na chwilę też wracamy do Ameryki. Tam mamy kolejną tłuszczę na ulicach. Tym razem chodzi o Murzynów, podburzonych z powodu zabójstwa Martina Luthera Kinga.
Oriana Fallaci wypytuje wszystkich świadków, próbując dojść do prawdy. Niestety, nie udaje się jej w pełni dociec. Poza tym, że mamy poczucie, że w tym morderstwie było coś więcej, niż się wydaje.

Z ogarniętej niepokojem Ameryki, ponownie wracamy do rozrywanego wybuchami Wietnamu.
Gdzie dzieje się jeszcze gorzej, bo Wietkong zaatakował sam Sajgon. Ponownie mamy możliwość spoglądnięcia na konflikt ze strony amerykańskiej i komunistycznej. Z tej drugiej rzecz jasna, mniej obszernie, ale i tak robi wrażenie.

Następnie Oriana Fallaci ponownie wróciła do Ameryki, gdzie wydarzyła się kolejna tragedia - został zamordowany senator Robert Kennedy.
Również i tym razem dziennikarka przeprowadza swoje własne śledztwo, pyta między innymi ludzi, którzy mordercę dobrze znali, jak i naocznych świadków. Oczywiście, jak wiemy, nie wyjaśniła za wiele. Poza jednym faktem - zabójca drugiego Kennedy'ego nie był sam.

Później, mamy chyba najdziwniejszy rozdział całej książki, śmieszno-straszny.
Przypominam, że rok 1968, to rok szaleństwa Dzieci Kwiatów. Zachłyśnięcie się wschodnim  mambo-jambo, prowadzi do naprawdę kuriozalnych wydarzeń.
Oriana zwiedza licznie nawiedzane przez hippisów Indie i rozmawia ze "świętymi mężami". Cóż, powiem tak, w życiu nie widziałem tak trafnej i cudownie ironicznej analizy działalności parapsychologów, czy samozwańczych guru.
Nawet jednak ten rozdział, całkiem lekki nie jest. Ostatni bowiem, pojawia się wywiad z XIV Dalajlamą, rezydującym już wówczas w kaszmirskiej Dharamsali. Dawny władca Tybetu, prezentuje się tutaj nadzwyczaj dojrzale, a czytelnika ogarnia wielki żal, za utraconym pięknem Dachu Świata.

Wreszcie, przechodzimy do opisu masakry meksykańskich studentów na placu Tlatelolco, przed igrzyskami olimpijskimi.
Oriana widzi ją na własne oczy i ledwie udaje jej się ujść z życiem.

Nareszcie, na sam koniec, razem z Włoszką wracamy do Ameryki, gdzie możemy oglądać zmierzającego do władzy Richarda Nixona. Jak również, towarzyszyć ludziom na przylądku Canaveral, którzy szykują się do lotu na Księżyc.

Jak widać, rok 1968 obfitował w wiele wydarzeń, a Oriana Fallaci, przebywała nieraz w ich centrum. Naprawdę warto przeczytać, zarówno, jeżeli mamy jako takie pojęcie o historii współczesnej, jak i wtedy, gdy nie mamy. Bo nawet w tym pierwszym przypadku, z całą pewnością dowiemy się czegoś nowego.

Przy tym, przynajmniej jak dla mnie, czyta się naprawdę dobrze. Pani Fallaci pisze w swoim charakterystycznym stylu - ostro i wyraziście.
Być może na mój osąd wpłynęła moja postawa ideologiczna, ale uważam też, że pani Fallaci pisała znacznie lepiej, niż Ryszard Kapuściński.
Przy jego książkach, zdarzało mi się przysypiać. Dama z Florencji utrzymuje takie napięcie, że przyśnięcie jest w zasadzie niemożliwe.

Moim skromnym zdaniem, jest to dzieło, które z powodzeniem mogłoby się znaleźć w kanonie lektur. Rzadko która książka, tak plastycznie maluje obraz okrucieństwa wojny, czy ważnych wydarzeń.
Na pewno uczniom, taka lektura przekazałaby znacznie więcej, niż jakiekolwiek dzieło romantyków. Czy choćby jakieś sprzed II wojny światowej.
Miałem wątpliwości jaką wystawić ocenę. W końcu uznałem, że w tym wypadku nie przesadzę, jeżeli dam:
10/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz