Może ja jestem dziwny, ale zawsze mnie denerwowało, gdy książka, która mieni
się science-fiction, ze swoim pierwszym członem, ma niewiele wspólnego.
Oczywiście, ktoś tutaj mógłby powiedzieć, że zaraz, przecież mowa, jakby nie patrzeć, o literaturze pięknej. Artyście wolno więcej, niż naukowcowi i tak dalej.
Zgoda. W końcu nawet lubię Gwiezdne Wojny (spuśćmy zasłonę milczenia na ostatnią część), mimo, że są pełne rażących błędów. Planety wybuchające z hukiem w kosmosie, Han Solo, który liczy czas w parsekach, czy statki latające w kosmosie cały czas z włączonym silnikiem, to tylko czubek góry lodowej. A mimo to te filmy (no dobra, większość) bronią się, bo historia jest fajna.
Tym niemniej, cenię bardzo, jak autor, który pisze coś, co określa jako science-fiction, nie pisze bzdur. A przynajmniej się stara. Oczywiście też, trzyma się jakiejś wewnętrznej logiki w tym stworzonym świecie i te odstępstwa od praw natury jakoś tam uzasadnia, ale to chyba oczywiste.
Dlatego każdego, kto ceni sobie rzetelność w tego rodzaju książkach, zapraszam do lektury tego zestawienia.
Kolejność jest całkowicie przypadkowa. Książki oczywiście nie oceniam równo, ale wyjaśnię zawsze przy konkretnej pozycji dlaczego, tak, nie inaczej.