Zgodnie z tym, co wspomniałem z okazji ostatniej notki, chciałbym napisać parę słów na temat jednego z moich ostatnich nabytków. Mianowicie o książce pana Guya Gavriela Kaya, Ysabel.
O panu Kayu jeszcze na pewno napiszę, bo jest to pisarz, którego twórczość mnie nieodmiennie oczarowuje. Czasem niełatwa w odbiorze, ale ostatecznie zawsze stwierdzam, że było warto. Książki pana Kaya mają w sobie jakąś magię, czar, który pozostawia po sobie wiele wrażeń i wspomnień.
Już wiele lat temu, zachwyciłem się Fionavarskim Gobelinem (o którym mam nadzieję tutaj napisać, bo planuje ponownie go przeczytać). Czy Ysabel, może z nim konkurować?
Cóż, moim zdaniem - nie. Chętnie napiszę, dlaczego tak uważam. Muszę jednak zastrzec, że chociaż postaram się wyłożyć przede wszystkim w miarę obiektywne powody, to jednak dużą rolę w takiej, nie innej ocenie grały względy sentymentalne. A coś takiego, ciężko wyjaśnić komuś innemu.
Może zatem coś o samej akcji tej powieści. Otóż, wszystkie wydarzenia, jakie mają tam miejsce dzieją się w Prowansji.
Jak ktoś nie wie - to historyczna kraina we Francji, bardzo piękna (chociaż sam jakoś strasznie długo tam nie byłem). I co najważniejsze w tym jest, że wprost przepełniona historią.
Przetoczyły się przez Prowansję zarówno dumne i dzielne plemiona celtyckie, jak i Rzymianie. Później wojska barbarzyńców, a w średniowieczu, właśnie na tych pięknych ziemiach, miała miejsce krucjata przeciwko sekcie katarów.
Właśnie do tej malowniczej krainy, do niezwykle starego miasta Aix, trafia główny bohater, Ned Marriner.
Jego ojciec, Edward, jest bardzo znanym fotografem i teraz przybył do Prowansji, aby przygotować album przedstawiający jej widoki.
Oczywiście, jako, że jest wziętym fotografem, to może sobie pozwolić na więcej, niż przeciętny turysta. Na przykład, zamknąć na trochę piękną katedrę w Aix dla zwiedzających.
Tam właśnie zaczyna się właściwa przygoda Neda. Jest on nastolatkiem, ma koło lat osiemnastu i musiał zwolnić się ze szkoły na dość długo, by przyjechać z ojcem do Francji. W tym czasie, jego matka przebywa w Darfurze, w ramach Lekarzy bez Granic.
Katedra w Aix |
W tym pięknym kościele, Ned spotyka inną Amerykankę, Kate Wenger. Dziewczyna jest znacznie bardziej ogarnięta i obeznana w historii tego miejsca, niż on. Za to jednak Ned, wyczuwa obecność kogoś innego. Dziwnego, łysego mężczyzny, wie też, jakimś sposobem, że posąg, przedstawiający królową Saby, odwzorowuje kogoś zupełnie innego.
Również coś z katedry. Nie mogłem się powstrzymać. |
Jednym słowem, dzieje się coś dziwnego, coś spoza świata samochodów, czy iPodów. Napięcie wzrasta, tym bardziej, że zbliża się święto Beltaine...
Nie podrzuciłem tu dużych spoilerów, bo to sam początek. Jednak, dalej nie będę się rozwodził. W każdym razie - są Celtowie, są i Rzymianie. Bezpośrednio, ale i nie całkiem. Wiem, nie mało precyzyjnie. Jednak, inaczej nie jestem w stanie tego wyjaśnić.
Nie jest to też opowieść o romansie nastolatków w pięknej Prowansji, z jakimś fantastycznym tłem.
Historia ta jest nieco bardziej skomplikowana, niż się wydaje z tego opisu. Tutaj muszę zrobić niewielki spoiler. Jeżeli nie czytaliście jeszcze Fionavarskiego Gobelinu, to bardzo zachęcam, aby to zrobić, zanim sięgnięcie po Ysabel.
Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest następny tom. Jednak, są pewne nawiązania są. Nie wyłapiecie ich bez znajomości tamtej książki, a to uczyni tę lekturę dużo uboższą.
Może tyle na temat samej historii. Wypadałoby coś wspomnieć o samych bohaterach.
W tej kwestii, niestety muszę wbić tej książce parę szpil. Przede wszystkim, nie mogłem się przekonać do samego Neda Marrinera.
Może nie jest on typowym amerykańskim nastolatkiem, ale na tyle podobny, by jednak często wkurzać. Co ja mam powiedzieć, nie lubię ludzi, którzy w katedrze włączają iPoda. Drobiazg, ale świadczy o tym, z kim mamy do czynienia.
W ogóle, uważam, że pan Kay nieco zrąbał tutaj sprawę. Cenię jego twórczość, między innymi dlatego, że nie boi się wprowadzać starszych bohaterów, czyniąc ich wybory bardziej wiarygodne, niż nastolatków. Gdyby Ned był studentem, przypuszczam, że czułbym do niego mniejszą antypatię.
Jednocześnie, muszę jednak przyznać, że Kayowi (jak zawsze zresztą) udało się świetnie pokazać, jak przeżycia człowieka zmieniają.
Już na początku w Nedzie jest też coś ujmującego, potrafi się zadumać w nawie katedry, do czego wielu amerykańskich nastolatków nie byłoby zdolnych. Później, ten lepszy pierwiastek jego osoby zostaje rozwinięty. Pod koniec tej opowieści, nie był już tym samym wkurzającym typem. Pod tym względem, warto było przemęczyć się przez początek.
Jego koleżanka, Kate Wenger, z kolei od początku daje się lubić. Dość inteligentna, dziarska dziewczyna o wielkiej wiedzy. Jednak i ją wszystkie te przeżycia zmieniają.
Co do starszych postaci, również daje się je polubić. Osobami z dość przeciwstawnymi charakterami są ojciec Neda oraz jego matka. Oboje są dość silnymi osobowościami i chętnie się o nich czyta. Zwłaszcza o matce Neda, która nie za bardzo przyjmuje do wiadomości, co w zasadzie się dzieje.
Jest też wuj i ciotka Neda. Wspaniałe osoby, zwłaszcza ciotka. Ona to najwięcej wie o tym, co też właściwie odbywa się w pięknym, prowansalskim powietrzu. Wuj, również sporo przeżył i służy doświadczeniem.
Również inne osoby nie zawodzą. Nie będę zdradzał szczegółów, ale tytułowa Ysabel nie jest kimś, kto nie zapada w pamięć. Może nie ma o niej zbyt wiele, ale w tym leży też walor.
Jedynymi osobami, które nie wnoszą prawie nic są pomocnicy Edwarda Marrinera - Steve i Greg. Niby mają pewne cechy, które pozwalają ich rozróżnić, ale... Nie jestem po lekturze powiedzieć coś o nich więcej, poza tym, co któryś zrobił w tym, czy innymi momencie.
Mont Sainte-Victoire |
Tyle o bohaterach. Pora na kilka ostatnich, ogólnych uwag.
Po pierwsze, jak już wspomniałem, nie jest to powieść jakoś bardzo prosta w odbiorze. Nie ma tu galopady, akcja nie pędzi na łeb, na szyję. Toczy się swoim tempem, pozwalając chłonąć niepowtarzalną atmosferę Prowansji. Zwłaszcza początek, może zniecierpliwić, mnie nawet nieraz męczył. Szczerze mówiąc, zastanawiam się, czy bym nie przerwał lektury, gdybym miał do czynienia z kimś innym, niż pan Kay. Jednak, po połowie robi się naprawdę dobrze.
Ta powieść ma jednak coś więcej, niż wartka akcja. Mianowicie klimat (tu ostrzegam, będzie mocno subiektywnie).
Niepowtarzalny, który bardzo ciężko znajduje gdzie indziej, niż w książkach pana Kaya, czy Tolkiena. To naprawdę w pewien sposób porusza emocje, zwłaszcza zakończenie.
Po przewróceniu ostatnich stron, odczuwałem realny smutek. Nie dlatego, że musiałem zamknąć Ysabel (no dobra, to też), ale bo skończyła się znacznie donioślejsza historia. I żal, czy w Prowansji faktycznie nie znajdziemy czegoś więcej, niż li tylko ślady dawnej przeszłości.
Muszę mieć to wydanie... Nawiasem mówiąc, uważam, że okładka dużo bardziej oddaje nastrój i piękno tej książki, niż polska |
Co mi się nie podobało... Cóż, jak już wspomniałem, momentami były dłużyzny. Nie jakieś straszne, ale były.
Poza tym... Uważam, że za mało wykorzystano odniesienia do Fionavarskiego Gobelinu. Mam po prostu niedosyt. Oby kiedyś była kontynuacja, bo ta książka była, mimo wszystko, za krótka. A może nie książka, ale historia.
Komuś innemu dałbym wyżej, ale to pan Kay, więc poprzeczkę postawił wysoko. Dlatego, daje tylko mocne
8/10.
Nie więcej. Jednak mimo to, chce przeczytać i mieć w wersji oryginalnej. Oraz wybrać do Prowansji. To chyba dobra rekomendacja.
Nie raz mi się ta książka przewinęła przed oczyma i myślałem nawet, żeby ją kupić, ale w sumie to bardziej mnie ciągnie do wspomnianego przez Ciebie "Fionavarskiego Gobelinu". Miałem okazję go kupić taniej i żałuję, że tego nie zrobiłem. Ale jak nadarzy się ponownie to na pewno to sprawdzę. Uwielbiam takie cegły fantasy, a jak są jeszcze bardzo dobre, to czytam zachwycony przez kilkanaście dni dłużej niż normalnie, więc idealnie. :)
OdpowiedzUsuńNa Allegro ceny są całkiem przyzwoite, jak coś ;). Na pewno wybierz raczej "Gobelin", bo poza tym, że lepszy, to zapomniałem napisać, że "Ysabel" nie jest dobrym wyborem, na rozpoczęcie przygody , pisarstwem Kaya. Lepiej właśnie "Fionavarski Gobelin" albo "Tiganę" przeczytać w pierwszej kolejności.
UsuńO "Tiganie" też myślałem. Ogólnie to większość książek autora można dostać w dobrej cenie na różnych dyskontach, tylko ten "Gobelin" tak odstaje cenowo. Ale to się kupi na pewno, prędzej czy później. To chyba bardziej takie klasyczne w stylu TOlkiena czy WIlliamsa jest, nie?
UsuńAż sprawdziłem. Pierwsza z brzegu oferta na Allegro. Mam to samo wydanie, wszystkie trzy tomy w jednym omnibusów.
Usuńhttps://allegro.pl/oferta/fionavarski-gobelin-guy-gavriel-kay-8378632546
Tak, "Fionavarski Gobelin" to bardzo klasyczne fantasy. Ale osobiście uważam to za dużo lepsze, niż Williams. Lepszy klimat i bohaterowie ;). Kay ma w swoim pisarstwie finezję, której moim zdaniem brakuje na przykład Sandersonowi, czy nawet Williamsowi.
Ale muszę Cię ostrzec, że to dość specyficzny sposób pisania i nie każdemu się musi podobać ;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńŁoł, tanie to. Chyba zaraz kupię. :D
UsuńJa przywykłęm do specyficznego stylu pisania, uwierz, po Irvingu, Palahniuku, Rotcie i jeszcze kilku mało co mnei zaskoczy. ;)
A spróbuj ;). Jak widzisz nie każdemu się podoba, ale myślę, że istnieje spora szansa, że Ci się spodoba.
UsuńIrving to chyba już bardziej dziwny, niż specyficzny :P
Irving świetny jest, ale to zupełnie inna półka. :)
UsuńMójboże, jakie my mamy różne opinie o "Fionavarskim... XD Dla mnie to rozczulająco nieporadny debiut, rasowy fanfik do Tolkiena, pełen upiornych klisz, w którym jednakowoż widać już zalążki świetnego warsztatu Kaya. Broni się tylko jako debiut sprzed kilkudziesięciu lat, ale i tak mam sentyment :P
OdpowiedzUsuńNatomiast "Ysabel" mam (jak wszystkie książki Kaya poza "Sarantyńską mozaiką"), ale nie czytałam. Głównie dlatego, że recenzje ma dość mieszane. Natomiast to chyba miała być powieść typowo młodzieżowa, stąd młody wiek i pewna taka nieznośność bohatera.
"potrafi się zadumać w nawie katedry, do czego wielu amerykańskich nastolatków nie byłoby zdolnych." - wybacz, ale obawiam się, że wielu nastolatków w ogóle (polskich, niemieckich czy nawet francuskich) nie byłoby do tego zdolnych. Jak i pewna ilość dorosłych narodowości dowolnej :P
Oraz mnie się podoba polska okładka. Nie jest jakaś wybitna, ale ok. Natomiast oryginalna to taka generyczna okładka romansu dla pań po 40tce; jakby dziewczyna stała tyłem, zgarnęłaby pełne bingo.
No to kolei :D.
UsuńZgadzam się, że w "Fionavarskim..." znajdziesz wiele klisz do Tolkiena. Nie jest to zresztą przypadek, że Kay napisał tę książkę niedługo po tym, jak pomagał Christopherowi Tolkienowi redagować "Silmarillion". Przynajmniej moim zdaniem :P. Ale mimo to, uważam, że Kay dodał sporo od siebie i to w na tyle oryginalny sposób, by się tym cieszyć. Podziwiam sposób, w jaki u niego splatają się różne szczegóły. U Kaya fakt, że w Fionavarze są trzy księżyce, potrafił mieć znaczenie. I to za kilkaset stron. Niczym, nomen omen, w misternym gobelinie :D.
Bohaterów też polubiłem. Mam zwłaszcza sentyment do Kimberly Ford. Poza tym to granie u niego różnymi motywami... Ceinwen i jej pomóc, dajmy na to. Czy ofiara Liadona.
Ale też moim zdaniem, "Fionavarski Gobelin" ma ten pewien specyficzny klimat, który mnie niezwykle ujmuje u Kaya. Pewnej melancholii i zadumy. Ale nie każdemu musi to leżeć, mam nadzieję, że lojalnie ostrzegam :P.
Chyba miała być, dlatego wypada gorzej. Ale i tak lepiej, niż większość powieści dla młodzieży :P.
No już nie chciałem się znęcać nad nastolatkami :P.
To się nie popisałem :D. Może dlatego, że mało takich książek kojarzę. To w zasadzie nie jest tak, że nie podoba mi się polska okładka. Ale kojarzy mi się raczej z jakąś powieściową adaptacją przygód Indiany Jonesa, niż fantasy Kaya. A na angielskiej okładce jest i krajobraz Prowansji i Ysabel, która wygląda tak, jak sobie wyobrażałem.
Najbardziej zaś podobała mi się okładka czeska, zerknij sobie w wolnej chwili :).
Mnie nawet nie chodzi o klisze względem Tolkiena, tylko takie klisze ogólnopopkulturowe. Pewnie jak "Fionavarski..." powstawał, to nie były aż tak ograne, ale teraz momentami nie można się nie skrzywić.
UsuńTen klimat (i pewien sposób podejścia do bohaterów i kwestii narracji) to jest właśnie to, co potem tak pięknie u Kaya ewoluowało w kolejnych powieściach. Dlatego wolę jego kolejne powieści :P Poza tym po "Fionavarskim..." autor zaczął raczej eksperymentować i dekonstruować tropy i klisze kulturowe, których w debiucie było pełno i to też mi się podoba znacznie bardziej ;)
W sumie polska okładka też nie jest polska, tylko adaptowana z jakiejś edycji anglojęzycznej...
Możliwe, że mi się podoba, bo nadal wielu nie dostrzegam, a jak czytałem wtedy po raz pierwszy, to jeszcze mniej. A teraz dużą rolę gra sentyment.
UsuńJak tak, to chętnie poczytam chociażby "Arbonne" ;). Moim zdaniem i w "Fionavarskim..." mu wyszło, to rad skonfrontuje choćby z tym.
A to ciekawe. W sumie zaciekawilaś mnie na tyle, że może zrobię mały wpis z okładkami "Ysabel" i "Tigany" :P
Zdaje się, że Kay sam mówił, że Fionavarski napisał, żeby wycisnąć ile się da ze standardu. To wyszło standardowo :D Ale mnie się podobało.
UsuńCo do okładek, to Ysabel wszędzie ma bardzo podobne - nawet w Rosji, a oni lubią po swojemu :D Tu calość oklądki (przód, grzbiet i tył):
http://brightweavings.com/wp-content/uploads/2014/11/russianysabel11.jpg
Napisał w na tyle pięknym stylu, że mi ta standardowość zupełnie nie wadzi :D
UsuńDzięki za linka :D. Przy Ysabel faktycznie chyba ciężko się na coś bardziej oryginalnego, ale kojarzącego z tym, co w środku wycisnąć
Jak chcesz poszukać oryginalne okładki Ysabel, to szukaj węgierskich, ale uprzedzam: ranią oczy :D
UsuńA zresztą sam rzucę linkiem:
https://moly.hu/system/covers/big/covers_347589.jpg?1429992611