poniedziałek, 1 lipca 2019

Wiera Kamsza, Czerwień na Czerwieni, Odblaski Eterny #1

Całkiem lubię rosyjską literaturę. Klasyki, takie jak dzieła hrabiego Tołstoja, czy Dostojewskiego nawet ja dość chętnie czytam. Mimo, że ich odbiór nie zawsze jest łatwy.
Jeśli chodzi o fantasy, to niegdyś zetknąłem się z kontynuacją  Władcy Pierścieni, napisaną przez pana Nika Pierumowa. Cóż... Fajerwerków nie ma. Co prawda, tragedii też nie, da się czytać, ale zasłużyłoby u mnie najwyżej na 6/10. Co przypomnę, jest w moim systemie, zaledwie książką niezłą.
Zatem, usłyszawszy o twórczości pani Wiery Kamszy, która pisaniem fantastyki zajęła się właśnie pod wpływem wywiadu ze wspomnianym Pierumowem, postanowiłem sięgnąć po jej cykl - Odblaski Eterny.
Zdecydowanie nie była to zła decyzja. Zaraz podam parę szczegółów, ale niestety, muszę też wspomnieć o na wstępie o pewnej przykrej rzeczy.
Mianowicie, w Polsce twórczość pani Kamszy wydawało Wydawnictwo Dolnośląskie. Postanowiło jednak, przerwać, skończywszy zaledwie na tomie drugim.
Na szczęście, można dostać w Internecie, amatorskie tłumaczenia następnych tomów. Albo, jeśli ktoś dysponuje dostateczną znajomością języka naszych wschodnich sąsiadów, sięgnąć po oryginał.
Jeśli chodzi o polskie tłumaczenie, czy kompetentny przewodnik po świecie, to zajrzyjcie na bloga Odblaski Eterny. Naprawdę warto ;).
Tyle, jeśli chodzi o sprawy techniczne i wprowadzenie. Pora, by napisać, czemu w ogóle warto szukać w Internecie dalszych tomów. Oraz, rzecz jasna, czemu sięgać po pierwszy;).


Na początek, kilka słów wprowadzenia do uniwersum. Jest to świat, jakoś na poziomie rozwoju z XVII - XVIII wieku. Znajdziemy tam broń prochową, pojedynki na szpady, dworskie maniery i tak dalej. Klimat bardzo podobny do klasycznych powieści "płaszcza i szpady". Zwłaszcza Trzech Muszkieterów, śp. Aleksandra Dumasa.
Jest on tym bardziej spotęgowany tym, że w zasadzie, magii tam prawie nie ma. Są opowieści, że była w dawnych wiekach, czasem bohaterowie mają przeżycia, jakby właśnie z magią się zetknęli, jednak, nic nie jest napisane wprost. Czasem miałem wrażenie, że książka ociera się wręcz o realizm magiczny.
Kultura i historia tego świata jest bardzo rozbudowana. Na tyle, że wielokrotnie natykamy się na przypisy, ponieważ bohaterowie robią lub mówią coś, co dla nich jest oczywiste, ale dla nas, ludzi z zewnątrz, nie jest. Przyznaję, że byłem skonsternowany tym zabiegiem, jakby nie patrzeć, w literaturze rozrywkowej. Jednak, w sumie przyznaję, że pomysł jest dobry. Przynajmniej nie trzeba się zastanawiać, o co chodzi i nie ma takiego wrażenia, zagubienia w tym świecie.
Natomiast sytuacja polityczna, jaką tam zastajemy, jest dużo bardziej złożona. Posłużę się najlepszą możliwą analogią, jaką wymyśliłem.
Otóż, w 1485 roku, zginął Ryszard III, król Anglii z dynastii Yorków, wywodzących się bezpośrednio od Plantagenetów. Król zginął w bitwie pod Bosworth, w walce z wojskami Henryka Tudora, uzurpatora, który rościł sobie prawo do tronu. Niestety, uzurpator został królem i założycielem kolejnej dynastii.
Otóż, w tym świecie, państwo, w którym rozgrywa się większość akcji Taligoja, czterysta lat wcześniej, została podbita przez Franciska Ollara, chamskiego pochodzenia.
Tenże Francisk Ollar, zajął stolicę, przemianowując ją z Kabiteli na Ollarię. Obdzielił arystokratycznymi tytułami swoich popleczników, dawne rody, popadły w niełaskę.
Analogia z dynastią Tudorów jest jeszcze głębsza. Wyobraźcie sobie, że rzeczony Henryk VII, zakłada Kościół Anglikański, nie jego syn, Henryk VIII. Oraz, że Ryszard III, doczekał się potomstwa, które wierne katolickiej religii, zdołało umknąć do Rzymu, pod kuratelę papieża.
Tutaj mamy tak samo. Ernani Rakan, prawowity król, ginie, ale jego żona i syn, dają radę uciec do Agarisu, odpowiednika Rzymu i siedziby tamtejszego odpowiednika papieża.
Francisk Ollar, zaś tworzy własną religię - ollarianizm. Bardzo przypomina reformy Henryka VIII. Likwiduje klasztory, pozwala duchownym na śluby. Jak również, sam mianuje głównego kardynała, a zarazem zwierzchnika jego Kościoła.
Oczywiście, dawne rody, nie są zadowolone z tego stanu rzeczy. Zarówno, ze względu na wyznawane wartości, jak i z bardziej pragmatycznych powodów.
Akcja zaczyna się kilka lat po jednym z powstań. Zginął tam książę Egmont Ockdell, jak również markiz Epineix.
Kilka lat później, do Ollarii, na obowiązkową naukę, jaką musi (w myśl nakazu Franciska Ollara) odebrać każdy młody szlachcic, książę Richard Ockdell, syn poległego Egmonta.
Nauka odbywa się w dawnym klasztorze o dość ponurej atmosferze. Dodatkowo, naczelnik szkoły, kapitan Aramona, jest niechętny księciu. Robi, co może, aby mu uprzykrzyć życie.
W końcu jednak, po wielu perypetiach, kończy ten, jak to mówią "okólnik". Po zakończeniu nauk, szlacheccy synowie zazwyczaj są przyjmowani jako giermkowie przez możnych.
Już mało brakuje, że książę Ockdell zostałby tego zaszczytu pozbawiony, bo wielmoża, który chciał być jego patronem, wycofał się z powodu politycznych nacisków. Jednak, bach, następuje niespodzianka.
Bo oto, na służbę przyjmuje go Pierwszy Marszałek Taligu, książę Roke Alva. Książę nigdy tego nie robił. Na dodatek, pojawia się pewien konflikt - to właśnie marszałek zabił Richardowi ojca.
Richard stara się więc dotrzymać swojej przysięgi i nie zdradzać sprawy powrotu dynastii Rakanów na tron. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy wybucha wojna i książę Alva oczywiście się tam wybiera. Richard oczywiście jedzie z nim.

Drugi wątek, przenosi nas do odległego Agarisu. Tam żyje wygnaniec - markiz Rober Epineix. Po śmierci ojca i braci w powstaniu, jest jedynym dziedzicem swojego sędziwego dziadka. Obawia się wrócić na swoje włości, zamiast tego, klepiąc biedę w Agarisie.
Jego przyjacielem i suzerenem, jest Aldo Rakan, głowa Domu Rakanów. Młodzieńcy jednak, mimo pewnych talentów, nie mają pojęcia jak przywrócić potomka wygnanej dynastii na tron.
Wtem jednak, otrzymują niespodziewaną pomoc i okazję. Zatem, Aldo Rakan, wysyła swojego najbardziej zaufanego sprzymierzeńca,  na wojnę z Taligiem, by wypatrywał okazji do ich powrotu. Markiz Epineix, oczywiście jedzie, ale pełen wątpliwości, bo wierzy w wojskowy geniusz marszałka Alvy, który jest po drugiej stronie.

Tak, nie zdradzając zbyt wielu szczegółów, wygląda fabuła. Jak można się domyślać, obfituje w liczne opisy kampanii wojennych, obcych krajów i kultur, jak również dworskich intryg.
Cóż, wszystko to prawda. Muszę przyznać, że czyta się naprawdę dobrze, nie ma wrażenia znużenia. Rozwiązania fabularne niejednokrotnie zaskakują. Nie jest to powieść przewidywalna, napisana plastycznym językiem, także, jeśli ktoś lubi takie klimaty jak od Dumasa, to na pewno mu się spodoba.
Bohaterowie również są ciekawi. Czasami ich się lubi, czasem brzydzą, lecz rzadko mamy do czynienia z postaciami z papieru.
Najbardziej polubiłem markiza Robera Epineix. Ten nieco porywczy młody człowiek, zwany Inochodźcem, jest zarazem bardzo sympatyczny. Ma swoje wady, ale doskonale wie, co znaczy honor i stosuje się do niego.
Potrafi poświęcić się za przyjaciół i ma dużą empatię. Wystarczy wspomnieć, że ze współczucia, uratował rannego szczura, który później został jego stałym towarzyszem. Przy tym, jak wspomniałem, jest zwyczajnie ludzki.
Znacznie gorzej prezentuje się książę Ockdell. Początkowo, bardzo go podziwiałem. Trzeba przyznać, że w szkole, mimo szykan, wykazał się doskonałym opanowaniem i hartem ducha.
Później, nie mam, do licha, pojęcia, co się zmieniło. W każdym razie, nieraz zachowuje się jak patentowany idiota, pakując się w kłopoty. W kłopoty, których niejednokrotnie zdołałoby się uniknąć, mając IQ nieco większe od szympansa.
Ma też swoje lepsze momenty, jednak trudno czuć do niego jednoznaczną sympatię. Głupota bohaterów literackich zawsze mnie drażniła, cóż ja poradzę ;/.
Interesującą postacią jest suzeren młodego Richarda, książę Alva. Ten zabójczo przystojny, mający wielkie powodzenie u kobiet arystokrata mógłby być kolejną postacią z papieru. Jednak, nie jest, bo jest też szaleńcem, który raz po raz, wpada na coraz to inny pomysł. Przy tym jest geniuszem wojskowym, za którym armia pójdzie praktycznie wszędzie.
Jednakże, ze współczesnego punktu widzenia, mamy do czynienia ze zbrodniarzem wojennym. Przykład? Rozkaz rozsadzenia bariery skalnej, tak, że lawina skalna zalała dolinę, gdzie stały liczne wioski, zamieszkane przez niewinnych ludzi. Bardzo niedobre skojarzenia to budzi.
Podobnie niejednoznaczną, choć w pewien sposób, znacznie bardziej ludzką postacią jest kardynał Sylwester. Ten stary duchowny, kontrolujący nieudolnego króla, bardzo przypominał mi przedstawienie kardynała Richelieu u Dumasa. Ten makiaweliczny polityk często posuwa się do nieetycznych zagrań, ale trzeba mu przyznać, że raczej z konieczności. Poza tym, to już starszy człowiek, który ma swoje słabości, jak słabe serce, więc jest przy tym, mimo wszystko, bardziej ludzki, niż marszałek Alva.
Postacią zdecydowanie drugoplanową, którą jednak polubiłem był generał Kurt Weizel. To stary artylerzysta, który jako jeden z nielicznych, miał nieraz odwagę, by zaprotestować otwarcie przeciwko decyzjom marszałka Alvy. Przy tym, solidny, konserwatywny człowiek, bardzo wierny swojej żonie.
Dodatkowo, wypada panią Kamszę pochwalić za kreację księżnej-wdowy, Matyldy Rakan - babci Aldo Rakana. Ta już starsza pani ma mocny charakter i wybuchowy temperament. Gustuje też w tak mało kobiecych zajęciach, jak polowania, czy jazda konna. Przy tym, zwyczajnie sympatyczna i nie sposób jej nie polubić.

Tyle z pozytywów. Negatywy?
Wspominałem, co w bohaterach, mi się nie podobało. Pora więc, na kilka uwag ogólnych.
Przede wszystkim, sposób przedstawiania działania magii. Nieraz było tak, że bohater wpadał w jakieś tarapaty, a potem okazywało się, że to sen. Czasem można, ja rozumiem.
Ale litości. Momentami nie byłem pewien, czy czytam o czymś, co naprawdę ma miejsce, czy bohater się zaraz obudzi...
Poza tym, mamy prolog, gdzie ewidentnie pojawia się magia i związek tego świata z czymś znacznie szerszym. Cóż, ja bym się rad dowiedzieć, o co chodzi. Niestety, to nie następuje. Pani Kamsza rzuca nam te strzępy wiedzy o magii tego uniwersum, jak psu ochłapy ze stołu. Drażniło mnie to niejednokrotnie.
I jeszcze jeden drobiazg. Mianowicie, każdy rozdział ma jakąś nazwę z kart tarota i to po francusku. Jest tłumaczenie w przypisie, ale uważam, że to zbędne efekciarstwo. Tym bardziej, że nieraz nie widzę związku z nazwą, a tym, co się tam naprawdę dzieje. Tak ciężko normalnie zatytułować rozdziały?

Jednak, mimo wszystko czyta się dobrze, a nawet bardzo. Nie wiem, co za błazen stwierdził, żeby tego dalej nie wydawać, ale należą mu się baty.

Ocena: 8/10.

6 komentarzy:

  1. Przestali wydawać, bo słabo szło (pamiętam, że wtedy w dyskusji na Katedrze pojawiły się głosy niektórych, że z góry skreślają książkę, jeśli jej autorem jest Rosjanin lub Ukrainiec - nie, nie z przyczyn nacjonalistycznych, tylko z góry zakładają, że to szajs). Do tego ponoć Dębscy nie za halo to przełożyli, a Dolnośląskie położyło redakcję i korektę - jak ktoś naciął się przy tomie 1, to tomu 2 nie kupił...

    Swoją drogą szkoda, że obecnie fantastykę z tamtego rejonu puszczają tylko wydawnictwa zainteresowane lekkimi czytadłami (Fabryka Słów, Insignis i Papierowy Księżyc). Kiedyś dobrą fantastykę tłumaczoną z rosyjskiego (po rosyjsku piszą z zasady też Ukraińcy i Białorusini) wydawało Solaris (Diaczenkowie, Oldi), ale teraz skupili się na niskonakładowych ramotkach. Szkoda, że wschodem nie interesują się Mag czy Rebis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No fakt, korekta kuleje. Jeśli natomiast uprzedzenia większości czytelników są takie, jak mówisz, to w sumie nie ma co się dziwić. Prawdę mówiąc dziwi mnie takie podejście.

      Właśnie kojarzę, że jakiś czas temu chodziły w tanich księgarniach właśnie tytuły Diaczeńków. Szkoda, że się urwało.
      Szkoda. Oprócz fantasy, chociażby Kamszy, ja bym chętnie przygarnął, takie rebisowe, porządne wznowienie Strugackich.

      Usuń
    2. Dziś na Dedalusie są trzy tomy (niestety, 2-4) z tetralogii Tułacze Diaczenków. I są oba tomy Otchłani głodnych oczu Oldiego po 8,50 zł za tom.

      Usuń
    3. O, dzięki, rzucę okiem :D

      Usuń
  2. Co za zbieg okoliczności - dzisiaj w bibliotece przypadkiem zauważyłam książki Kamszy. jak znów wezmę się za fantastykę, to zaraz się za nie zabieram :) skojarzenie z Dumasem brzmi bardzo zachęcająco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachęcam :D. Zwłaszcza, że taki typ fantasy, wzorowany jakoś na XVII wieku, jest dość rzadki. Zawsze warto coś odmiennego poczytać. Zwłaszcza w stylu Dumasa :D

      Usuń