środa, 27 października 2021

William Hope Hodgson, Szalupy z "Glen Carrig"

Wydawnictwo C&T
Jedyne polskie wydanie
W swoim słynnym eseju pt. Nadprzyrodzona groza w literaturze H.P. Lovecraft, z wielką estymą wyraża się o pisarstwie Williama Hope Hodgsona. Ponieważ bardzo cenię zdanie Samotnika z Providence, postanowiłem się zapoznać z jego twórczością. Konkretnie, z jego powieściowym debiutem, Szalupami z "Glen Carrig"

Hodgson, był bardzo ciekawą osobistością. Jako młody człowiek, spędził sporo czasu na morzu, co później odbiło się na jego twórczości literackiej. Wcześniej publikował krótkie utwory, ale Szalupy ukazały się dopiero, gdy Hodgson miał lat trzydzieści. Zebrały sporo pozytywnych recenzji, a kariera literacka Anglika nabrała pędu. Niestety, dziesięć lat później, zakończył swoje życie w bitwie pod Ypres.

Jak wspomniałem wyżej, Hodgson niejednokrotnie wykorzystywał w swojej twórczości motywy marynistyczne. Czytając tę książkę, widać zresztą, że autor znał się na żegludze. Nie zanudza nadmiarem szczegółów technicznych, ale ewidentnie pisała to osoba, która niegdyś postawiła nogę na pokładzie statku.

Jest to, rzecz jasna spory atut tejże powieści. Dzięki temu, można znacznie lepiej wczuć się w niesamowity klimat, jaki chce oddać autor. Muszę powiedzieć, że mimo wieku, książka wciąż się broni. Może nie spadłem z fotela przy czytaniu, ale jest na tyle w porządku, że chętnie zapoznam się z bardziej dojrzałymi powieściami Hodgsona.

Fabuła Szalup jest nader prosta. Jak wskazuje sam tytuł, statek ,,Glen Carrig" poszedł na dno, razem z częścią załogi. Na łodziach ratunkowych, znalazła się część załogi, pod dowództwem bosmana. Losy tychże ludzi, streszcza nam jeden z pasażerów ,,Glen Carrig", który szczęśliwie wylądował na pokładzie łodzi, dobrowolnie oddając się pod dowództwo bosmanowi. Warto dodać, że historia ta dzieje się nie w czasach współczesnych autorowi, ale w wieku XVIII, zapewne, by nadać większego realizmu opisywanej opowieści w oczach czytelników.

Ponieważ macierzysty statek, rozbił się gdzieś na bliżej nieznanych morzach południowych, załoga łodzi, przez wiele dni błądziła po nieznanych wodach, trafiając w nieznane rejony. Po pewnych perypetiach, trafiają na morze, pokryte obficie wodorostami. W tych wodorostach, żyją kraby, tak wielkie, że potrafią zabić człowieka, olbrzymie ośmiornice i inne, jeszcze bardziej paskudne stwory. Marynarze przybijają do wysepki, położonej u brzegów owego "morza wodorostów" i  starają się jakoś przetrwać. Problem w tym, że zagrażają im nie tylko znane im siły przyrody, ale i groza, która w nocy błądzi po tej wysepce, która zdaje się jakoś powiązana z połaciami wodorostów.

Jak widać po opisie, powieść ta jest dość niedzisiejsza. Mam wrażenie, że dzisiaj podobne historie w modzie nie są, ale to nie znaczy, że jest zła. Czasami miałem wrażenie, że czytam coś w stylu Dzieci kapitana Granta, 20 000 mil podmorskiej żeglugi, czy innych książek przygodowych, które wyszły spod pióra Juliusza Verne'a. Nie były to złe skojarzenia, osobiście bardzo twórczości Francuza lubię, ale jeśli ktoś akurat nie przepada, to może mu się ta książka nie spodobać.

Są jednak chwile, gdzie znacznie bardziej wyczuwalny jest nastrój grozy. Hodgson całkiem nieźle oddał strach, jaki może zasiać w umyśle ludzi noc na nieznanym lądzie, pełna niebezpieczeństw toń morza, czy tajemnicze zagrożenie, czające się za przyjaznym obrębem ogniska.

Na uwagę zasługuje też jego wyobraźnia. Tworzenia opisów morskich i lądowych dziwów, naprawdę trzeba mu pogratulować.

W skrócie: są momenty naprawdę wybitne, ale większość po prostu niezłych. Rozumiem, skąd mogły się wziąć dobre oceny tej książki świeżo po premierze, bo i dzisiaj, czytało mi się ją całkiem przyzwoicie.

Pewien kłopot może sprawić język. Nie jest to kwestia tłumaczenia, bo powieść celowo jest specyficznie napisana, ale często styl zdawał mi się dosyć toporny. Trochę to nieszczęśliwe określenie, ale nie mam lepszego. Nie było to źle napisane, ale zarazem, muszę przyznać, że nie jest to gładka proza. Dodatkowo, nie pomaga słownictwo i sposób wyrażania się narratora. Jednak, czegóż innego należy się spodziewać po książce pisanej na początku wieku XX, stylizowanej wiek XVIII? Ja takie klimaty lubię, ale jeśli ktoś inny nie, to lepiej niech się za tę powieść nie bierze.

The Boats of the Glen Carrig
Album niemieckiego zespołu Ahab. Moim zdaniem całkiem nieźle oddaje klimat tejże powieści.

Podsumowując, mamy do czynienia z całkiem dobrą książką, chociaż mam wrażenie, że autor dopiero rozwijał swój talent. Cóż, zapoznam się z resztą twórczości i nie omieszkam zdać tutaj raportu.

Ocena: 7/10.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz