I wydanie (1996) |
Po lekturze jednej z tych książek, jestem pod bardzo pozytywnym wrażeniem. Jeśli kolejne tomy wypadną na podobnym poziomie, zapewne zacznę kupować resztę z nich w języku angielskim. W skrócie, zdecydowanie polecam, natomiast po szczegóły tradycyjnie zapraszam do reszty notki.
Jeszcze tylko kilka słów wyjaśnienia. Każdy, kto zobaczy ilość książek, które o Darkoverze napisano (zarówno tych autorstwa samej Bradley, jak i fanów Darkoveru, wydawanych zresztą za błogosławieństwem samej autorki), może być zniechęcony. Zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi, zwyczajnie nie ma ochoty zabierać się za kolejny monstrualny cykl, na dodatek nawet w połowie niedostępny po polsku. Jednak, spokojnie, wszystko zostało tak pomyślane, że w zasadzie, można czytać każdą część osobno. Oczywiście, wszystko składa się w jedną całość, ale znajomość innych części nie jest potrzebna do czytania jakiejkolwiek z nich.
Fabuła jest stosunkowo prosta. Na planetę Coronis, będącą jedną z kilku, jak dotąd skolonizowanych przez Ziemian, wybiera się statek ze starannie wyselekcjonowaną grupą osiedleńców. Jednak, jak wiadomo, wypadki się zdarzają. Napęd do podróży międzygwiezdnych nie jest całkowicie odporny wobec potęg, które władają kosmosem. Statek wpada w "burzę magnetyczną" i w efekcie, zostaje wyrzucony w zupełnie obcym układzie gwiezdnym (zapewne jakiegoś czerwonego olbrzyma) i ląduje na planecie, która na szczęście, nadaje się do zamieszkania. Ba, wręcz posiada rozwiniętą biosferę, dosyć podobną do ziemskiej (jednocześnie na tyle różną, że mamy wrażenie obcowania z czymś obcym).
Oczywiście, statek po tym przymusowym lądowaniu na nieznanej planecie, jest w dość kiepskim stanie. Zginęło też sporo ludzi, zarówno spośród przyszłych kolonistów, jak i załogi samego kosmolotu. Dzielny kapitan, Harry Leicester, ma nadzieję na naprawę statku i powrót w przestrzeń, ale wiadomo, że zajmie to nieco czasu.
Trzeba zatem, rozejrzeć się nieco po owej nieznanej planecie. Głównym bohaterem tej historii, jest Rafael MacAran, geolog, który z uwagi na swoje umiejętności, zwłaszcza obycie w górzystym terenie jeszcze z Ziemi, jest jedną z ważniejszych osób, które mają się podjąć bardzo wstępnych badań planety. Planety, pod pewnymi względami, jak już powiedziałem swojskiej.
Tym niemniej, tylko pod pewnymi. Klimat jest surowy, nawet latem, zdarzają się opady śniegu, biosfera bywa zabójcza, na dodatek ów nieznany świat, zdaje się obfitować w zjawiska, które ludzie najchętniej wrzuciliby między bajki. Nie powiem oczywiście dokładniej, o co chodzi, ale powiedziałbym, że chwilami mamy do czynienia z czymś w rodzaju fantasy.
Tyle jeśli chodzi o wstępny opis tego, z czym mamy do czynienia. Mi osobiście, najbardziej chyba przypadł do gustu sam świat, na którym nie z własnej woli znaleźli się ci ludzie. Planeta jest piękna, a zarazem groźna, Bradley świetnie poszło oddanie tych kontrastów. Wyniosłych gór, porośniętych kwiatami, jak i straszliwych burz, które przetaczają się przez niebo tego nieznanego świata. Chylę też czoła za pomysł Wiatru. Kto przeczyta, ten będzie wiedział, o co chodzi :P.
Świetnie oddane także są także ludzkie nastroje. Różne postawy wobec sytuacji, w której się znaleźli, wrażenia ludzi, którzy niejednokrotnie nie mieli do czynienia z prawdziwą dzikością, przy zetknięciu z czymś autentycznie nieznanym. Nawet główny wątek romansowy mi się spodobał, choć moim zdaniem momentami nie za bardzo wiarygodny. Ale można przymknąć oko.
Powieść, zdaje mi się przy tym w miarę realistyczna (jeśli oczywiście pominiemy aspekt istnienia planety z biosferą podobną do ziemskiej - tu fani hard sci-fi mogą się zżymać). Nie dostrzegam jakichś oczywistych głupot.
II wydanie (2011) |
Tutaj pewien przykład. Oburzyła mnie postawa księdza, jednego z kolonistów, wobec pewnych brzemiennych w skutki wydarzeń. Po zastanowieniu jednak, stwierdziłem, że to możliwe. Nie pochwalam, ale istotnie, ludzie w takiej sytuacji, mogliby się tak zachować. Podobnie nie zgadzam się z jedną z decyzji kapitana Leicestera, ale dobra uważam, że istotnie tak pomyśleć mógł.
Jeszcze tak słowo od siebie: nie zawsze podobają mi się wartości etyczne, jakie Bradley przemyca na stronach Rozbitków. Jednak, jest to książka na tyle dobra, że machnąłem ręką, co już jest jakąś opinią.
Bohaterowie, nie są może jakoś bardzo dogłębnie nakreśleni, ale uważam, że są interesujący, a niektórych da się nawet polubić. Najbardziej chyba przypadł mi do gustu wspomniany MacAran, autentycznie rozumiałem jego zachwyt i ciekawość podczas badania nowego, dzikiego świata.
Podsumowując, Rozbitkowie na Darkoverze to świetna książka i bardzo zachęcam do zapoznania się.
Ocena: 8/10.
M. Z. Bradley, Rozbitkowie na Darkoverze, Wydawnictwo Alfa, Warszawa 1996, ISBN: 83-7001-942-0, tłum. A. Jagiełowicz
PS. Zastanawiałem się, czy o tym w ogóle pisać, ale niech tam. Jeśli ktoś jest nieświadomy, to informuje że jakoś w 2014 okazało się, że Marion Zimmer Bradley, miała niemało za uszami. Mianowicie, przestępstwa o charakterze pedofilskim, w tym m.in. molestowanie własnej córki. Jakiś czas temu, miałem w związku z tym dyskusję na jednym z portali społecznościowych z kolegą, który zdawał się być oburzony, jak w ogóle można polecać czytanie dzieł tejże pani. Cóż, moim zdaniem można. Bradley pisała świetnie i nie widzę powodu, by jej nie czytać, mimo braku pochwały dla jej czynów, czy systemu wartości. Piszę o tym, wyłącznie na wypadek, gdyby ktoś miałby mi pisać o tych zbrodniach w komentarzach. Tak, jestem ich świadom, ale uważam, że jej książki same się bronią.
>kto zobaczy ilość książek, które o Darkoverze napisano (zarówno tych autorstwa samej Bradley, jak i fanów Darkoveru, wydawanych zresztą za błogosławieństwem samej autorki), może być zniechęcony<.
OdpowiedzUsuńA to chyba wpływ internetu i pogoni za nowością. Kiedyś wychodziły kobylaste cykle i ludzie czekali na kolejny tom, na możliwość wejścia do znanego już świata i spotkania znanych bohaterów (i nic to, że z czasem poziom zaczynał szorować po dnie). Darkover to przecież prawie 40 tomów (licząc z antologiami innych autorów), "Świat czarownic" Andre Norton też coś koło tego, "Xanth" Anthonego - 35 tomów, "Wieczny wojownik" Moorcocka - pewnie ponad 50 woluminów, "Riftwar" Feista - chyba 33 tomy, "Unia - Związek" Cherryh - 32 tomy, "Świat dysku" Pratchetta - 41 tomów, Lackey cykl "Valdemar" - też ponad 30 tomów.
Niestety (albo stety) nie wyszedł u nas wcale (nawet jeden tom) cykl Johna Normana "Gor" - skromne 36 tomów. Cykl ów Norman pisał (a może wciąż pisze, bo ostatni tom wyszedł w 2021) przez 55 lat, kiedy wychodził tom 1 - autor miał 35 lat, kiedy wyszedł ostatni - miał lat 90.
Dziś takie cyklony pisze się najczęściej w ramach literatury okołogrowej lub kioskowych sag. No, został jeden David Weber - "Honor Harrington" to 35 tomów (z czego po polsku mamy 34! - Rebis nie wydał tylko najnowszej antologii opowiadań z tego uniwersum).
>moim zdaniem można<
Moim też, ale nieraz, jak mnie autor konkretnie wkurzy, mam problem z rozdzieleniem osoby i dzieła. Stąd przez lata omijałem Łukjanienkę (putinowca), a dziś miałbym problem z przetrawieniem książki np. takiego Dehnela.
Być może to wpływ Internetu. Jakoś się mu nie poddałem, czytam ramoty i lubię nadal długie cykle. Wspomniany przez Ciebie cykl Feista o Midkemii przeczytałem cały, wydany po polsku (z wyjątkiem tych książek z Wurst, tego nie zmęczyłem). Jednak, niejednokrotnie słyszałem, jak ktoś tam narzekał, że nie chce zaczynać kolejnego cyklu, bo za długie, więc napisałem, co napisałem :P.
UsuńNatomiast Dawid Weber napisał jeszcze cykl Schronienie, takie swoiste science fantasy. Na razie jest 10 tomów, patrząc na tempo akcji, stawiam, że będzie ze 20. Także twardo się trzyma, nie tylko jeśli chodzi o książki z Honorverse.
Oczywiście, bywają przypadki, że i mi byłoby ciężko. Jak Ty, miałbym problem z Dehnelem (na szczęście, jegomość pisze rzeczy, które niespecjalnie mnie interesują), rozumiem, że ktoś ma problem np. z Ziemkiewiczem. Jednak, co do zasady warto jednak próbować oddzielać twórcę od dzieła.
Hmmm... Ja mam problem i z Dehnelem, i z Ziemkiewiczem. Ten drugi to jednak klimatyczny denialista, zdaje się też, że umiarkowany antyszczepionkowiec. Trochę mnie to dziwi przy Ziemkiewiczu, jakby nie spojrzeć pisarzu SF i to z czasów kiedy ceniono naukę. Ale z drugiej strony, SF tworzyli też tacy ludzie, jak Czesio Białczyński (obecnie turbolechita z II ligi) czy Tadeusz Oszubski (tropiciel UFO i kryptozoolog).
UsuńJa przyznam, że nawet mam do niego pewną sympatię, mimo jego bredni o klimacie i czasem też o sytuacji w roku 1939. Natomiast, słyszałem, że sam mówił, jak to na koronawirusa się zaszczepił, więc chyba antyszczep taki średni. Ale rozumiem, że nie za bardzo chce Ci się go przez to czytać :P.
UsuńNatomiast, co do Czesia, to właśnie się zastanawiam, czy coś zamówić jego autorstwa, z tego, co wydaje Wojtek Sedeńko. Z jednej strony kuszące, bo Sedeńko nie puszcza słabizny, z drugiej jednak Czesio :P. Przypomniałeś w sumie, że czytałem ongiś książkę Oszubskiego, jak byłem kryptozoologią zainteresowany. Mam wrażenie, że nawet jak na kryptozoologa, to gość mocno odjechany.
Chyba jednak prędzej wzięłabym się za "Mgły Avalonu", niż za ten cykl, bo i łatwiej dostępne, i trochę mam dosyć wielkich cykli, których nie kończę z jakichś powodów. Wystarczy, że Kolor czasu raczej zakończyłam po pierwszym tomie ostatnio.
OdpowiedzUsuńA co do kwestii zbrodni, nie słyszałam o tym, ale to w sumie ciekawa kwestia. Czy powinniśmy w takiej sytuacji oddzielać w pełni dzieło od twórcy? Z jednej strony to nie my jesteśmy od karania, a państwowe systemy sprawiedliwości. Z drugiej dawanie zarobić takiej osobie, gdy nie wiemy, czy została w pełni zresocjalizowana może skończyć się nie najlepiej.
Koło Czasu to jeden z lepszych cykli fantasy, polecałbym jednak kontynuować :P. Jak pisałem, Darkover jest o tyle fajny, że poszczególne tomy można czytać jako samostojki. "Mgły Avalonu" natomiast bywają specyficzne, ale osobiście bardzo polecam. Warto chociaż spróbować.
UsuńNatomiast, podniesione przez Ciebie zastrzeżenia etyczne są ważne, jednak nie aplikują się do tego przypadku. Marion Zimmer Bradley nie żyje już od wielu lat. W przypadku żyjącego zbrodniarza istotnie miałbym wątpliwości, choćby pisał istne arcydzieła.
W tomie pierwszym nie było nic, co by mi zapowiadało bycie "jednym z lepszych" szczerze mówiąc. Parę ciekawych konceptów, przykrytych toną wodolejstwa, typowymi schematami i prosto-drewnianym stylem (choć to trochę pewnie tłumaczenie - szczególnie, że redakcja/korekta leży).
UsuńWiem, ale mówię bardziej ogólnie. Bo na pewno takie sytuacje się zdarzały i zdarzają. Chociaż podejrzewam, że przede wszystkim takie książki zostałyby wycofane ze sprzedaży przez wydawcę.
Cóż, ja lubię klasyczne fantasy, a ujęło mnie, że jest to właśnie taka klasyka, odpowiednio doprawiona ciekawymi pomysłami samego Jordana (ot chociażby dwie połowy Jedynej Mocy). Do pewnego stopnia wyraziłbym jednak zgodę, że pierwszy tom może być dla kogoś męczący. Mój ulubiony to czwarty, a zasadniczo od drugiego już jest lepiej.
UsuńZ tym wycofaniem przez wydawcę, to pewnie zależałoby od klimatu politycznego/medialnego. Zależy, jaka nagonka by się rozpętała w stosunku do wydawcy. Taki Michel Foucault, jeden z największych myślicieli lewicy, przez wiele lat optował za obniżeniem wieku zgody, twierdząc, że dziecko też może wyrazić zgodę na współżycie i odczuwać z tego satysfakcję. Wielu innych za coś takiego spotkałby słuszny ostracyzm, natomiast ten typ, wciąż jest przedstawiany jako wspaniały filozof.
Nie mam nic przeciwko klasyce, ale może niekoniecznie w tym wydaniu, po prostu. Może kiedyś sprawdzę dalej, ale na razie tak zupełnie serio - jestem zbyt zmęczona. Ogólnie tło związane z magią i czasem jest fajne, nie mówię, że nie. Ale ja poza światotworzeniem chce też fabułę i ciekawe dla mnie postacie.
UsuńTylko pytanie, czy ten wspaniały filozof zrobił coś złego/złamał prawo? Bo jeśli nie to jest tylko jego pogląd, a to przecież coś innego, niż zbrodnia.
Nie no, jasne, nic na siłę. Jak Ci nie podchodzi, to trudno. Acz z Darkoverem to jednak inna historia.
UsuńBardzo prawdopodobne, że Foucault sam pedofilem był, możesz chociażby rzucić okiem tutaj:
https://spectator.org/michel-foucault-pedophilia/
Jak widać, są co najmniej bardzo poważne podejrzenia. Pytanie, co by było, gdyby coś takiego wyszło w przypadku żyjącej osoby, ale zaryzykowałbym hipotezę, że komuś o progresywnych poglądach, łatwiej byłoby uniknąć takich konsekwencji, w stylu wycofania jego książek z druku. Acz oczywiście, nigdy nie wiadomo.