Tyle jeśli chodzi o nowości. Powrót zaczynam krótką recenzją, jak mi się zdaje, dość zapomnianej powieści grozy z początku XX wieku. Autor, Stefan Grabiński, zwany jest czasem "polskim Lovecraftem". Dlatego, bardzo się zaciekawiłem jego twórczością, z uwagi na to, że darzę wielką estymą pisarstwo "samotnika z Providence". Jak to jednak często bywa z takimi porównaniami, po zderzeniu z rzeczywistością, wychodzi, że są dość przesadne, o czym zaraz.
Zacząłem od tej pozycji z dorobku Grabińskiego, z uwagi na tytułowego Bafometa. Bardzo mnie interesuje historia zakonu templariuszy, więc od razu wyraz "Bafomet" przyciągnął moją uwagę. Niestety, to tytułowego Bafometa w tej książeczce w zasadzie nie ma. Nie dajcie się zwieść, akcja rozgrywa się w czasach współczesnych autorowi, a związki ze średniowieczem są bardzo odległe.
Grabiński pisał pięknie, widać był też wielkim erudytą - niejednokrotnie pojawiają się w treści nawiązania do różnych klasycznych dzieł z kręgu kultury europejskiej. Opisy są bardzo plastyczne, ma się wrażenie dbałości o każde słowo. Niejednokrotnie już tutaj wspominałem, że starsze utwory, często mają w sobie to coś, pewien artyzm, który bardzo rzadko występuje w tych bardziej współczesnych (wśród nielicznych wyjątków, wymieniłbym przede wszystkim książki Guya Gavriela Kaya).
Książka, zapowiada się dobrze, nie tylko z uwagi na język. Oto bowiem, nasz główny bohater, poeta Tadeusz Pomian, szykuje się do pojedynku strzeleckiego z dawnym wrogiem, Kazimierzem Praderą, wysoko postawionym politykiem. Z tajemniczego powodu, do owego pojedynku nie dochodzi. Rozwiązanie sprawy ministra Pradery również jest bardzo dobre. Ciekawe, zaskakujące, skłania też do przemyśleń na tematy etyczne, czy nawet metafizyczne.
Zatem, w czym problem? Ano w tym, co się znajduje pośrodku. Bo to, za przeproszeniem, jest bardzo ładnie napisany, ale jednak w dużej mierze bełkot. Mówię serio, możnaby wywalić większość tych rozdziałów z samego środka i całość tylko by na tym zyskała (inna sprawa, że wówczas z cienkiej powieści, zrobiłoby się tylko obszerne opowiadanie). Zwłaszcza jeden rozdział, , który niby jakiś tam związek z zakończeniem ma, ale nader luźny. Niejednokrotnie, czytając, miałem ochotę rzucić to wszystko w diabły, nie będąc pewnym, czy w ogóle zmierzam do jakiegoś sensownego końca. Na szczęście, okazało się, że tak.
Z całym szacunkiem, ale to się nawet nie umywa, do choćby najsłabszych spośród utworów Lovecrafta, jakie czytałem.
Tym niemniej, do Grabińskiego się nie zraziłem. Widać, że miał sensowne pomysły i dobrze opanowany warsztat pisarski. Z chęcią sięgnę po jego opowiadania, może w krótkiej formie sprawdzał się lepiej. Sprawdzę też inne jego powieści, choć ciężko powiedzieć kiedy.
Czy polecam? Niech będzie, że na własne ryzyko :P. Jeśli ktoś lubi taki niedzisiejszy, piękny język i klimat realizmu magicznego, to może spróbować. Może dostrzeże więcej sensu, niż ja w większości fabuły.
Ooo, kto to się obudził :D A Grabiński lepszy jest (znaczy, był) w opowiadaniach.
OdpowiedzUsuńAno, trochę długo byłem nieaktywny :P. Opowiadania, jak pisałem, zamierzam obczaić, pewnie faktycznie dużo lepsze.
Usuń