niedziela, 31 października 2021

Robert Graves; Ja, Klaudiusz

 Od dawien dawna się zbierałem do przeczytania tejże książki.
Uchodzi, razem ze swoją kontynuacją (Klaudiusz i Messalina), za jedną z lepszych powieści XX wieku (chociażby wedle rankingu Time z 2005 roku). Długo potrwało, zanim w końcu zasiadłem do lektury. Muszę stwierdzić, że zdecydowanie było warto i polecam każdemu.

Jak można się domyślić po nazwie, książka traktuje o perypetiach Klaudiusza, czwartego cesarza Rzymu. Autor zastosował narrację pierwszoosobową. Powieść jest pisana w formie swego rodzaju pamiętnika, w którym Klaudiusz opowiada swoją historię, opisując przy okazji panowanie Oktawiana Augusta, Tyberiusza i Kaliguli.  Na wstępie, wprost zapowiada czytelnikowi, że będzie mówił w tej opowieści całą prawdę, co jest jego powinnością jako historyka. Wybór, by opowieść o Klaudiuszu przedstawić akurat w takiej formie, był o tyle trafiony, że ten faktycznie historykiem był. Napisał wiele dzieł, w tym właśnie swoją biografię, niestety jednak, nie przetrwały one do naszych czasów

Zapewne każdy, kto nieco w życiu przeczytał, przyzna, że taka forma pisania jest ryzykowna i można zepsuć całkiem dobrze pomyślaną książkę. Muszę zatem przyznać Robertowi Gravesowi, że z tego niełatwego zadania, wywiązał się mistrzowsko.

Jego Klaudiusz jest jak żywy, tak samo jak Germanik, Tyberiusz, Oktawian August i wiele innych postaci. Momentami, naprawdę możnaby uwierzyć, że czytamy tłumaczenie prawdziwego tekstu, który wyszedł spod ręki Klaudiusza.

Robert Graves, był zresztą dobrze przygotowany do niełatwego zadania, jakim było napisanie wiarygodnej powieści historycznej z czasów dynastii julijsko-klaudyjskiej. Przed napisaniem Klaudiusza, przetłumaczył na angielski Żywoty Cezarów Swetoniusza (które to tłumaczenie, do dzisiaj jest wysoko oceniane i wznawiane), znał też doskonale inne dostępne źródła z tamtej epoki. Stąd powieść trzyma się tak ściśle, jak tylko może znanej historii. Momentami Graves, oczywiście, pozwala się ponieść wodzom fantazji, ale o ile wiem, nie znajdziemy tam sprzeczności ze znaną wiedzą historyczną (najwyżej pewne hipotezy, czy śmiałe przypuszczenia przedstawione są jako pewność).

Dzięki tym odpowiednio ograniczonym fantazjom Gravesa, książka nadal potrafi zaskoczyć. Jak wspomniałem, wiarygodnie prezentują się bohaterowie.

Przede wszystkim, tytułowy Klaudiusz. Życie przyszłego cesarza, na samym początku wcale nie wyglądało obiecująco. Często chorował, w tym na dziecięcy paraliż, w wyniku czego utykał, miał częste tiki nerwowe, ślinił się i jąkał. Później, udało mu się do pewnego stopnia zapanować nad jąkaniem, ale w zasadzie był to problem, który męczył go do końca życia. Z tego powodu, był w zasadzie wykluczony z życia publicznego, zajmując się głównie czytaniem i pisaniem.

Książkowy Klaudiusz, nie odbiega od tego obrazu. Co prawda kaleka, jest jednak przedstawiony jako nad wyraz bystry obserwator rzeczywistości. Jego inteligencji często nie dostrzegają postronni, oceniając go po niezbyt pięknym wyglądzie. Dzięki temu, przeżywa liczne intrygi i walki w gronie dynastii panującej, w tym panowanie Kaliguli. Na kartach powieści Gravesa, popisuje się nie tylko jasnym i zajmującym opisem wydarzeń, które znał z autopsji lub z opowiadań bezpośrednich świadków, ale i cierpkim poczuciem humoru.

Poza tym, Germanik naprawdę jest rycerski i odważny, w sposób naprawdę autentyczny. Tyberiusz nadmiernie podejrzliwy, Kaligula szalony i tak dalej.

Podsumowując, mamy do czynienia z powieścią historyczną, dość wierną realiom epoki, napisaną w zajmujący sposób i z ciekawymi bohaterami. Tylko jedna kwestia mocno drażniła mnie podczas całej lektury.

Mówię o nazewnictwie. Zastosowano dość osobliwy zabieg, mianowicie, zamiast rzymskich nazw geograficznych, używano współczesnych. I nie powiem, brzmi to momentami dość absurdalnie. Gdy czytałem jak to Germanik pogromił Niemców za Renem, mszcząc porażkę Warusa albo jak to sam Klaudiusz urodził się w Lyonie, to miałem poważny zgrzyt. Na początku podejrzewałem, że tłumacz popisał jakąś dezynwolturą podczas przekładu. Potem jednak doczytałem, że po części był to pomysł samego Gravesa (nazywa na przykład, Galię Zaalpejską Francją), jak i kwestia starej, przedwojennej jeszcze nomenklatury (ci nieszczęśni ,,Niemcy").

Najnowsze wydanie (2012)
Tym niemniej, jest to pomniejsza sprawa i nie zamierzam o nią rozdzierać szat. Podzielę się na ostatek jeszcze jedną refleksją. Często przedstawia się tę książkę, w komplecie z Klaudiuszem i Messaliną, nie tylko jako mistrzowski obraz Rzymu po upadku Republiki, ale też wspaniałą metaforę opisu dochodzenia do władzy różnych reżimów totalitarnych (tym bardziej, że pierwsze wydanie wyszło w roku 1934). Cóż, może jestem jakimś prostakiem, ale nie za bardzo te głębokie odniesienia do dwudziestowiecznej rzeczywistości politycznej dostrzegam.

Oczywiście, jak ktoś chce, to może sobie tę książkę tak interpretować, ale jak na mój gust, widać tu raczej dość ogólne ostrzeżenie przed tyranią, a nie jakiś strasznie bijący po oczach sprzeciw wobec totalitaryzmu. Jeśli nawet przyjąć, że Graves pisząc, rzeczywiście chciał tak wyrazić swój brak zgody na przykład na rządy Hitlera, to zrobił to bardzo subtelnie. Na czym Ja, Klaudiusz tylko zyskał. Chciałbym więc na zakończenie powiedzieć, że jeśli ktoś obawiałby się nadmiernie moralizatorskiej historii, to obawy są zdecydowanie przesadzone. Nie jest to Zbrodnia i Kara, ale i nie opowieści o Conanie.

Ocena: 9/10.

PS. Ja, Klaudiusz wielokrotnie był wydawany w Polsce. Osobiście, mogę polecić wydanie, które sam posiadam, z Kolekcji Gazety Wyborczej. W twardej okładce, dość solidnie wydane (szczegółowe dane poniżej). O ile dobrze sprawdziłem, wszystkie dostępne edycje są wznowieniami tłumaczenia Stefana Essmanowskiego. Nie powinno być zatem specjalnej różnicy, niech każdy sobie wybiera takie, które najbardziej mu pasuje z innych względów, niż treść.

Robert Graves; Ja, Klaudiusz; Mediasat Poland, Katowice 2004, ISBN: 83-89651-59-9

10 komentarzy:

  1. >Mówię o nazewnictwie. Zastosowano dość osobliwy zabieg, mianowicie, zamiast rzymskich nazw geograficznych, używano współczesnych. I nie powiem, brzmi to momentami dość absurdalnie. Gdy czytałem jak to Germanik pogromił Niemców za Renem, mszcząc porażkę Warusa albo jak to sam Klaudiusz urodził się w Lyonie, to miałem poważny zgrzyt. Na początku podejrzewałem, że tłumacz popisał jakąś dezynwolturą podczas przekładu, ale potem doczytałem, że to był zabieg samego Roberta Gravesa<.

    No nie wiem czy to zabieg Gravesa, czy błąd tłumacza - najprawdopodobniej to po prostu stara nomenklatura. Nie wydaje mi się, żeby to był celowy zabieg Gravesa - znaczy ci Niemcy, bo Niemcy to określenie znane tylko w językach słowiańskich. Graves objaśnia, że używa słowa Germans, ponieważ starożytni zwali ten teren "kraj Celtów". Co nijak nie usprawiedliwia przełożenia owych Germans jako Niemcy.

    Współcześni Niemcy w angielskim (do II wojny, a i obecnie się zdarza) to "Germans", natomiast starożytni Germanie - "Germani" lub "ancient Germans". Dopiero po II wojnie zaczęto w angielskim rozróżniać Niemców i Germanów - tych drugich obecnie nazywa się "Germanic peoples". Ale Graves książki o Klaudiuszu pisał przed wojną - obie ("Ja, Klaudiusz" oraz "Klaudiusz i Messalina") były wydane w 1934. Na polski tłumaczył je Stefan Essmanowski jeszcze przed wojną, a w Polsce przed wojną też utożsamiano Niemców i Germanów (choć może nie tak bardzo, jak w angielskim). Po prostu - "ktoś" powinien uwspółcześnić terminologię i tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A książka genialna (a właściwie książki, bo dla mnie "Ja, Klaudiusz" i "Klaudiusz i Messalina" to de facto jedna powieść). Czytałem chyba z dziesięć razy :D - pierwszy raz jeszcze w podstawówce. Moja ulubiona scena, to wjazd tryumfalny Klaudiusza do Rzymu po wyprawie do Brytanii. Muszę zacytować:

      "Za nim, niby drugi pochód triumfalny, snuła się wśród śmiechów i wiwatów gromada pospólstwa towarzysząca Babie, klownowi aleksandryjskiemu, który przyjechał do Rzymu, żeby naładować tu swoje sakwy pieniędzmi. Baba jechał na miejskim wozie od śmieci, zaprzężonym w gęś, owcę, prosię i lisa. Umalowany był na niebiesko wyciągiem z brytyjskiej marzanny i ubrany w strój będący parodią szat triumfalnych. Płaszcz miał zszywany z kawałków, a tunikę zrobioną ze starego worka i obramowaną brudnymi kolorowymi wstążkami. Za berło służył mu kapuściany głąb z przywiązanym do końca zdechłym nietoperzem, a oset zastępował wawrzynową gałąź. Nasz najsławniejszy rodzimy błazen Auguryn zgodził się niedawno dopuścić Babę do współudziału w rządach nad Bractwem Włóczęgów. Baba miał być do mnie uderzająco podobny i dlatego w przedstawieniach, które dawali obaj na odleglejszych ulicach miasta, grał zawsze rolę Cezara; Auguryn zależnie od okoliczności przedstawiał Witeliusza, konsula danego roku, pułkownika gwardii albo któregoś z moich ministrów. Posiadał on nieprzeciętny talent parodystyczny. Tym razem grał rolę niewolnika: trzymał nad Babą koronę (przewrócony nocnik, w którym od czasu do czasu znikała głowa Baby) i łaskotał go kogucim piórem. Tunika Baby była rozdarta z tyłu i odkrywała lędźwie pomalowane na niebiesko w jaskrawe czerwone plamy, co robiło wrażenie roześmianej twarzy ludzkiej. Ręce dygotały mu jak u opętanego, podrzucał głową, przedrzeźniając mój nerwowy tik, i wywracał oczami, a kiedy Auguryn dał mu się zbyt we znaki, bił go, opędzał się ostem lub zdechłym nietoperzem. W następnej śmieciarce rozłożona pod podartym baldachimem naga Murzynka, olbrzymich rozmiarów, z mosiężnym pierścieniem w nozdrzach, karmiła małe różowe prosię. Jakieś obdartusy i włóczykije pchali przed sobą taczki, na których były złożone łupy tego konkurencyjnego triumfu. Znajdowały się tam odpadki wyrzucane z kuchni, połamane łóżka, przegniłe sienniki, zardzewiałe żelastwo, popękane garnki i wszelkiego rodzaju zapleśniała starzyzna. Rolę jeńców odgrywali karły, tłuściochy, albinosi, kuternogi, ślepcy, wodogłowcy i ludzie cierpiący na odrażające choroby, wybrani właśnie ze względu na wyjątkowość swojej brzydoty. Reszta pochodu miała też odpowiedni wygląd. Opowiadano mi później, że modele i obrazy ilustrujące zwycięstwa Baby były w swoim, to jest trywialnym rodzaju przepocieszne. Jak Rzym Rzymem nie oglądano nic podobnego”.

      Usuń
    2. Oparłem się na przedmowie samego Gravesa, zamieszczonej w moim wydaniu "Klaudiusza". I tam autor pisze, że używa chociażby słowa "Francja", zamiast "Galia Zaalpejska". Co też uważam jednak za pomysł chybiony, z całym szacunkiem dla autora. Ale może faktycznie, pomyliłem się i akurat ci "Niemcy" to kwestia starej nomenklatury. Mea culpa.
      Natomiast, zgadzam się, książka znakomita. Jak dotąd w lekturze "Klaudiusza i Messaliny" nie dotarłem do tego momentu, ale zaostrzyłeś mi apetyt :P. Jak na razie, mój ulubiony fragment, to refleksje Klaudiusza po obwołaniu go cezarem. Nareszcie, więcej osób będzie czytać jego książki :P.

      Usuń
    3. >używa chociażby słowa "Francja", zamiast "Galia Zaalpejska"<

      Tak, ale słowa "Niemcy" używa zamiast "kraj Celtów", więc na polski nie ma potrzeby przekładać owych "Germans" jako Niemców, można spokojnie jako Germanów.

      To jest ta specyfika angielskiego, w którym Niemcy i starożytni Germanie są nazywani tak samo lub bardzo podobnie. Nie ma tego w językach słowiańskich (wiadomo Niemcy - Germanie) czy romańskich (francuskie: Niemcy - Allemands, Germanie - Germains; włoski: Niemcy - Tedeschi, Germanie - Germani; hiszpański: Niemcy - Alemanes, Germanie - Germanos), nawet inne ludy germańskie to rozróżniają (np. duński: Niemcy - Tyskere, Germanie - Germaner), ba, nawet sami Niemcy to rozróżniają (Niemcy - Deutsche, Germanie - Germanen).

      Moim zdaniem, bez problemu owi Niemcy Gravesa mogliby byś poprawiani na Germanów/Germanię.

      Usuń
    4. No rozumiem, już poprawiłem notkę. Dzięki, człowiek uczy się całe życie :P.

      Usuń
    5. Ej, ale "Klaudiusz i Messalina" nie wyszły w tej kolekcji? A ta powieść (cały czas obie części traktuję, jak jedną), to u mnie TOP powieści historycznych, tak na szybko TOP 12 (bez pozycji młodzieżowych, bo te zasługują na odrębną topkę :D):

      F. G. Bengtsson, Rudy Orm;
      James Clavell, Saga azjatycka.
      Maurice Druon, Królowie przeklęci;
      Małgorzata Duczmal, Róża i morze.
      Umberto Eco, Imię róży;
      Robert Graves, Ja, Klaudiusz + Klaudiusz i Messalina;
      Józef Hen, Crimen;
      Zofia Kossak, Krzyżowcy + Złota wolność.
      Hanna Malewska, Przemija postać świata.
      J.-H. Rosny, Walka o ogień.
      Sienkiewicz, Trylogia.
      Mika Waltari, Egipcjanin Sinuhe.

      Jak widać, u mnie doceniona może być raczej powieść z wieków dawnych: prehistoria, starożytność, średniowiecze, wczesna nowożytność (XVI-XVII w.) - wyjątkiem są niektóre części Sagi azjatyckiej Clavella (bo tu mamy kolejno: końcówka XVI wieku - Japonia, połowa XIX wieku - Chiny/Hongkong, druga połowa XIX wieku - Japonia, druga połowa XIX wieku - Chiny/Hongkong, 1945 r. - Malezja, 1979 r. - Iran).

      Takie wyjaśnienie przy Rosnym (właściwie Rosnych, bo to braterska spółka autorska) - nie wiem z jakiego powodu powieści prehistoryczne wrzuca się do fantastyki. Jeśli autor stara się oddać stan wiedzy (na swoje czasy, naturalnie) o życiu np. neandertalczyka, to jaka to fantastyka?

      Usuń
    6. No nie, "Klaudiusza i Messaliny" Gazeta Wyborcza już nie uznała za stosowne wydać. Niestety, skusiłem się na to wydanie, bo było tanio, przy okazji, gdy kupowałem coś innego. Więc "Klaudiusza i Messalinę" mam już od innego wydawcy.
      Większości z tejże topki nie czytałem, ale miałem na liście (Druona przede wszystkim). Clavella takoż wielce cenię.
      Natomiast, co do tych powieści z prehistorii, to nie wiem. Sam kiedyś byłem zdziwiony, bo natrafiłem w dziale fantasy na książki Jean Auel (na przykład "Klan niedźwiedzia jaskiniowego"). Nie wygląda mi to na fantasy, więc trochę dziwne.

      Usuń
    7. Też nie ogarniam tego wrzucania powieści prehistorycznych do fantastyki (fantasy zazwyczaj). A znasz jeszcze jakieś powieści prehistoryczne? Bo ja poza trzema Rosnych i cyklem Auel kojarzę tylko młodzieżówkę, którą ongiś się zaczytywałem: Eduard Štorch "Łowcy mamutów".

      Usuń
    8. Oprócz tych, co wymieniłeś, to znam jeszcze tylko dylogię "Wadera" ("Wadera" oraz "Rudogrzywa: Córka Wadery") Piotra Kordy. To już trochę ramotka, wydaje mi się, że wyszła po raz pierwszy jakoś na początku lat 70tych. Bardziej ma pokazywać początki udomowienia wilka, jak mi się zdaje, ale prehistoria w sumie jest :P.
      Kojarzę też, że Jack London napisał powieść "Przed Adamem", rozgrywającą się w bardzo odległej prehistorii. Tego nie czytałem, chociaż chciałbym, bo Londona lubię.
      Oprócz tego, rzecz jasna, znaną Ci powieść "Allan i bogowie Lodu". Co prawda, to jednak jest fantasy, ale jednak prehistoryczne :P.

      Usuń
    9. PS. Tę dylogię Kordy polecam, czytałem chyba ze dwa razy. Nie jest to literatura z najwyższej półki, ale całkiem przyjemna. Tylko, dużo wilków jest :P

      Usuń