niedziela, 5 stycznia 2020

15 hitów i antyhitów książkowych roku 2019


W zeszłym roku, robiłem takie krótkie zestawienie najlepszych książek, jakie miałem okazję przeczytać w roku 2018. Postanowiłem tę tradycję pociągnąć, chociaż z lekką modyfikacją. Poprzednio opisywałem tylko książki, które szczególnie mi do gustu przypadły, tym razem postanowiłem zająć się tymi, które mnie rozczarowały. Wybór tych pierwszych był naprawdę ciężki, bo na szczęście, tyle dobrego można powiedzieć o poprzednim roku, że natrafiłem na dużo dobrych, a nawet bardzo dobrych książek. Także, wybranie tych dziesięciu, które powinny mieć "to coś", zajęło mi trochę.
Niestety, ten rok był dla mnie dość intensywny, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym, co odbiło się na częstości publikowania tutaj. Mam kilka tekstów, które na pewno tutaj wylądują (oby do końca tego tygodnia).

Jeszcze tylko parę uwag, zanim przejdę do samego podsumowania. Otóż, opisuje tutaj książki, które przeczytałem w 2019, niekoniecznie wtedy wydane, niektóre są nawet dosyć leciwe. Kolejność także jest dosyć przypadkowa. Niektórzy wrzucają tylko linki do recenzji, w przypadku, gdy takowe na blogu już są, ale ja uważam, że warto napisać parę słów. Chociażby po to, by czytelnik wiedział, czy w ogóle chce mu się czytać bardziej obszerną notkę na jakiś temat.
Także, nie przedłużając, zaczynajmy.

10 książkowych hitów 2019

1. Rzeczywistość nie jest tym, czym się wydaje, Carlo Rovelli

Jedna z lepszych pozycji na temat fizyki, jaką miałem przyjemność czytać w tym roku. Przede wszystkim doceniłem ze względu na tematykę, której przedstawienia podjął się autor. Pętlowa grawitacja kwantowa, bo o niej mowa, jest jedną z trudniejszych, wciąż będącą w trakcie szlifowania teorii fizycznych. Dlatego, bardzo trudno jest znaleźć książkę, która wyjaśniałaby jej zawiłości laikom. Co nie jest już takie trudne, jeśli chodzi na przykład o mechanikę kwantową. Pan Rovelli podjął się tego zadania i moim zdaniem, wyszło mu całkiem nieźle.
Przy czym, znajdziemy tam dość dobry opis rozwoju fizyki, od czasu greckich filozofów przyrody, aż po teraźniejszość. Bardzo cenne są też przypisy, pozwalające lepiej zgłębić temat i świadczące o poważnym traktowaniu czytelnika przez autora. Także, jeśli ktoś trochę chociaż się fizyką interesuje i ma za sobą już jakieś pozycje w tym temacie, bardzo zachęcam do lektury.


Pokusiłbym się o stwierdzenie, że poniekąd klasyka reportażu. Śp. Oriana Fallaci bardzo intensywnie spędziła obfity w wydarzenia rok 1968. Widziała wojnę w Wietnamie, w jej najgorszych odsłonach, rozmawiała z obiema stronami konfliktu. Obserwowała zamieszki w Hongkongu, czy szaleństwo ogłupiałych ludzi zachodu w Indiach, którzy tłumnie zjeżdżali do tamtejszego guru. Była też w Ameryce, gdzie miały miejsce tak brzemienne w skutki wydarzenia, jak zabójstwo Martina Luthera Kinga, czy elekcja Nixona.
Wszystko to opisane, mocnym, bardzo plastycznym językiem. Niestety, nieżyjąca już włoska dziennikarka, rzeczywiście starała się przekazywać jak jest. I miała w tym talent. Polecam każdemu, kto jest ciekaw, co się działo w tym roku, poza naszym niesławnym marcem.

3. Pierścień Rybaka, Jean Raspail

Pan Raspail to w ogóle moje odkrycie tego roku. Zdecydowanie polubiłem jego twórczość, chociaż nie zawsze czyta się tak fajnie, jak bym chciał. Oprócz tej książki, zapoznałem się jeszcze z Sire i Oczami Ireny (tę drugą książkę dalej czytam, ale mam za sobą na tyle dużo, by już móc powiedzieć, czy raczej się podoba, czy nie). Muszę powiedzieć, że z tych jego książek, z którymi się bliżej zetknąłem, właśnie Pierścień Rybaka był najlepszy więc ląduje tutaj. Tym bardziej, że jak mi się wydaje, twórczość tego francuskiego autora nie jest tutaj szerzej znana.
Powiedziałbym, że to taki realizm magiczny, gdzie rolę magii odgrywają cuda. Ta książka opowiada, jak wskazuje nazwa, o papiestwie. Jest to opowieść, która poniekąd łączy ze sobą różne czasy - jeden wątek ma miejsce w czasach współczesnych, drugi wieki temu, podczas Wielkiej Schizmy Zachodniej. Generalnie, książka rzeczywiście dająca do myślenia i polecam - myślę, że może się podobać zarówno katolikom, jak i niekatolikom. Byle lubili nastrój tajemnicy i zawiłości historii.

4. Olaf, Syn Auduna, Sigrid Undset
Jeszcze nie wrzuciłem recenzji, nawet nie zacząłem pisać, ale na pewno wrzucę (już zapisałem :P). Jednak, jest to książka na tyle dobra, a w Polsce mało znana (przynajmniej tak mi się wydaje), że uznałem, że warto polecić w tym zestawieniu, może dzięki temu ktoś nie przegapi recenzji. I jest większa szansa, że przeczyta :D.
Jest to powieść historyczna, napisana jeszcze w latach dwudziestych. Autorka otrzymała (między innymi za nią) Nagrodę Nobla. Co prawda, z tym Noblem to różnie bywa, ale zasadniczo, jest to pewna wskazówka, że mamy do czynienia z przyzwoitą literaturą. I tak jest rzeczywiście.
Opowiada o losach tytułowego Olafa, syna Auduna - od czasu, gdy rzeczony był dzieckiem, do dorosłości. Czytamy o jego dorastaniu, czy próbach wybicia się na samodzielność w surowej rzeczywistości.
Naprawdę surowej, ponieważ akcja jest osadzona na przełomie XIII i XIV wieku. I to jest największa zaleta tej książki - świetnie nakreślona panorama tamtych czasów. Mamy zarówno opisy wielkiej polityki, jak i życia zwykłych ludzi, od możnych po pospólstwo. Bardzo udatnie ukazana też została mentalność ludzi średniowiecznej Norwegii (przynajmniej tak mi się wydaje). Przede wszystkim, takie ścieranie się dwóch porządków myślenia - wciąż pogańskiego oraz tego, przyniesionego przez katolicyzm.
Warto wspomnieć, tym bardziej z okazji popularności kryminałów pochodzących z Norwegii. Nie samym kryminałem jednak, norweska literatura stoi ;).
Uwaga: Przeczytałem tylko tom pierwszy, ale stawiam, że drugi jest na tym samym poziomie, dlatego polecam w ciemno oba.


Jeśli mowa o historii, nie mogło tutaj zabraknąć oczywiście mojej ulubionej tematyki, czyli pseudonauki w postaci teorii Wielkiej Lechii. Recenzję książki pana Wójcika niedawno wrzucałem, ale tak w kilku słowach... Generalnie bardzo mi się podobała. Nie dość, że mamy tam metodyczne obalanie bzdur turbolechickich, to jeszcze dość dobrze wyłożona metodologia, jaką historycy się posługują. Warto też dodać, że zadbano o porządne przypisy, czy bibliografię. Polecam każdemu, kto historią się interesuje. Już nie mówię o historii średniowiecznej, ale o historii w ogóle. Nie wszystkie słabe książki o historii osiągają poziom dyrdymałów Janusza Bieszka. Jednak, niestety, na rynku książek popularnonaukowych, zwłaszcza jeśli chodzi o historię, roi się od wyrobów różnych bajkopisarzy. Ta książka, na pewno pozwala sobie wyrobić chociażby minimalnie krytyczny osąd, gdy zetkniemy się z jakąś bliżej nam wcześniej nieznaną tematyką. Wydaje mi się, że powinni ją przeczytać chociażby fani takich kanałów, jak Historia bez cenzury.

6. Beren i Luthien, J.R.R. Tolkien

Może to zaskakujące, ale przeczytałem dopiero w roku 2019. Najpewniej wrzucę recenzję, ale mam pewien problem - ciężko mi się przyczepić. Także byłby to krótki pean na cześć tego dzieła Tolkiena, a po co w tym celu pisać osobną notkę.
Jest to jedna z moich ulubionych historii w Legendarium Tolkiena, także byłem bardzo zadowolony. Już wcześniej czytałem Balladę o Leithian we fragmentach, byłem nią zresztą zaciekawiony, gdy po raz pierwszy wspomniano o niej na kartach Władcy Pierścieni. Polecam każdemu miłośnikowi Tolkiena. A gdy akurat ta historia nie jest znana, to zalecam przeczytanie fragmentu Drużyny Pierścienia. W dolince pod Wichrowym Czubem, nader pięknie streszcza tę opowieść Aragorn ;).
Upadek Gondolinu (który z kolei wyszedł w 2019) także był dobry, ale uważam, że jednak Beren  i Luthien jest lepszą opowieścią ;).

7. Tolkien. Pisarz Stulecia, Thomas Shippey

Muszę się w końcu zebrać do dokończenia recenzji :D (oby do końca stycznia). Nie paliło mi się do opisywania tej książki, z dwóch powodów. Pierwszy, jest ważniejszy. Zwyczajnie, nie miałem w zasadzie do czego się przyczepić. Podobało mi się i w zasadzie, ciężko było mi polemizować z autorem. Po drugie, już wyszło niemało recenzji tego dzieła i nie jestem pewien, czy moja doda cokolwiek nowego.
Zasadniczo, książka to rozważania na temat życia i twórczości J.R.R. Tolkiena, w konsekwencji prowadzące do wniosku, że zaprawdę był on tytułowym pisarzem stulecia. Każdy, kto polubił twórczość Tolkiena, powinien być zadowolony. Nawet, jeżeli zazwyczaj nie jest mu po drodze z literaturoznawstwem.

8. Trylogia Elenium, David Eddings

Cały cykl, jak widać, a nie książka, ale niech będzie. Zwłaszcza, że czytałem jedną książkę po drugiej, zatem ciężej mi wszystko rozgraniczyć. Wahałem się, czy to tutaj umieszczać, bo ma sporą konkurencję. Jednak, autor jest dosyć znany, za sprawą innego cyklu - Belgariady. Osobiście, cenię i lubię to dzieło, mimo pewnych wad. Tak się niefortunnie złożyło, że wspomniany pięcioksiąg przesłania inne książki, które wyszły spod pióra pana Eddingsa -  w tym Elenium. Stąd, uważam, że warto wypromować tę trylogię, którą wręcz uważam za lepszą od Belgariady. 
Przede wszystkim ze względu na głównego bohatera - mamy do czynienia z dojrzałym, doświadczonym rycerzem koło czterdziestki, nie jakimś młokosem, jak to nieraz w fantasy bywa. Osobiście, bardzo doceniam, gdy jakiś autor zagra nieco niestandardowo w ten sposób. Również większość pobocznych, bardziej mi podchodzi. Świat uważam też za nieco (choć tylko nieznacznie) za ciekawszy. Dlatego, ostatecznie, mimo silnej konkurencji, ten cykl ląduje tutaj.


9. Zadra, Krzysztof Piskorski




Ja wiem, że jest to dosyć stara pozycja. Jednakże, zabierałem się przez długi czas, by w końcu przeczytać tę już klasyczną powieść z dorobku mości Piskorskiego i nie żałuję. Przy tym, warto dodać, że (co prawda, naciągany) jest to steampunk. A ja raczej nie jestem raczej jakimś specjalnym miłośnikiem tego gatunku.
Książka ma swoje wady (chociażby fakt, że nie ma normalnego doświadczenia), ale zalety zdecydowanie górują. Pomysły niejednokrotnie są znakomite, całkiem zgrabnie oddany klimat pierwszej połowy XIX wieku, całkiem dobrze skontruowana większość postaci. Poza tym, warto dodać, że czyta się naprawdę dobrze. Książka wciąga, a przy tym nie ma ani lania wody, ani zbytniej zwięzłości. Zdecydowanie warto. Z dorobku autora polecam też Cienioryt

10. Czerwony Śnieg, Ian R. McLeod
Co do tej pozycji, miałem poważne wątpliwości, czy ją w ogóle tutaj wrzucać.  Nie da się ukryć, że książka ma poważne mankamenty, o których zresztą pisałem w recenzji. Jednak, trzeba też przyznać, że jest to jedno z najciekawszych przedstawień wampiryzmu w literaturze, jakie miałem przyjemność czytać. Poza tym, to jest jeden z niewielu przykładów z szeroko pojętej beletrystyki, która nie tylko zapewnia rozrywkę, czy ewentualnie daje asumpt do przemyśleń, ale przekazuje jakąś wiedzę. Chodzi mi mianowicie o naprawdę plastyczny i wstrząsający opis Rządów Terroru podczas Rewolucji Francuskiej. Nie jest to sprawa powszechnie znana (przynajmniej tak mi się wydaje), a warto szerzej poznać tę ciemną stronę tamtych czasów. Podobnie panorama dziejowa czasów późniejszych, na przykład z wieku XIX - robi mniejsze wrażenie, ale nadal dość dobra. Uważam, że warto docenić i promować takie książki (inną taką jest na przykład Terror autorstwa pana Dana Simmonsa, oparty na tragicznej historii wyprawy polarnej Johna Franklina), dlatego ląduje tutaj.

5 książkowych antyhitów 2019

1. Cena Szczęścia, Steven Erikson

Niestety, muszę to napisać, mimo, że autora doceniam. Pisałem już w recenzji, co mi tam nie leży, później próbowałem sięgać do tego ponownie - z kiepskim skutkiem. Może nie jest to największy gniot gatunku science-fiction, z jakim się zetknąłem, ale wciąż pozostaje to bardzo słaba książka. Nie wiem, niewykluczone, że kwestia jest taka, że spodziewałem się tutaj Bóg wie czego, a dostałem coś takiego. Dlaczego tak mnie ta książka drażni?
Ponieważ, sam pomysł na książkę, jest naprawdę bardzo dobry. Oto Obcy przybywają na Ziemię, nie po to, by skontaktować się z ludźmi (to dzieje się niejako przy okazji), ale aby chronić przed nimi ziemski biom. Jako ktoś, kto interesuje się jednak ochroną przyrody, bardzo ten pomysł doceniłem? Ale co z nim zrobiono? Ano koncertowo zepsuto.
Fatalny sposób narracji, niepotrzebne dłużyzny, czy wątki, zupełnie odbierały przyjemność z czytania. Na domiar złego, doszło do wprowadzenia motywu, powiedzmy dość kontrowersyjnego, czyli legitymizowania teorii spiskowych. Otóż już wcześniej przed przybyciem tych Obcych, Ziemia była skrycie okupowana przez tak zwane, Szaraki. O których zresztą wiedziały służby niektórych państw. Czyli, wsadzanie tam kretynizmów rodem z Archiwum X. Nie muszę chyba dodawać, że ten wątek jest zbędny - książka spokojnie, by się bez tego obeszła. A ja naprawdę nie widzę sensu, by pisarz, który mierzy się z science-fiction, opisywał Ziemię, jako jakiś kosmiczny hotel dla Szaraków.
Jedyny, akceptowalny przeze mnie szarak

2. Historia antykultury, Krzysztof Karoń
Tę książkę na pewno opisze tutaj szerzej, bo uważam, że należy, jak już tego bloga prowadzę. Dla niezorientowanych, krótko wyjaśniam kim jest pan Karoń. Twórca ("wykłada" m.in. na YouTube University) i edukator, który postanowił, że będzie uświadamiał ludzi na temat nurtów marksistowskich, obecnych we współczesnej kulturze. Nie wiedzieć czemu, zrobił się całkiem popularny i jest często zapraszany do jakichś telewizyjek o prawicowym profilu. Piszę "nie wiedzieć czemu", bo słucha się go koszmarnie - nie jest to postać wybitnie medialna. Nie w tym jednak problem - ten człowiek robi za eksperta w bardzo wielu sprawach, także tych, o których ewidentnie pojęcia nie ma.
Wydał też książkę, z którą można powiedzieć, że się zapoznałem (niektóre fragmenty czytałem mniej uważnie). Niestety napisanie recenzji tego czegoś, jest mocno czasochłonne. I męczące. Dlatego będzie, mam nadzieję, że do końca stycznia, ale nie obiecuje. O co mam przede wszystkim pretensje?

  • Warsztat pisarski - a raczej, jego brak. Naprawdę, czyta się tę Historię koszmarnie. Interpunkcja i składnia nieraz zostały na stronach tej książki spostponowane. Poza tym, roi się tam wręcz od cytatów, czy odwołań do różnych mądrze brzmiących nazwisk, czy koncepcji - a przypisu nie ma ani jednego. Spis lektur niby jest, ale też nie na najwyższym poziomie. Nie wspominając już o tym, że czyta się źle - wiele z tego tekstu, spokojnie można stamtąd wywalić, bo nie wnosi absolutnie nic.
  • Błędy merytoryczne - książka obejmuje naprawdę szeroką tematykę. I nie miałbym o to pretensji, gdyby podejmowaną ją w sposób rzetelny. Niestety, tak nie jest. Roi się tam od błędów merytorycznych, różnego kalibru. Od takich, typu wymienianie jakiegoś zagranicznego tytułu i karkołomne tłumaczenie, przy nieznajomości polskiego, po dyrdymały na temat teorii względności, na przykład.
  • Przesada - książka przede wszystkim traktuje o współczesnym marksizmie. Problem w tym, że pan Karoń spłyca temat i widzi go absolutnie wszędzie. Co jest już mocnym nadużyciem.
I tutaj muszę dodać, że generalnie uważam, że tego rodzaju książki są potrzebne. Niestety, jest zauważalne, zwłaszcza na Zachodzie, że komunizm, czy szerzej marksizm są traktowane bardziej ulgowo, niż inna zbrodnicza ideologia - nazizm. Szczególnie widać to na Zachodzie, gdzie, zwłaszcza na uczelniach, wielu ludzi określa się jako marksiści. Również nieco współczesnych nurtów ideologicznych, ma jakieś korzenie w marksizmie, o czym nie zawsze wiadomo. Jednak, pisanie o tym w ten sposób, tylko ośmiesza samo podejmowanie tego tematu.
Zamiast czytać mości Karonia, to polecam Archipelag Gułag Sołżenicyna albo twórczość Józefa Mackiewicza.

3. Trylogia Tamuli, David Eddings



Nie jest to może dno, jeśli chodzi o fantasy. Jest to też trylogia, także wrzucanie tego tutaj jest pewnym nadużyciem, ale niech już będzie.
Pisałem już tutaj o poprzedniej trylogii w tym samym świecie, pod tytułem Elenium. Oceniłem ją dosyć wysoko, mam też dobre mniemanie o umiejętnościach autora. Przed lekturą Elenium, zapoznałem się z jego klasycznym już cyklem -  Belgariadą. Nie było to niemiłe doświadczenie. A w tym wypadku... Aż mi się pisać na ten temat nie chciało i raczej już nie napiszę. Jednak, po pewnym zastanowieniu uznałem, że warto chociaż ująć te trzy pozycje zbiorczo w takim mało chlubnym zestawieniu.
Większość pomysłów na realia -  niby całkiem w porządku, dosyć oryginalne. Ale, niestety nie zawsze. O ile w Elenium, ujął mnie świat, który przedstawił pan Eddings, to w Tamuli, nieco zmęczył. Miałem wrażenie, że tu miało powstać jakieś rozszerzenie, pełniejsze opisanie wykreowanego uniwersum. A wyszło... Cóż, może posłużę się porównaniem. Każdy zna jakieś polskie miasto, gdzie stoją nieraz bardzo ładne, przedwojenne kamienice, a pomiędzy nimi, jakiś paskudny blok z czasów Gomułki, prawda? Zatem, w skrócie, nieraz takie właśnie odczucia niesmaku miałem, czytając to całe Tamuli. O ile jeszcze pierwszy tom, Kopuły Ognia, jeszcze nie jest taki zły (trzeci w sumie też nieco ratuje sprawę), to drugi jest koszmarny.
Jednak, dużo większym problemem, niż negatywna ocena niektórych wprowadzonych elementów, byli bohaterowie. O ile większość bohaterów z poprzedniej trylogii naprawdę polubiłem (oni też sprawili, że w ogóle przeczytałem tę kontynuację), to pojawiły się tutaj postaci, które były dla mnie nie do strawienia.
Najgorsze były kobiety - przede wszystkim żona i córka głównego bohatera, rycerza Sparhawka. Wkurzające jak rzadko kiedy, za przeproszeniem, rzygać mi się chciało, gdy czytałem o kolejnym rządzeniu się tejże małżonki. Podobnie irytowała mnie osobista strażniczka owej białogłowy. Były też inne postaci ze światka przestępczego (mężczyźni, żeby nie było, że się tylko do kobiet przyczepiłem), które mnie zwyczajnie brzydziły. Chociaż jakoś bym tam tych paskudnych oprychów zdzierżył. Natomiast, wymienione wyżej, trzy kobiety większość normalnych ludzi, doprowadziłyby do szału. Dziwię, się, że rycerz Sparhawk, całkiem sympatyczny gość, nie popełnił samobójstwa.

Dla jasności: nie jest to całkowite dno, w końcu nawet przeczytałem. Ale biorąc pod uwagę, że pisał to tak znakomity pisarz, jak śp. David Eddings, to wyszła straszna chała. Naprawdę polecam każdemu fanowi fantasy przeczytać Belgariadę i Elenium (ten drugi cykl uważam za nawet lepszy), ale Tamuli można sobie spokojnie darować.

4. Kwantechizm, czyli klatka na ludzi, Andrzej Dragan
Pewnie tutaj wielu się zdziwi, bo z tego, co wiem, ta książka przypadła do gustu wielu ludziom. Cóż, czytałem też gorsze książki popularnonaukowe. Nie zamierzam też specjalnie wylewać na tę pozycję pomyj, bo poziomu dna, mimo wszystko nie sięgnęła. Mam zamiar o niej napisać szerzej, bo myślę, że warto.
Największy problem, jaki mam owym Kwantechizmem, leży w sposobie, w jaki próbuje przekazywać wiedzę. Ujmę to tak: kiedyś powstał taki dziwoląg, jak tłumaczenie Ewangelii św. Jana na język młodzieży. Pozwólcie, że podrzucę fragment tego dzieła:

PANNA PRZY STUDNI

1. A kiedy Master dostał cynk, że faryzeusze skapnęli się, że ma coraz więcej uczniów i chrzci więcej niż Jan, 2. chociaż w sumie to nie Jezus zanurzał w wodzie, tylko jego ekipa, 3. wyszedł z Judei i wrócił do Galilei. 4. Musiał przebić się przez Samarię. 5. Kiedy dotarł do samarytańskiej wioski (Sychar) blisko działki, którą Jakub odpalił swojemu synowi Józkowi, 6. była tam studnia Jakuba, więc Jezus zmachany podróżą, glebnął se przy niej. To było koło południa. 7. A tu wbija się samarytańska laska, żeby nabrać wody. Jezus zagaił do niej: Dasz mi się napić? 8. Bo jego ekipa poszła do miasta, żeby kupić żarcie. 9. Wtedy ta panna powiedziała mu: Pogięło cię? Jesteś Żydem i prosisz mnie, Samarytankę, o wodę? (bo Żydzi nie zadają się z Samarytanami)
Przyznaję, czasem jest to nawet śmieszne. Jednak, w większości przypadków nie. Wiem, że w wieku nastoletnim, poczułbym się raczej potraktowany jak idiota, który nie potrafi czytać tekstu w normalnej polszczyźnie, niż mile połechtany, że uwzględniono moje potrzeby. Czasem próby ewangelizowania młodzieży w ten sposób, nazywa się "katechezą według świętego zioma". Zatem, analogicznie w Kwantechizmie mamy "popularyzację na ziomala". Ja, wasz ziom, Andrzej Dragan, palnę wam gadkę, jak czadowa bywa fizyka. Oczywiście, przesadzam, aż takim językiem profesor Dragan nie operuje, ale styl mi się z tym właśnie kojarzy. Nie wiem, może ja jestem jakiś sztywny i tego nie trawię. Trudno. Mam także wątpliwości, co do niektórych metafor.
Już nie wspominając, że ta książka nie ma przypisów, bibliografii, czy chociażby jakiegoś spisu lektur, poszerzających temat. Zawsze jakakolwiek pozycja popularnonaukowa, znacząco traci w moich oczach, gdy nie uwzględnia się czegoś takiego.

5. Droga Królów, Brandon Sanderson
Nie opisywałem tutaj, z prostej przyczyny. Nie udało mi się przebić przez to tomiszcze. O ile naprawdę cenię twórczość pana Sandersona, to z tym sobie nie poradziłem. Dlaczego?
Przede wszystkim - akcja i sposób prowadzenia narracji. Jest sporo dłużyzn i nawet te bardziej treściwe fragmenty są napisane w taki sposób, że czytanie idzie jak po grudzie. Po drugie, jest tam kilka wątków, które jakoś średnio się ze sobą kleją, co bywa mocno irytujące. Ja wiem, ta wada jest chyba czymś wspólnym dla całej twórczości pana Sandersona. Jednak, zazwyczaj, nie jest, aż tak źle.
I niestety, całkiem sporo bohaterów jest jakieś takie bezbarwne. Niby coś tam można o nich powiedzieć, ale trzeba się nieco wysilać. Chyba tak nie powinno być.
Uznałem, że trzeba o tym wspomnieć, mimo, że nie mam za sobą całości, bo naprawdę się rozczarowałem. Dam tej książce kolejną szansę, bo podobno potem jest lepiej. Wówczas, na pewno tutaj opiszę wrażenia, może złagodzę swoje obiekcje.
Jednak, przyznaję otwarcie - gdyby chodziło o książkę innego autora, niż pan Sanderson, to nie myślałbym, kiedy zabrać się za nią ponownie, tylko jak się jej pozbyć.

Podsumowanie


Cóż, chyba w tym momencie wypada zakończyć. Muszę powiedzieć, że o ile nie miałem specjalnego problemu, by wytypować gnioty, to ciężko było mi wybrać te najlepsze książki z roku 2019. Należy się wobec tego cieszyć ;)
Jutro wieczorem ogólne podsumowanie roku 2019.

9 komentarzy:

  1. Z antyhitów czytałam tylko Drogę Królów i akurat z tą opinią się nie zgadzam, przy czym pamiętam, że jak ją czytałam, to wciągnęła mnie dopiero po 300 stronie ;)
    Co do hitów z kolei, to czytałam tylko Piskorskiego, Tolkiena i o Tolkienie, i tu się zgadzam, bardzo dobre, solidne pozycje :) Chociaż jeśli chodzi o pisanie nie tyle o twórczości, a o samym Tolkienie, to wolę jego biografię napisaną przez Humphreya Carpentera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano widzisz, nie jestem do końca pewien, czy dotarłem do tego etapu :P. Przemogę się i przeczytam, tym bardziej jeśli mówisz, że warto. Po prostu po Ostatnim Imperium, to się spodziewałem czegoś lepszego.
      Carpentera to polecałem przy okazji recenzji filmu "Tolkien". Zgadzam się, lepsza książka, ale czytałem już dość dawno temu.

      Usuń
    2. A widziałem, że "Czerwony Śnieg" jest znowu bardziej dostępny, w Świecie Książki, na przykład. Także zachęcam, by skorzystać, Łukasz ze Świata Fantasy też reklamował :P

      Usuń
    3. No może właśnie nie doszedłeś :D Chociaż ja np. mam z Sandersonem trochę kłopot, bo Droga Królów i Słowa Światłości bardzo mi się podobały (jak już przebrnęłam przez to, co trzeba), ale nie mogę się wziąć za kolejny tom. Leży i czeka już ponad rok.

      Co do Czerwonego Śnieg, to mnie skutecznie zniechęcił za to Kamil ze Świata Bbliofila :D

      Usuń
    4. Inne książki od Sandersona naprawdę dobrze mi się czytało, stąd naprawdę mnie zdziwił i rozczarował poziom tej "Drogi". Ale skoro oba tomy Ci podeszły, to tym bardziej spróbuję.

      Kamil nieco racji ma. Nie ma co ukrywać, że mogłoby być lepiej. Tym niemniej uważam, że warto :P

      Usuń
  2. Z Twoich hitów znam tylko "Pierścień Rybaka" czytany jeszcze w liceum. Ale w planach mam jeszcze "Zadrę" i "Czerwony śnieg" ;)

    Mam też "Cenę szczęścia" i mnie trochę zmartwiłeś. Ale nic to, Ericksona jeszcze nic nie czytałam, więc nie mam oczekiwań, motywu kosmitów obserwujących ukradkiem Ziemian też nie uważam za szczególnie drażniący, więc może nie będzie tak źle.

    Za to obawa przed nadmiernym wodolejstwem to jest to, co mnie od kilku lat powstrzymuje przed lekturą Archiwum Burzowego Świata ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sigrid Undset też warto spróbować :P.

      Co do Eriksona, to przyznaję, że może mnie po prostu jakoś drażnią ci nieszczęśni kosmici i opowieści o ich wykopkach na Księżycu, które ukrywało NASA. Najgorszy w tej książce jest sposób prowadzenia narracji - ma to chyba służyć przedstawieniu całego ogromu zmian, jakie się dokonują na Ziemi po interwencji kosmitów. Ale sprawia zarazem, że jest wiele wątków, nieraz nużących i zbędnych. Ale książka nie jest jakoś strasznie gruba.

      Ja tam spróbuję jeszcze raz :P Skoro zapewniają, że po którejś tam stronie jest lepiej, to się postaram.

      Usuń
  3. Czerwony śnieg bardzo dobra i ciekawa książka, więc się pod tym podpisuję :)

    Pisarz stulecia jak dla mnie był napisany zbyt nieobiektywnie. Miałem wrażenie, że autor na każdym kroku stara się obalić wszelką krytykę, wychwalając pod niebiosa Tolkiena. Ogólnie bardzo ciekawa książka, ale nie do końca przypadło mi do gustu to, że Shippey od pierwszych stron mocno chce przekonać do swojej racji.

    Z Drogą Królów też się nie zgodzę, sam miałem obawy jak ta książka wyszła, ale już po chwili nie mogłem się od niej oderwać i zastanawiam się, czy nie przeczytać jej w najbliższym czasie raz jeszcze. Nie miałem też poczucia, że jest to książka przegadana, pewnie dałoby się ją skrócić trochę, ale autor tworzy niesamowity świat, który zachwyca od pierwszych stron i ciężko byłoby chyba znaleźć podobny, tak oryginalny świat w najnowszych książkach fantasy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W dużej mierze dzięki Tobie ją przeczytałem, także cieszę się, że się zgadzamy w tym punkcie.

      W "Pisarzu" jakoś tak tego nie odebrałem. Może za bardzo się zgadzam z Shippeyem.

      Świat, jak to zwykle u Sandersona jest bardzo fajny. Ten pomysł z burzowym światłem i odpryskami przedni. Ale niestety, strasznie mnie męczyła ta książka. Jak pisałem, spróbuję jeszcze raz, bo nawet bez tych zachęt dostrzegam tam potencjał, ale muszę się przebić.

      Usuń