Dziwna jest ta książka. O ile pisałem już wcześniej o książkach pana Jeana Raspaila (Pierścień Rybaka oraz Sire, którego recenzję w końcu muszę wrzucić), to nie przygotowały mnie one na coś takiego. Poprzednie bardzo mi się
podobały, ta mniej. Jednak, nie żałuję przeczytania i podtrzymuje to, co napisałem w zestawieniu hitów i kitów roku 2019 - pan Raspail to moje odkrycie roku minionego.
W poprzednich, miałem do czynienia z czymś znacznie bardziej, z braku lepszego słowa, podniosłym. Tematyka była może nie zupełnie inna, bo pewien charakterystyczny dla pana Raspaila rys znajdziemy i w tej historii, ale jednocześnie jest to coś znacząco odmiennego.
Zatem, nie przedłużając... Głównym bohaterem, jest Fryderyk Pons, Francuz, żyjący w Prowansji i na dodatek będący pisarzem. Pons, nie może sobie poradzić z napisaniem swojej najnowszej powieści, nieraz życie go po prostu przytłacza. Nie pomaga w tym również fakt, że jest starym rozwodnikiem, który oczywiście rzucił swoją żonę na rzecz jakiejś młodej siksy. Która oczywiście też go potem rzuciła.
Pons, dostaje jednak list od Salwatora, swojego przyjaciela z czasów młodości. Od przyjaciela, z którym widywał się sporadycznie, od kiedy tenże Salwator, trzydzieści lat temu wstąpił w szeregi zakonu benedyktynów. Ojciec Salwator, z tajemniczego powodu, opuścił swój klasztor, wciąż pozostając mnichem. Zamieszkał w opuszczonej latarni morskiej Ar-Men, położonej u smaganych wiatrem brzegów Bretanii. Stamtąd napisał do Fryderyka, chcąc, by ten odwiedził go w tej osobliwej samotni.
Pan Pons postanawia spełnić prośbę dawnego druha. Jednak, przed wyjazdem zaprasza na obiad Aldę, która właśnie kończy literaturę i już wcześniej się z nim kontaktowała. Zaprasza ją, by razem z nim podążyła do odległej Bretanii i pomogła rozwiązać zagadkę dziwnej prośby Salwatora.
Piękna Alda się zgadza, zatem Fryderyk Pons, uruchamia swojego starego daimlera z lat 50., prawdziwy samochód z duszą i rusza w podróż przez Francję.
Nie dociera tam od razu, mamy okazję delektować się urokami tego kraju. W końcu jednak, trafia do Bretanii, gdzie okazuje się, że tajemnica mnicha Salwatora jest dziwniejsza, niż się wydawała. Ma w niej swój udział, nawet diabeł z wieży zegarowej pewnego niemieckiego miasteczka. Jednak, nie tylko on... Ale i tajemnicza Irena.
Jak to u pana Raspaila, potrafi on doskonale oddać tęsknotę i piękno starej Europy, w tym wypadku Francji, w porównaniu ze współczesną obrzydliwością. Może bym się tak nie wczuł, ale sam miałem przyjemność iść około dziesięciu dni, przez przede wszystkim francuskie Pireneje. I do dzisiaj pamiętam urok górskich wiosek, pełnych kwiatów, drewnianych ławek, kamiennych, zgrabnych domów i starych kościołów. W których wciąż czasem można zajrzeć do lokalnego gite d'etape, by zjeść lokalny posiłek.
Fryderyk Pons świadomie unika wielkich autostrad, mimo, że nimi przecież podróżowałby szybciej. Właśnie po to, by zakosztować takich, mniej oczywistych uroków swego kraju.
Najlepiej wyszły mu chyba opisy Bretanii. Tutaj z autorem chyba doskonale się rozumiemy. Wydaje mi się, że on też lubi takie dzikie, smagane wiatrem wrzosowiska i piękną w swojej furii potęgę północnej pogody. Naprawdę mi się podobało i nabrałem ochoty, by sam Bretanię kiedyś odwiedzić.
Ujęły mnie także, opisy wspólnego pływania pod żaglami Fryderyka i Salwatora, za czasów ich młodości, właśnie u wybrzeży Bretanii. Miałem przyjemność zakosztować morza, także od razu doceniłem, jak udało się panu Raspailowi opisać przyjemność żeglugi, przy sprzyjających wiatrach i pięknej pogodzie. Dodatkowo, dzieje się to w latach 50., gdy obaj panowie byli naprawdę młodzi. Także, cóż, klimat tamtych czasów, gdy statki były z drewna, a angielscy yachtmeni pamiętali o krawacie, nawet podczas zwykłego postoju we francuskim porcie, naprawdę został udatnie przedstawiony.
Zatem, cóż, nastrój pewnej zadumy i nostalgii, naprawdę udało się tutaj oddać. Jak to zwykle mości Raspailowi.
Inną sprawą jest realizm magiczny, który się tam pojawia. Wspomniałem o figurce diabła, która łączy się jakoś z dziwną historią Salwatora. Cóż... Mogę chyba zdradzić, że szatan jest obecny na kartach tej książki nieraz. Chociaż, ci którzy pomyślą o scenach niczym z typowych horrorów, rozczarują się. Mimo to, czytając, nieraz przechodził mi dreszcz po plecach. Historia jest strasznie pogmatwana i zapewne nawet by się dało, wyjaśnić ją naturalnie. Bohaterowie też nie są pewni, czy mają do czynienia z czymś nie z tego świata. Bo któż dzisiaj wierzy w działanie Szatana? Tym bardziej, jeśli NIE zobaczy, jak komuś wprost wyrastają z głowy rogi.
Cóż, z tych lepszych rzeczy, to byłoby na tyle. Niestety, inne mi nieco kuleją. Przede wszystkim, bohaterowie. Nie są źli, ale nieraz czasem wydawali mi się nieco przerysowani. Rzecz dość zwyczajna u tego autora, ale w tej historii, wyglądało to po prostu głupio.
Najlepszy był zdecydowanie Salwator - zdecydowanie wybitna osobowość, tocząca pewną walkę ze sobą samym.
Podobnie Alda - mam do niej mieszane uczucia, ale zasadniczo, jest to na pewno ciekawa i nietuzinkowa postać.
Zaś sam główny bohater... Cóż, zły nie jest. Jednakże, Fryderyk Pons jakoś mi nie podszedł. Nie można powiedzieć, że jest nijaki, ale jednocześnie czegoś mi brakuje.
Ostatnia kwestia, to sprawy obyczajowe. Pan Pons chyba jest przedstawiony jako ktoś w rodzaju przyjaznego religii i tradycji agnostyka. Nie jestem tutaj pewien. W każdym razie, jego postawa budziłaby pewną konfuzję, gdyby był katolikiem. Nawiązuje do tego, że znajdziemy w tej książce i romans, nie muszę chyba dodawać z kim. Nie powiem, żeby mnie jakoś bardzo oburzył, był po prostu... dziwny. Ogólnie nieraz miałem takie poczucie dziwności przy lekturze tej książki.
Z ogólniejszych uwag - czytało się nieźle, po kilku stronach naprawdę wciągnęło. Nie tak jak inne książki tego Francuza, ale na tyle, by czytać przy byle okazji.
Tyle ode mnie. Zastanawiałem się, jak ocenić tę pozycję. Z jednej strony, ma pewne mankamenty (nie opisałem szerzej z oczywistych względów), niektóre jej aspekty naprawdę doceniłem. Ostatecznie, uznałem, że pasuje określenie "dobra książka", bo niezła to jednak nieco za mało, a "bardzo dobra" zdecydowanie na wyrost. Zatem:
7/10
Po tej książce, nabrałem ochoty, by przeczytać, co tylko można pana Raspaila, niedługo mam zamiar zabrać się za jego książki o Patagonii (był tam, zatem wydaje mi się, że szczególnie dobrze opisał). Nie zmarnujecie też całkiem czasu czytając Oczy Ireny, ale doradzam jednak zacząć od Pierścienia Rybaka. Mogę powiedzieć, że twórczość pana Raspaila gorąco polecam ;). Niech nam autor żyje więcej, niż sto lat ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz