czwartek, 30 stycznia 2020

Karina Bonowicz, Księżyc jest pierwszym umarłym

Eh, tyle do nadrobienia z końca roku ubiegłego, a tu kolejne tytuły z tego do
opisania. Szczerze mówiąc, bardzo mi się nie chciało pisać tego akurat tekstu. Jednak, po namyśle, stwierdziłem, że warto jednak spróbować sklecić parę zdań na ten temat. Borze szumiący, jak ona mnie wymęczyła...

Na początku, nie byłem pewien, czy zabierać się za pierwszy tom serii, pod wdzięcznym tytułem, Gdzie diabeł mówi dobranoc, nieznanej mi za bardzo wcześniej, pani Kariny Bonowicz. Jednak, po namyśle, zdecydowałem, że może zaryzykuje.

Przeważył fakt, że autorka osadziła akcję swojej powieści na Podkarpaciu. A muszę się przyznać, że mam spory sentyment do tego rejonu Polski. Pierwszy raz, pojechałem tam (konkretnie w Beskid Niski) jak miałem jakoś siedemnaście lat. I byłem absolutnie zachwycony. Pozostałościami dawnych wiosek, starymi kościołami i cerkwiami, lasem, nieraz tak gęstym, że całkowicie zarastał i tak niewyraźny szlak... Ściana wschodnia, naprawdę ma w sobie sporo magii. Dlatego, uznałem, że chętnie spróbuję, jak wyszło przedstawienie niewątpliwych uroków Podkarpacia. Cóż, pod tym względem wyszło, co najwyżej średnio. A pod tym innymi?


Żeby odpowiedzieć na to pytanie, należy nieco przybliżyć fabułę tej powieści. Główną bohaterką jest Alicja, licealistka z Warszawy. Jej rodzice, giną w wypadku, w związku z tym, dziewczyna zostaje bez opieki. Okazuje się jednak, że na szczęście nie całkiem - nie wiedziała, aż dotąd, że jej matka wcale nie była jedynaczką, tylko miała siostrę.
Zatem, wyjeżdża do owej ciotki, swojej najbliższej rodziny. Jednakże, siostra zmarłej mamy, nie mieszka w naszej wspaniałej stolycy, czy innym paskudnym mieście, tylko w Czarcisławiu - małym miasteczku, zagubionym na Podkarpaciu.
Alicja trafia tam i odkrywa, że nie wszystko jest tam tym, czym miałoby się wydawać.
Podobno wieki temu, czwórka przyjaciół udała się na skraj miasta, gdzie zawarła pakt z diabłem. Wygląda na to, że w legendzie jest sporo prawdy, a dawne, słowiańskie wierzenia nie są tylko zbiorem guseł, które mogą interesować najwyżej ludzi z zacięciem historyczno-etnologicznym.

Nie wchodząc na razie głębiej w szczegóły, tak się przedstawia główny zarys tej historii. Też na początku się z nim zapoznałem, przede wszystkim na innych blogach i uznałem, że brzmi dobrze.
Ale właśnie, tylko brzmi dobrze. Bo z wykonaniem, jest już znacznie gorzej.

Zacznijmy może od spraw najmniej skopanych, czyli realiów tego świata. Na początek może detal, ale ja zwróciłem nań sporo uwagi, ponieważ niestety, było to jedno z większych rozczarowań tej książki.
Z przykrością muszę powiedzieć, że pani Bonowicz, nie udało się oddać całego klimatu Podkarpacia. Niby jest cerkiew, jest stary cmentarz, jest las, ale nie w nich "tego czegoś". Pojawiają się elementy magiczne, ale między Bogiem, a prawdą, nie jestem w stanie nawet do końca tego przyjąć. Nie ma odpowiedniego budowania klimatu. Może przyczyną tego stanu rzeczy, jest taka, nie inna narracja. Ją omówię później, ale na razie, moim zdaniem, Podkarpacie potraktowano nader powierzchownie i równie dobrze, mógłby to być każdy inny rejon Polski. A naprawdę, pomysł był bardzo dobry. Gdzieżby indziej, niż właśnie tam, można się spodziewać, że w jeziorach mieszkają rusałki, a nocnice przechadzają się za oknami? Czasami, owszem, były i dobre fragmenty, ale większość może nie jest całkiem schrzaniona, ale osobliwie nijaka.
Druga sprawa, nieco poważniejsza, to mieszanie dwóch światów - tego magicznego i naszego, na wskroś współczesnego. Nie jest to coś z gruntu złego, wręcz przeciwnie, może dać naprawdę fajne efekty (sztandarowy przykład to Harry Potter, ale też chociażby Ysabel albo nawet w pewnym stopniu Fionavarski Gobelin). Tutaj niestety, osobiście nie przyjmowałem tego dobrze. W wielu momentach, przedstawiono ten styk dwóch światów, w sposób karykaturalny i nieprzekonujący.
Przykładowo: główna bohaterka, trafia do Czarcisławia  i (jakżeby inaczej) kompletnie nie wie, co się tam dzieje. Spotyka natomiast osoby, które to wiedzą. I zachowują się tak, jakby ona też musiała wiedzieć. Oczywiście, wynikają z tego liczne nieporozumienia, czasem nawet i gorsze rzeczy. Rzecz w tym, że każdy, mówiąc o czymś do jakiejś kompletnie nie znanej osoby, raczej zauważyłby, że tamta druga strona, niezupełnie rozumie, co chce przekazać.
Osobiście, będąc na konferencji, dotyczącej grawitacji, gdybym po jakimś referacie, zaczął wymieniać uwagi z jakimś zupełnie nieznanym mi człowiekiem, szybko bym zauważył, że ten gość nie rozumie, o czym ja mówię. Nie, że nie ogarnia szczegółów, ale nawet nie kojarzy, co to jest równanie Einsteina. Alicja wykazuje dokładnie taki sam stopień "znajomości" tego świata. Natomiast, w tej książce, do większości to nie dociera.
Takich rzeczy jest tam oczywiście więcej. Podałem ten przykład, bo on też dobrze ilustruje inny mankament tej książki, do którego odniosę się później.
Kolejny aspekt, na który nie zwróciłem początkowo uwagi, ale który zdaje się być dość kruchy, to w ogóle konstrukcja tego uniwersum. Nie wiem do końca, jak tu magia działa. Są odwołania do wierzeń słowiańskich, bogowie zdają się być prawdziwi, a ich działalność niemalże namacalna. Jednak, nie jest to jakoś pogłębione, nie ma opisu jakiegoś szerszego kultu religijnego. Poza antyklerykalnymi akcentami, wyjątkowo słabo napisanymi. Np. wstawki typu "oni naprawdę chodzą w tych wszystkich sukienkach", o ornatach. To jest poziom gimbazy, a bohaterowie niby mają być nieco dojrzalsi. Niby durny szczegół, ale takich tekstów (niekoniecznie antyklerykalnych) jest tam więcej. Czasem śmieszne i na miejscu, a czasami niekoniecznie.

Podsumowując - klimat powieści, rozwiązania fabularne, czy konstrukcja świata, mają moim zdaniem sporo mankamentów. Jednak, tutaj muszę zaznaczyć, że czepiam się, ale nie jest aż tak źle.
Były naprawdę dobre fragmenty, które autentycznie pomagały wczuć się w atmosferę Podkarpacia, uwierzyć w realną magię, która ma tam być obecna. Jako przykład, podam scenę nad rzeką - jak przeczytacie, to zrozumiecie, co mam na myśli. Niektóre pomysły, związane z samym działaniem magii, czy z tą dawną opowieścią o klątwie, są naprawdę przednie. Doceniam, chociaż do ideału daleko.

I może oceniłbym tę książkę wyżej, ale niestety, teraz muszę przejść do największej wady Księżyca, czyli bohaterów.
Najgorsza jest zdecydowanie główna bohaterka, Alicja. Naprawdę, nieraz mi się zdarzało, że jakaś żeńska bohaterka, zwłaszcza w pierwszoplanowej roli, irytowała mnie tym, czy owym. Jednak, w większości przypadków, mimo wszystko znajdowałem w tej osobie jakieś pozytywne strony. W przypadku tej dziewczyny, nie potrafię w zasadzie wymienić nic. No, może pewnym czarnym poczuciem humoru, chociaż ten humor nie zawsze był na miejscu.
W każdym razie, mamy do czynienia, nie dość, że z najbardziej znienawidzonym przeze mnie typem mieszczucha, który na samą myśl o tym, że ma wyjść do lasu, ma ochotę schować się w McDonaldzie, jest oderwany od jakiejkolwiek tradycji (poważnie, bohaterka czuła ulgę, że przed domem ciotki, nie rosły malwy), to jeszcze wyraża to w sposób, który jest skrajnie wkurzający.
Alicja jest bezczelna i czasem ewidentnie chamska. Poważnie, jej kłótnie z ciotką (która akurat stereotypową ciotką zdecydowanie nie była), to jakieś kuriozum.
Ta dziewczyna, oczywiście o jakiś tam słowiańskich wierzeniach, czy magii, nie ma pojęcia. Jednak, potem ewidentnie do niej dociera, że nie ma do czynienia z jakimiś mrzonkami. Jednak, dalej mówi na wiele z tych spraw "brednie". Może ja jestem jakiś niedouczony, ale jak coś działa, to raczej brednią nie jest, jak absurdalnie by nie brzmiało.
Dzieje się tak, rzekomo dlatego, że była wychowywana na bardzo racjonalną osobę, przez rodziców-lekarzy (przynajmniej, jak mi się zdaje, tak należy to odczytywać). Jednakże, z tą logiką też coś u naszej Alicji nie w porządku.
Dlaczego? Ano dlatego, że nie dość, że jest osobą, która nieraz daje się ponieść emocjom, okazując całą swoją durnotę, to jeszcze, wielokrotnie ma w nosie rady tych, którzy ewidentnie o tej mniej znanej stronie Czarcisławia wiedzą więcej.
Tak całkiem poważnie: załóżmy, że znajdujecie się podobnej sytuacji, przebywając gdzieś na wschodniej ścianie, odkrywacie, że magia istnieje, a w lasach mieszka zdecydowanie coś groźniejszego, niż niedźwiedzie. I co wtedy? Ja bym się starał zasięgnąć języka od tych, którzy mają jakieś pojęcie o takich rzeczach. Alicja niby czasem to robi, ale przyjmowanie tej wiedzy przychodzi jej nader opornie, nie mówiąc już o tym, że niejednokrotnie, wręcz prosi się o kłopoty.
Jeszcze taki drobny szczegół: ja się zastanawiam, jak ona w ogóle zdaje, bo miałem wrażenie, że w szkole, to nie robi absolutnie nic na lekcjach.
Po zastanowieniu, mogę powiedzieć, że pod koniec, widać jakieś przebłyski zdrowego rozsądku, które rokują jakieś nadzieje na przyszłość, ale ogólnej oceny to nie zmienia. Jak dla mnie, główna bohaterka nie jest kimś, komu się kibicuje, ale żałuje, że coś jej nie urwało głowy.

Inni bohaterowie... Cóż, czasem są lepsi. Nawet polubiłem ciotkę Alicji. Ona tam zachowuje jakiś zdrowy rozsądek i jest sympatyczną kobietą. Poza tym, wyraźnie martwi się o siostrzenicę.
Pewną sympatię wzbudza też nauczyciel historii.
Reszta - cóż, bywa różnie, oględnie mówiąc. O części, w zasadzie mało co da się powiedzieć. Reszta... Cóż, nastolatki, mniej irytujące, niż Alicja. Chociaż, nie wszyscy. Wcześniej podawałem przykład, że nie dociera do nich, że ktoś czegoś tam może nie wiedzieć. Nie wiem, moim zdaniem większość w miarę ogarniętych ludzi tak się nie zachowuje. Nie będę wchodził w szczegóły, na wypadek, gdyby ktoś chciał tę książkę przeczytać.
 W skrócie -  nie jest źle, ale też rewelacji nie ma, jeśli chodzi o przedstawianie charakterów.

Na koniec parę słów podsumowania. Przyznaję bez bicia, że jestem rozczarowany tą książką. Chociaż przeczytałem do końca, bez odkładania i przerywania co rusz, więc AŻ taka zła nie jest. Gdyby główna bohaterka budziła we mnie więcej pozytywnych odczuć, zapewne byłoby znacznie lepiej. Po zastanowieniu, stwierdzam, że dam pani Bonowicz drugą szansę i przeczytam następną część - Nie wywołuj wilka z lasu. Zdam wówczas relację.

Zdaje sobie sprawę, że wiele z moich negatywnych wrażeń, może wynikać z tego, że prawdopodobnie nie jestem jednak targetem. Zatem, po zastanowieniu, ani polecam ani odradzam. Proszę sięgać, ale na własną odpowiedzialność ;).

5/10.

Edit:
Pod wpływem komentarza Moreni, postanowiłem, że dołożę ze dwa fragmenty z tego dzieła, na wypadek, gdyby ktoś nie do końca wierzył, że byłem tak zażenowany, jak napisałem. Proszę bardzo (s.54):
Cisza była coraz bardziej dojmująca. Wszyscy zamilkli, jakby ktoś wyłączył dźwięk. Alicja poczuła się nieswojo. I co teraz? Wstanie i jej przyłoży? Na oczach całej szkoły? Chyba nie jest, aż tak głupi... Nikodem wyprostował się i odwrócił w stronę Alicji. Na ustach miał dziwny uśmieszek. Dziewczynę oblał zimny pot. Chłopak zdjął kurtkę i został w czarnym podkoszulku.
- Dobrze, zrozumiałem, raczej się nie zaprzyjaźnimy.
Alicja patrzyła na niego ogłupiała. Czy on myśli, że przez nią pękło mu ubranie? Idiota.
- No chyba, że chodziło ci o to, żeby zobaczyć mnie w bieliźnie. - Zanim Alicja zdążyła się zorientować, Nikodem zsunął najki, a potem jeansy. Teraz stał przed nią w samych bokserkach.
- Wystarczyło poprosić. - Mrugnął do niej, po czym wziął rzeczy pod pachę i w asyście zaciekawionych spojrzeń rozchichotanych dziewczyn powoli się odwrócił i równie wolno ruszył korytarzem, jakby szedł po wybiegu.

Szkoda, że jeszcze majtek nie ściągnął. Tymczasem stronę dalej, mamy demonstrację poziomu głównej bohaterki.

- Jestem Borys - przedstawił się blondas. - A to moja siostra Olga.
- Serio? Jesteście spokrewnieni? - mruknęła Alicja.
Boże, czy ten dzień może być jeszcze gorszy?
- Dobre! - Borys pokiwał głową z uznaniem. - Nikt nas o to wcześniej nie pytał, prawda? - Odwrócił się w stronę siostry. Ta parsknęła śmiechem, ale bez entuzjazmu.
- Słuchaj... - zaczął. - Wiem, że musi ci być ciężko w nowej szkole, więc...
- Ile razy zmieniałeś szkołę? - spytała Alicja.
- No...
- No właśnie. Więc gówno wiesz na ten temat.

Chciałem szukać czegoś jeszcze, ale w sumie nie chce mi się. Chyba wystarczy, by zorientować się, jak ta książka jest napisana.



10 komentarzy:

  1. Ooo, a mnie się podobała ;) Wprawdzie zgadzam się, że nie wszystko zagrało, a główna bohaterka bywała mocno irytująca, ale akurat pracując na co dzień z młodzieżą, stwierdzam, że nie jest niewiarygodna :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, też znam młodzież i wiem, że takie osoby jak Alicja się zdarzają.
      Tylko tutaj poniekąd siedzisz w głowie kogoś takiego, co nie pomaga. I coraz bardziej chcesz jej zaaplikować nieco ołowiu xD

      Usuń
  2. Heh, miałam to w planach i liczyłam na dobre czytadło, ale po przeczytaniu kilku kfiatkuf na fanpagu Matki Przełożonej stwierdziłam, że szkoda życia. Ty mnie tylko utwierdziłeś w przekonaniu.

    Też nie cierpię bohaterek, które na siłę próbują udowodnić, że są takie inne i niezrozumiane, a robią to za pomocą bucery i zachowań typu "na złość mamie odmrożę sobie uszy". I nawet jeśli przyjąć, że kiedy rozpada ci się świat i musisz się szybko odnaleźć w zupełnie nowym i to nie jest najbartdziej komfortowa sytuacja, to jeszcze trzeba umieć to napisać tak, żeby czytelnik bohaterowi współczuł, a nie życzył rychłej śmierci.

    I naprawdę, co bohaterce malwy przeszkadzają?

    "główna bohaterka, trafia do Czarcisławia i (jakżeby inaczej) kompletnie nie wie, co się tam dzieje. Spotyka natomiast osoby, które to wiedzą. I zachowują się tak, jakby ona też musiała wiedzieć."
    Dla mnie jedyną logiczną przyczyną takiego zachowania jest czerpanie złośliwej satysfakcji z obserwowania, jak "nowa" się miota ;P Ale poza tym to nie ma sensu. Zwłaszcza, ze zakładam, że Czarcisław ma max kilkanaście tysięcy mieszkańców (a raczej nawet kilka), a w takich miasteczkach wszyscy się znają (jeśli nie osobiście, to przynajmniej znają kogoś, kto zna kogoś). Zaraz by się rozeszło, że młoda nie jest wtajemniczona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie widziałem, co tam zauważyła Matka, ale aż sobie sprawdzę, czy może nie na to samo :P.

      W sumie to dobre określenie, najlepszym słowem opisującym zachowanie bohaterki jest buceria :D. I głupota, tak poza tym. Ona mi się kojarzy z tymi turystami, co idą w góry, mimo, że TOPR im mówi, że lepiej nie :P.
      Natomiast malwy chyba są "dziadkowe". Chyba bohaterka ma ból o cokolwiek, co nie jest "nowoczesne". A to napisałem, bo sam bardzo lubię malwy, nawet siałem.

      To jest jedyne możliwe wytłumaczenie. Tyle, że ja to odebrałem w ten sposób, że do nich autentycznie nie dociera, że Alicja nie rozumie, o czym w ogóle oni do niej mówią. To naprawdę wygląda absurdalnie, nawet bez tego czynnika, co mówiłaś - powinni wcześniej ogarnąć, że ona nic nie wie.

      Zaryzykuję z drugim tomem, bo pod koniec było widać jakieś przebłyski rozumu i godności człowieka, ale nie spieszy mi się :P. Jest wiele lepszych książek.

      Usuń
    2. Eh, zetknąłem na te wrażenia Matki. Nie wrzucałem tego fragmentu ze ściąganiem spodni, bo był tak żenujący, że aż prawie wyrzuciłem go z pamięci.

      I koryguje poprzednią wypowiedź - po drugi tom sięgnę tylko, jak będzie za darmo i będę miał sporo czasu. Co szybko raczej nie nastąpi :P. A szkoda, bo pomysły nie były takie złe.

      Usuń
  3. Rzeczywiście, zupełnie nie ma tu klimatu uroczego Podkarpacia, a nastoletni bohaterowie są irytujący - ale takie są przecież nastolatki dla osób w innym wieku. Co do fabuły mogłaby się toczyć o wiele szybciej, ale ogólnie to czytadło porównywalne do popularnych obecnie seriali z elementami nadprzyrodzonymi, raz lepsze, raz gorsze. Ja zamierzam dla relaksu czy też dla jaj przeczytać drugi tom, zobaczymy, czy potencjał zostanie wykorzystany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla jaj mógłbym poczytać, ale trochę mi szkoda tych 20 złotych z hakiem ;)

      Usuń
    2. A dodam, że nie zawsze nastolatki są tak irytujące. Jest kilka powieści młodzieżowych, które mi się dobrze czyta, mimo, że nie jestem targetem.

      Usuń
  4. Majtki będą zdejmowane w kolejnym tomie, ale absolutnie nie zachęcam do czytania ;)

    OdpowiedzUsuń