wtorek, 3 marca 2020

Anne McCaffrey, Jeźdźcy Smoków

Co prawda, odgrzewany kotlet z zeszłego roku, ale w sumie, może warto przywołać.
Od dosyć dawna, zbierałem się do tego, by zabrać się za wielki cykl amerykańskiej pisarki, Anne McCaffrey, o Jeźdźcach Smoków z Pern. Przez to, że sporo osób mi to polecało, zaliczyłem nieco spoilerów, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało.

Książka ta jest dosyć znana wśród fanów fantastyki i powszechnie ceniona. Na ile taka pozytywna opinia jest uzasadniona? Moim zdaniem, całkiem nieźle.

Akcja Jeźdźców Smoków, dzieje się na planecie Pern. W zasadzie, nie jest to do końca określone - równie dobrze, można by suponować, że mamy do czynienia z jakąś bliżej nieokreśloną krainą w jakimś neverlandzie. Jednak, cóż, opis na okładce rozwiewa te złudzenia, zatem, nie zamierzam jakoś specjalnie krygować się przy opisywaniu.
Otóż, nad Pernem (którego tylko jeden ląd jest zamieszkany), co około cztery stulecia, pojawia się tajemnicza czerwona gwiazda.
Wówczas, na ziemię spadają Nici - formy życia, kompletnie wyniszczające środowisko naturalne w każdym miejscu, gdzie upadną i zagłębią się w ziemi.
Bardziej efektywnie, potrafią z nimi walczyć tylko smoki. Te potężne, latające gady, potrafią ziać tak zwaną fosfiną, zabójczą dla owych Nici (i nie tylko). Potrafią także przemieszczać się w Pomiędzy, czyli czymś w rodzaju skrótu przestrzennego, błyskawicznie przenosząc się na olbrzymie odległości. W ten sposób, mogą szybko reagować na pojawienie się Nici. Natomiast, nad smokami panują tylko ich Jeźdźcy, z którymi łączy je wyjątkowa więź.

W czasie, gdy dzieje się ta książka, minęło około czterystu lat od ostatniego Opadu. Na Pernie, niestety ludzie nieco zapomnieli o zagrożeniu. Nie darzy się już takim szacunkiem smoków i ich Jeźdźców, nieraz myśląc o nich (panowie Pernu muszą składać daninę Weyrowi, siedzibie Jeźdźców Smoków) jako o ciężarze, nie jako o obrońcach.
W wielu posiadłościach, nie dba się już o należyte zabezpieczenie ziem przez Nićmi, a na Harfiarzy, którzy przekazują dawne dzieje o walkach w przestworzach i na ziemi z kosmicznym zagrożeniem, patrzy się krzywo. Słowem - wielu ludzi, nie do końca wierzy, czy aby zagrożenie jest realne.

W takich oto okolicznościach, Jeździec F'lar razem z towarzyszami, wyrusza na poszukiwanie wyjątkowej dziewczyny. Szuka takiej, która okazałaby się dobrą Królową Weyru. Trzeba bowiem wiedzieć, że złote smoki, jako jedyne są zdolne do wydawania na świat potomstwa. Potrafi je okiełznać tylko niezwykła kobieta, natomiast partnerstwo z Królową smoków, czynią ją Królową Weyru - władczynią zarówno gadów, jak ich Jeźdźców.
Misja F'lara, jak nietrudno się domyślić, zostaje zrealizowana. Jeździec odnajduje Lessę, potomkinię szlachetnego rodu, o której od razu wie, że będzie dobrą Królową.
Rzeczywiście, Lessa zostaje Wybrana. Niestety, wciąż nie wiadomo, kiedy dokładnie pojawi się Czerwona Gwiazda. Zwątpienie wkrada się także w serca Jeźdźców. Nowa Władczyni, F'lar i ich sprzymierzeńcy, muszą się przeciwstawić takiemu myśleniu i gotować na zagrożenie, przy pomocy skromnych środków, jakimi dysponują.

Tyle na temat samej treści. Wbrew pozorom, wcale nie powiedziałem dużo. Książka obfituje w różne niespodzianki i wiele spraw, wcale nie jest oczywistych. Wiele razy, cała opowieść wydawało mi się, że wiem, jak coś tam się rozwiąże, a tu okazywało się, że się pomyliłem. W skrócie - jeśli chodzi o historię, czy świat przedstawiony, naprawdę nie mam większych zarzutów.
Najbardziej fascynujące są tutaj oczywiście smoki. Uważam, że pani McCaffrey udało się ukazać całą dzikość i swobodę tych stworzeń, a zarazem całkiem nieźle pokazać związek ze swoimi Jeźdźcami. Bardzo mi się podoba też wątek podróżowania w Pomiędzy. Nie będę zdradzał szczegółów, ale zachęcam do zapoznania się.
Muszę też powiedzieć, że opis lotu godowego to naprawdę perełka i oddaje w pigułce całą złożoność i piękno obrazu smoków, jaki nam zaserwowano w tej serii.

Tutaj mała dygresja: nie do końca wiadomo, jak sklasyfikować Jeźdźców Smoków. Bo z jednej strony, mamy do czynienia z nieco nietypowym fantasy (co przywodzą na myśl nawet stosunki społeczne), a z drugiej wszystko rozgrywa się na innej planecie, w domyśle zasiedlonej kiedyś z Ziemi. Cóż, tutaj jest otwarta kwestia do interpretacji. Można przyjąć, że ludzie kiedyś trafili na coś a'la Midgaard jak w Panu Lodowego Ogrodu Grzędowicza.

Niestety, znacznie mniej ciepłych słów, mam odnośnie bohaterów.
Zaczynając od głównej bohaterki... Muszę zastrzec, że nie chcę być źle zrozumiany. Spotkałem wiele gorszych i bardziej wkurzających kobiet w literaturze, niż Lessa. Tym niemniej, ciężko powiedzieć, żeby mi jakoś specjalnie przypadła do gustu.
Jest to osóbka o dość wkurzającym charakterze: emocjonalna i skora do wybuchów złości. Ma także problemy z otwartym artykułowaniem swoich myśli, nieraz postępuje pochopnie. Czy wręcz głupio, nieraz pakuje się w tarapaty.
Tym niemniej, muszę też powiedzieć, że pod pewnymi względami doceniłem. Lessa jest odważna i wie, co to znaczy obowiązek. Pod tym względem niczego nie można jej zarzucić.
Trochę mniej wkurzający był F'lar - z jednej strony, bardziej trzeźwo myślący, niż Lessa, znacznie bardziej wyważony. Z drugiej, nieraz też postępował dziwnie, czy miał trudności powiedzeniem czegoś normalnie. Przykładowo: tych dwoje, było sprzymierzeńcami, oboje nie lubili innego Jeźdźca, R'gula, ważnej persony w strukturze Weyru. I nie wiem, dlaczego F'lar, nie wyjawił Lessie swoich planów. Potem mieli tylko niesnaski z powodu działania osobno. Jest to tym bardziej niezrozumiałe, że już trochę znał Władczynię - powinien mieć jakieś pojęcie, że jak jej nie poinformuje o tym, co planuje, to sama coś zrobi. Niekoniecznie bardzo mądrego, ale coś na pewno.

Najbardziej chyba przypadł mi do gustu F'nor - przyrodni brat F'lara. Ten Jeździec, był chyba najnormalniejszy z tej całej bandy.
Bardzo fajną postacią, której niestety wiele nie ma, był przywódca Harfiarzy - Robinton. To na pewno był rozsądny i sympatyczny gość.
Są też postacie, których naprawdę nie idzie nie znosić, zwyczajnie podłe, czy głupie. Zatem, jest równowaga ;)

Jeszcze z rzeczy, które nie do końca przypadły mi do gustu... Cóż, wiele opisów uniesień miłosnych. Dla mnie, były nieco krępujące. Nie "żenujące", bo opisane dość umiejętnie, ale czułem lekki niesmak.
No i te nieszczęsne imiona. Nie wiem, może pani McCaffrey miała jakiś generator, bo nie chce mi się wierzyć, że można usiąść i powymyślać sobie takie imiona jak "F'lar", czy "F'nor".

Tak poza tym, nie mam zastrzeżeń, chociaż nie jest to dzieło, które powaliło mnie na kolana. Zasłużyło sobie na mocne:
7/10.

Zachęcam do zapoznania się, bo naprawdę warto. Sam zamierzam sięgnąć po dalsze części, co już jest pewną rekomendacją.
Bardzo bym sobie życzył, by tego cyklona wypuszczono w jakimś omnibusie/dwóch. Ale na razie, niestety trzeba kupować pojedyncze tomy.

5 komentarzy:

  1. "Można przyjąć, że ludzie kiedyś trafili na coś a'la Midgaard jak w Panu Lodowego Ogrodu Grzędowicza."
    Tak było, a nie można przyjąć, tyle że bez pseudomagicznego mambo jumbo.;) Autorka wyjaśnia to w którymś z kolejnych tomów (bo chronologia wewnętrzna cyklu znacznie różni się od kolejności wydania poszczególnych tomów)

    Mnie szczerze mówiąc, książka rozczarowała. Wszystko takie prościutkie, naiwne, a podróże w Pomiędzy to taki koszmarny fabularny wytrych, że ręce opadają. Tylko smoki dają radę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, ja to wiem, bo kolega mi powiedział :P. Ale miałem opór, by to pisać wprost. W ogóle uważam, że te opisy na okładce w tym wypadku psują sporo zabawy - gdyby były bardziej enigmatyczne, można by przypuszczać, czy to zasiedlona planeta, czy jakiś neverland, czy Bóg wie co, a potem dalsze tomy odsłaniałaby by prawdę. A tak to, sporo nadal do odkrycia, ale odpowiedź na największą zagadkę, dostaje się praktycznie na tacy.

      Ja aż tak złego zdania nie mam, uniwersum nawet mi się spodobało. Ale, no nie jest to wybitna literatura - ciut lepsze czytadło, ćwiczące wyobraźnię.

      Usuń
  2. Ohoho.. idealnie coś dla mnie. Co prawda posiadam już na swojej półce wszystkie tomisze owego cyklu. Niby czytałem to już dano temu a co nieco pamiętam. Bardzo nie podobały mi się nazwy.. dosłownie wszystkiego. Tyle nazw, tyle imion itd strasznie ciężko było to wszystko zapamiętać. I moim zdaniem ten tom jest za trudny jak na owy 1 tom. Jakie były twoje odczucia co do tego?

    Ahhh kochany mistrz Robinton. Postać która najbardziej pokochałem. Ma w sobie coś wyjątkowego. Może na początku cyklu nie sprawia wrażenia kogoś wielkiego czy coś. Juz nie pamiętam co było poszczególnie w każdym tomie. Ale patrząc na cały cykl to najlepsza postać.

    Z ciekawości jaki masz plan czytania kolejnych tomów? Według wydawania? Chronologicznie? Może mógłbym coś polecić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, nazwy to jakiś koszmar. A ja zazwyczaj nie ma problemu z ogarnięciem ich, znakomicie ogarniałem "Silmarillion" :P. A tutaj idzie połamać na tym język.
      A czy za trudny jak na pierwszy tom? Wydaje mi się, że nie, da się przeżyć.

      Myślałem, żeby bardziej chronologicznie (ciekawi mnie historia Morety, którą tak się zachwycała Lessa, stąd ten pomysł). Ale jak uważasz, że lepiej w kolejności wydawniczej, to chętnie usłyszę argumenty ;)

      Usuń
    2. Lepiej czytać właśnie w chronologii. Zaczynając niestety od 1 tomu. Bo jednak dla mnie był on za trudny na wprowadzenie do tego świata. Może nie za trudny a.. toporny? Tak czy siak teraz najlepiej jest pójść chronologicznie a później, po skończeniu Niebiosa Pernu zabrać się za Mistrza Harfiarza. W moim odczuciu było to przepiękne zwieńczenie jego historii. Co prawda ten tom dzieje się przed tomem 1 ale mimo wszystko. Aż łezka się w oku zakręciła. Potem Moreta i Nerilka. A teraz znów chronologicznie zaczynając od poznania przeszłości, czyli jak wszystko się zaczęło. Ogólnie najlepiej Todda McCaffrey czytać już na samym końcu bo jego książki są zdecydowanie słabsze.

      Usuń