poniedziałek, 13 maja 2019

Brandon Sanderson, Z mgły zrodzony

Nieco mnie tutaj nie było. Ostatnio miałem nieco ciężko. W sumie to nadal mam, ale
uznałem, że bloga muszę wskrzesić - trzeba się jakoś bardziej konstruktywnie, nie licząc czytania, oderwać od chwilami paskudnej rzeczywistości. Ostatnio zresztą nieco podładowałem baterie, także, miejmy nadzieję, będzie lepiej.
Także wracam - mam kilka recenzji do wrzucenia po doszlifowaniu. Poza tym, parę tekstów o nieco innej, niż książkowa tematyce :P.
Miałem problem, którą notkę wrzucić najpierw. Po pewnym namyśle, postanowiłem, że może zacznę od streszczenia moich wrażeń po lekturze książki Brandona Sandersona, Z mgły zrodzony.
Tak tylko wyjaśnię, że jest to moje pierwsze poważniejsze zetknięcie z prozą tego pana. Co prawda, wcześniej czytałem kontynuację Koła Czasu Roberta Jordana, napisaną właśnie przez Sandersona, ale jednak, to nie to samo, co czytanie własnego utworu danego pisarza.
Kiedyś czytałem również Elantris, ale z pewnych względów nie dokończyłem. Także, również nie do końca się liczy :P.
Dlatego byłem bardzo ciekaw, czego się spodziewać po tym opasłym tomiszczu, na dodatek będącym zaledwie pierwszym tomem sześciotomowego cyklu (na razie, w planach rozwinięcie).


Po tym krótkim wstępie, tradycyjnie parę słów o świecie w którym rozgrywa się akcja powieści. Jeśli miałbym go opisać jednym słowem (ewentualnie dwoma), to powiedziałbym, że jest piekielnie przygnębiający.
Przymiotnik "piekielnie", nie został tu przeze mnie użyty przypadkowo. Ten świat wygląda jak dotknięty jakimś kataklizmem. Na całą, olbrzymią krainę, niemal nieustannie spada popiół, wyrzucany przez góry. Pada z różną intensywnością, lecz jest tak wszechobecny, że włazi dosłownie wszędzie, a ubrania muszą być ciągle prane, by mogły być w miarę czyste.
Pył unosi się rzecz jasna również w atmosferze, nawet, gdy nie opada na ziemię. Z tego względu, słońce świeci nadzwyczaj słabo, a rośliny nie są zielone tylko brązowo-żółte.
Nie muszę dodawać, że w ogóle hodowanie ich w takich warunkach jest jakimś koszmarem. Utrzymanie pól uprawnych w stanie, który pozwala uzyskać jakiekolwiek plony, graniczy z niemożliwością.
Już to wystarczy, by określić ten świat jako swego rodzaju "piekło".
Na domiar złego, w nocy po polach i ulicach, snuje się tajemnicza Mgła. Powszechnie uznawana za magiczną, dla zwyczajnych ludzi, faktycznie może być niebezpieczna.
Właśnie, tutaj wypada wspomnieć o systemie magicznym  stworzonym przez pana Sandersona. Otóż, w tym świecie, energia magiczna czerpana jest z metali. Mag musi zjeść dany metal, z którego wówczas czerpię energię pozwalającą mu władać pewnymi nadnaturalnymi mocami. Niektórych nawet połykać nie trzeba, można ich używać poza ciałem, ale są to specyficzne przypadki.
Tutaj może parę przykładów: miedź - pozwala się ukryć przed zmysłami innych magów, cyna - pozwala na manipulację psychiką danej osoby, żelazo - umożliwia przyciąganie do żelaznych obiektów, przez co na przykład, mag może skakać na olbrzymie odległości itd. Jak widać, jest tego trochę, bo stopy też działają inaczej, niż czyste metale. Nie podaje szczegółów, by nie psuć lektury.
Magowie dzielą się na dwie kategorie: jedni potrafią spalać tylko jeden metal, mają określone specjalności. Ci z drugiej kategorii są znacznie potężniejsi, ponieważ potrafią używać każdego metalu. Tych drugich zwie się tam Zrodzonymi z Mgły.
Jak widać, świat jest ponury i niesamowity. Nie pomaga w zmianie spojrzenia fakt, że właściwie znany nam obszar z tego uniwersum znajduje się w obrębie Ostatniego Imperium. Jest to totalitarne państwo, teokracja, rządzona przez Ostatniego Imperatora - władcę, który panuje nad nim już około tysiąca lat. Dawno temu podobno pokonał legendarnego potwora, ratując świat i stworzył swoją tyranię, przez co należy mu się kult wręcz boski.
Społeczeństwo dzieli się zasadniczo na trzy warstwy. Pierwsza to Zakon, który pilnuje, by każdy przestrzegał praw Imperium.
Następna, to szlachta. Pomiędzy nią, są pewne nierówności. Najpotężniejsi wywodzą się podobno od dawnych współtowarzyszy Ostatniego Imperatora, którzy dali mu władzę. Ona jest główną warstwą uprzywilejowaną, nie licząc jeszcze węższego grona duchowieństwa.
Ostatnią, najliczniejszą grupę, stanowią skaa. Są to de facto niewolnicy - ludzie ci należą do szlachty i oni rządzą ich życiem. Przy tym, analogie do chłopów są bardzo zgrubne - w porównaniu ze skaa, wyrobnicy pańszczyzny wcale nie mieli tak źle (zazwyczaj przynajmniej).
Najważniejszą zaś kwestią jest to, że magowie wywodzą się wyłącznie z grona szlachty. Jeżeli jakikolwiek skaa jest takowym, to jest to wskaźnik, że miał wśród przodków kogoś z grona arystokracji (której prawo zabrania mieszać się ze skaa).

Tyle na temat samego świata. Jeśli chodzi o fabułę, to bardzo odkrywcza nie jest. Ale po kolei.
Główną bohaterką jest Vin - młoda dziewczyna, mieszkająca w Luthadelu, stolicy Imperium. Należy ona do szajki złodziejskiej i wcale nie zajmuje tam najwyższej pozycji.
W pewnym momencie, przez działania swojego herszta, wpada w nieliche kłopoty. Z tych jednak, ratuje ją Kelsier - żywa legenda, Zrodzony z Mgły skaa. Przepraszam za spoiler, ale naprawdę jest to szybko ujawniona informacja, bodajże koło strony trzydziestej.
Kelsier wprowadza Vin z kolei do swojej szajki. Tam zastraszona dziewczyna, po raz pierwszy jest traktowana jak człowiek, poznaje, czym w zasadzie jest lojalność i zaufanie. Sama zresztą okazuje się (jakżeby inaczej), Zrodzoną z Mgły.
Kelsier nie jest jednak tylko zuchwałym banitą, Robin Hoodem, walczącym ze szlachtą. Nie, on planuje prawdziwą rewolucję i Vin będzie musiała zdecydować, jak bardzo będzie chciała się w jego szaleństwo zaangażować.
Jednocześnie obserwujemy życie arystokracji. W Luthadelu odbywają się liczne, wystawne bale. Nawiązywane są różne interesy między szlacheckimi Domami, a sieć intryg snuje się gęsto.
Jak można się spodziewać, historia Vin to w zasadzie klasyczna opowieść z rodzaju "od zera do bohatera". Nie będę tu, rzecz jasna, opisywać jej całej. Wspomnę jedynie, że pan Sanderson, snuje tę historię w na tyle ciekawy sposób, że nie ma się wrażenia wtórności. Może dlatego, że Kelsier nie jest tylko klasycznym mentorem, który nie wyróżnia się niczym, poza nauczaniem. Miałem momentami uczucie, jakby nawet bardziej się wybijał na tle pozostałych bohaterów, niż jego podopieczna. Nie ma nawet takiego nieznośnego uczucia pewności, że Vin w ogóle dożyje do końca (no dobra, jest, ale nieraz ogarniało mnie jednak zwątpienie).
Inni bohaterowie również nie są z papieru. Szczególnie przypadł mi do gustu młody lord Elend Venture.
Jeśli już o nim mowa, to warto nadmienić, że panu Sandersonowi udało się uniknąć przerysowanego podziału na dobrych i złych. Wskazuje, że i wśród ciemiężonych skaa, są indywidua, którym jakoś nie za bardzo chce się współczuć. A w gronie arystokracji, która bywa okrutna, znajdziemy też zwyczajnie przyzwoitych ludzi.
Dodatkowo nadmienię, że główna bohaterka, bardzo rzadko mnie irytowała. Naprawdę, Vin ma niemało zdrowego rozsądku. Popełnia czasem oczywiście głupie i denerwujące błędy, ale cóż, to rzecz ludzka. Nie robi tego, aż tak często i mimo wszystko stara się wyciągać z nich jakieś wnioski.
Poza tym, za każdym razem, gdy z nich wychodzi, jest to przekonująco uargumentowane. Nie unika cudem najgorszych tarapatów.
Przy tym, ta książka zwyczajnie ma klimat. Opisy ponurego Luthadelu, jego wystawnych przyjęć, czy płynącej ulicami mgły są naprawdę plastyczne i czytałem z wielką przyjemnością. Naprawdę doceniam dobre, nie nadmierne, ale też nie lakoniczne opisy stworzonego uniwersum.

Zakończenie jest specyficzne. Z jednej strony, jest skonstruowane tak, że możemy w zasadzie potraktować Z Mgły Zrodzonego jako niezależną powieść, nie część większej całości.
Jednocześnie, jest kilka kwestii, które prowokują pewne pytania i chętnie bym poznał na nie odpowiedź. Domyślam się, że znajdę ją w dalszych częściach. Sięgnę po nie z przyjemnością, chociaż nie spieszy mi się.

W mojej skali, bez większych wahań, dałbym jej 8/10.
Jest bardzo dobra, ale też z fotela przy czytaniu nie spadłem. Na pewno jednak sięgnę po inne powieści pana Sandersona. Poza kontynuacją tej książki, ostrzę sobie zęby na Archiwum Burzowego Światła i Elantris.

12 komentarzy:

  1. "będącym zaledwie pierwszym tomem pięciotomowego cyklu."
    Jak Ty żeś policzył ten pięciotomowy cykl? Bo mi nijak nie wychodzi, nawet jeśli doliczyć pokrewne opowiadania jako osobne "tomy"...

    Ogólnie to ja mam z pisarstwem Sandersona ogromny problem. Mianowice uważam, że jest naprawdę świetnym światotwórcą z ogromem oryginalnych pomysłów. Sęk w tym, że jest najwyżej przeciętnym pisarzem. A jego największym grzechem jest rozdmuchiwanie powieści nadmiarem lania wody. Dlatego wole jego opowiadania i te powieści po ok. 300 stron ;)

    W "Z mgły zrodzonym" tego jeszcze tak nie widać (w "Elantris" chyba też nie, ale czytałam je w gimnazjum jeszcze, więc nie wiem,jak teraz by mi się podobało), bo historia jest stosunkowo prosta - ot, powstanie i historia młodej standardowej bohaterki powieści YA pod skrzydłami mentora, nie ma się na czym wyłożyć. Ale kolejne tomy mogłyby być co najmniej o połowę krótsze. A "Rozjemca" to jednak porażka na bardzo wielu frontach.

    PS. W każdym razie miło, ze wróciłeś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi wyszło, bo nie doliczyłem "Żałobnych Opasek". Ale bez nich to kolejność chyba wygląda tak:
      1.Z mgły zrodzony
      2.Studnia Wniebowstąpienia
      3.Bohater wieków
      4.Stop prawa
      5.Cienie tożsamości
      Wychodzi pięć. Te "Opaski..." to chyba opowiadania dodatkowe, także jak je doliczyć to mamy sześć.

      No ja mam podobne wrażenia, niestety. Pomysły znakomite, ale warsztat nie jest najlepszy, co widać nawet w takiej, stosunkowo prostej fabule. W tym wypadku nie lał wody, po prostu wszystko to miejscami było takie toporne. "Rozjemcę" w takim wypadku ominę ;).

      Dzięki, bardzo miło, że ktoś to czyta :P.

      Usuń
    2. Nie, "Opaski..." to po prostu kontynuacja dwóch poprzednich tomów. W planach jest jeszcze kolejny. Ogólnie Sanderson sobie to tak wykoncypował: najpierw trylogia "Z mgły zrodzonego" jako takie typowo "średniowieczne" fantasy. Potem trylogia(?) mniej więcej w czasach analogicznych do naszej współczesności, a potem futurystyczna (obie wciąż w planach). Ale w międzyczasie stwierdził, że klimaty dziewiętnastowieczno-westernowe nie mogą się zmarnować i powstał "Stop prawa" z kontynuacjami, dziejący się kilkaset lat po pierwszej trylogii ;) Dodatkowo jest jeszcze kilka opowiadań dziejących się w tym świecie, dwa można przeczytać po polsku w zbiorze "Bezkres magii" (ogólnie polecam, to najlepsza książka autora jaką czytałam, zawiera wyłącznie teksty z multiwersum Cosmere. Acz może najpierw dokończ trylogię "Z mgły zrodzonego" i Archiwum, bo są tam spoilery do obu cykli. Uczciwie oznaczone, więc można bezpiecznie je ominąć).

      Usuń
    3. W takim wypadku to wychodzi, że cały cykl ma faktycznie sześć tomów, tylko można podzielić go na dwie trylogie ;).
      W takim razie skombinuje "Bezkres...", ale faktycznie poczekam czytaniem.
      Najgorszy mankament książek Sandersona to chyba jednak ich ceny. Innych autorów nieraz da się znaleźć sporo przecenione, ale jego naprawdę rzadko

      Usuń
    4. Na trylogię i tetralogię (tylko czwarty tom jeszcze nienapisany ;) )
      Wiesz, Sanderson to koń pociągowy Maga, więc po co mają go przeceniać, skoro schodzi na pniu *wspomina pandemonium, które rozpętało się na fejsiku, kiedy wystawiła swoje sandersony po kilkanaście złotych sztuka*

      Usuń
    5. Na razie w takim razie sześć :P.
      Pandemonium musiało być przepiękne :P

      Usuń
  2. Sanderson ma niezwykłą wyobraźnię, jeśli chodzi o systemy magii. W zasadzie trudno znaleźć drugiego tak płodnego pod tym względem pisarza. Jestem bardzo ciekawa, jak połączy te wszystkie światy i czy uda mu się logicznie zbudować cały Cosmere. Ostrzegam jednocześnie przed pierwszym tomem "Archiwum Burzowego Światła" - jest niestety słabe pisarsko, trzeba się przebijać, dopiero końcówka daje radę. W kolejnych częściach jest na szczęście znacznie lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem jest aż za bardzo nowatorski, trochę obco się czułem :P. Najbardziej cenię system magii u Roberta Jordana, nie był tak pomysłowy, ale miał więcej finezji.
      Jakoś się przebije przez to opasłe tomiszcze :P

      Usuń
  3. Czytając tę książkę poczułam, jakbym cofnęła się w czasie, gdy jeszcze przyjmowałam bez słowa krytyki każdą przygodową powieść fantasy. Wciągnęło mnie mocno i kupiło w całości. Problem polega na tym, że każdy kolejny tom właściwie wypadał gorzej. Ostatecznie pierwsza trylogia jest dla mnie dobrą historią młodzieżową, ale przeciętną ogólnie, z bardzo dobrym światem przedstawionym. Kolejne trzy to jakieś nieporozumienie, w którym autor daje popis, jak zniszczyć dobrze stworzony wcześniej świat (serio, przy takiej magii rozwój związany z epoką pary raczej poszedłby nieco inaczej) z wykorzystaniem nijakich bohaterów (dojrzali faceci zachowują się jak ich 20-paro letnie kompanki - wszyscy mają pstro w głowie). Rozumiem, że te książki MIAŁY BYĆ lżejsze i radośniejsze, ale to przecież da się zrobić dobrze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy po tej opinii nie odpuszczę sobie tej drugiej trylogii. Ale zobaczę, pierwszą na pewno przeczytam.
      Czasem chyba trzeba wiedzieć, kiedy zakończyć, może autor nie do końca to pojął w tym konkretnym przypadku.

      Usuń
    2. Sprawdzić można, bo to krótkie i lekkie, ale ja naprawdę nie rozumiem, jakim cudem ludzie ten drugi cykl lubią i polecają. To było po prostu... głupie. Sanderson wyraźnie chciał po prostu zrobić coś zupełnie lekkiego i nie wymagającego skupienia; zajarał się trochę Holmesem, zajarał się steampunkiem i próbował to połączyć, wpychając do swojego świata, ale... tak się po prostu nie da. XD On niby jest świetny w tworzeniu światów, a tu jakby go zaćmiło: każdy magiczny element zmienia rozwój świata, co niby jest jasne, ale chyba nie dla niego.

      Usuń
    3. Nie on jeden nieco zaplątał się w realiach własnego świata. Myślę, że mogę mu to wybaczyć, jak pierwsza trylogia jest przyzwoita.

      Usuń