poniedziałek, 17 grudnia 2018

Christopher Hitchens, Śmiertelność

Miało być na 15 grudnia, ale nie zdążyłem. Miałem pewien problem z tą notką, ale nic w tym dziwnego, bo niełatwo pisać na temat Christophera Hitchensa. Właśnie piętnastego minęło równo siedem lat, od kiedy tej wybitnej osobowości zabrakło między żyjącymi. Także, nieco spóźniony, ale mimo wszystko chciałbym podzielić się wrażeniami z przeczytania ostatniej książki Hitchensa - Śmiertelność, w Polsce wydanej przez wydawnictwo Sonia Draga. Jak również krótko przybliżyć sylwetkę tej postaci, każdemu, komu jakimś cudem umykała lub postrzegał ją w nieco zafałszowany (czy może raczej spłycony) sposób.
Hitchensa wielu poznało, ponieważ w naszym kraju zasłynął jako jeden z Czterech Jeźdźców Apokalipsy - wiodących myślicieli z nurtu tak zwanego Nowego Ateizmu. Razem z nim w tym gronie znaleźli się biolog Richard Dawkins,  neurobiolog Samuel Harris oraz filozof Daniel Dennett.
Nie mogę o sobie powiedzieć, bym zgadzał się ze wszystkim, co głoszą wymienieni panowie, zwłaszcza z Hitchensem. Ponieważ właśnie on, miał najbardziej kontrowersyjne i wyraziste poglądy z całego tego grona.
Jednak Hitchensowi muszę przyznać odwagę i wyrazistość w głoszeniu w swoich niepopularnych przekonań, mimo, że przysparzał sobie wrogów zarówno na prawicy, jak i lewicy. Zatem krótko o autorze.


Hitchens był wariatem, który w młodości popierał neotrockistowską lewicę, ponieważ ówczesny premier Wilson poparł wojnę w Wietnamie.
Do końca życia, za lewicowca zresztą się uważał, podziwiał zresztą postać Róży Luksemburg. Jednak, nie dałoby się sklasyfikować jako stereotypowego lewaka - przeciwieństwie na przykład do Noama Chomsky'ego. Poniżej kilka przykładów, prywatnych wojen Hitchensa.
Obsesyjnie krytykował Henry'ego Kissingera, oskarżając go m.in. o storpedowanie rozmów pokojowych z Wietnamem Północnym w roku 1968, na rzecz polityki wewnętrznej. W wielu kręgach, nie przysporzył tym sobie popularności.
Nie pomogło mu także, gdy w latach 90tych, ośmielił się skrytykować Matkę Teresę -  za kult cierpienia, nieużywanie środków przeciwbólowych i uczynienie z jej domów opieki miejsc, gdzie bardziej od pomagania cierpiącym, chodziło o nawracanie. Napisał nawet książkę, Misjonarska Miłość. Matka Teresa w teorii i praktyce. Mimo wielu wad, jest to chyba jedyna biografia tej albańskiej zakonnicy, która nie jest hagiografią. Za stworzenie tego dzieła, niejednokrotnie był posyłany do piekła. Paradoksalnie jednak, Watykan docenił wysiłki niepokornego publicysty -  właśnie jego powołał jako "adwokata diabła" w jej procesie beatyfikacyjnym.
Podobne życzenia szły w ślad za inną jego publikacją, jedną z kilku, wydanych w Polsce - Bóg nie jest wielki. Hitchens nie wahał się krytykować religii, nazywając ją opresyjnym i groźnym systemem, wspierającym rasizm i bigoterię.
Przy czym, w przeciwieństwie do wielu zachodnich ateistów, nie dawał taryfy ulgowej islamowi. Nie jest on twórcą terminu "islamofaszyzm", ale zdecydowanie się pod nim podpisywał.
Lewicowiec Christopher po raz pierwszy mocno zwątpił we współczesną lewicę, gdy ajatollah Chomeini, rzucił swoją słynną fatwę na pisarza Salmana Rushdie'go. Hitchens był jednym z nielicznych, którzy otwarcie poparli jego kolegę po piórze, zaoferował mu nawet schronienie we własnym domu.
Podobnie podczas wojny na Bałkanach w latach 90tych, Hitchens, jako jedyny z lewicowych pisarzy i publicystów, podpisał list, wzywający rząd USA do interwencji i przerwania tego bestialstwa. W gronie tych, którzy razem z nim popierali obalenie reżimu Milosevicia, znaleźli się prawie sami neokonserwatyści. W tym Paul Wolfowitz, jeden z grona późniejszej ekipy jastrzębi Busha, który został jego przyjacielem.
Ostatecznym powodem, dla którego stał się niejednokrotnie niepożądany dla lewicy, było poparcie inwazji na Irak. Tym bardziej wymowne, że Hitchens był w tym kraju, zarówno przed jak i po obaleniu Saddama.
Nie zgadzałem się z wieloma jego poglądami i nie popierałem wielu "wojen", ale w pewnym sensie, do dziś Hitchensa podziwiam, za bezkompromisowość i odwagę w bronieniu swoich przekonań. Sam poniekąd rozumiem o co chodzi, ponieważ sam jestem nazywany zarówno lewakiem, jak i prawakiem.
Chociaż uważam się raczej za konserwatystę i jak wspominałem, w wielu sprawach pisarza nie popierałem, podpisałbym się pod stwierdzeniem, które wygłosił w wywiadzie, udzielonym na dwa dni przed śmiercią. Uważam też, że dobrze podsumowuje sporo z jego działalności:
I have one consistency, which is [being] against the totalitarian - on the left and on the right. The totalitarian, to me, is the enemy - the one that's absolute, the one that wants control over the inside of your head, not just your actions and your taxes.
 Taki właśnie był Hitchens. Bezkompromisowy, potrafiący zaciekle bronić swoich przekonań, czy to politycznych, czy to światopoglądowych. Świetny pisarz, autor około dwudziestu książek i doskonały, elokwentny mówca.
Christopher Hitchens, razem z przyjaciółmi Ianem McEwanem (po prawej) oraz Martinem Amisem (po lewej).
Jak widać, pełen werwy, intensywnie patrzy w obiektyw. (Z autobiografii: Hitch-22)
Do dzisiaj zresztą, dostępne są wystąpienia Hitchensa na YouTube. Robią wrażenie, nawet jeżeli nie zgadza się z ich treścią. Szczególnie polecam dyskusję słynnych Czterech Jeźdźców.

Dzisiaj chciałbym tutaj przedstawić ostatnią książkę Hitchensa - Mortality, wydaną po polsku jako Śmiertelność. Przybliżmy zatem, o czym w ogóle książka jest i jak powstała.
Otóż w 2009 roku, u Christophera Hitchensa, zdiagnozowano raka przełyku. Od diagnozy do śmierci, minęło jakieś osiemnaście miesięcy. Książka jest zbiorem tekstów, pisanych podczas choroby, w większości opublikowanych wcześniej w Vanity Fair.
Jest dosyć ponura, chociaż widać, że niepokorny publicysta, do końca nie zatracił ducha. Bez zbędnych upiększeń, opisuje, jak bardzo obrzydliwe jest umieranie, jak ciało, które dotychczas tak dobrze się sprawowało, zwraca się przeciwko swojemu właścicielowi. Szczególnie ciężko, przeżywał czasową utratę i osłabienie głosu, dla utalentowanego i charyzmatycznego mówcy, był to istny dramat.
Na mnie jednak szczególnie wielkie wrażenie zrobiły opisy, jak po chemii wypada wszystko - nawet włoski w nosie. Hitchens wspomina o tej przypadłości nieraz, bo wtedy nagle zobaczył, jak bardzo stają się one przydatne w wypadku kataru, nie tylko jego zresztą.
Opisuje też, jak schudł o ponad sześć kilogramów. Co z tego jednak, skoro nieraz samo dojście do lodówki, wywoływało mdłości. I wiele innych aspektów postępującej choroby i chemioterapii.
Jako zajadły antyteista, pozostał też takim do samego końca. Hitchens nie tylko nie brał pod uwagę osób, które namawiały się, by na łożu śmierci pojednał się z Bogiem. Wręcz stać go było na zjadliwy komentarz. Może zacytujmy:
Niemal każdy mężczyzna, który dożywa późnego wieku, choruje
na raka prostaty – tą nikczemną przypadłością są obdzielani równo święci i grzesznicy, wierzący i niedowiarkowie. Jeżeli uważasz, że bóg zasądza stosowne nowotwory, musisz także brać pod uwagę liczne grono dzieci,którym przypadła w udziale białaczka. Pobożne osoby umierają młodo i w cierpieniach. Bertrand Russell i Wolter dla kontrastu do samego końca byli pełni animuszu, podobnie jak wielu psychopatycznych morderców i tyranów. Owe dopusty boże zdają się zatem zsyłane na chybił trafił. (...)Czemu zatem nie rak mózgu? Jako struchlały i na wpół świadomy idiota mógłbym nawet domagać się księdza, kiedy nadejdzie mój czas, aczkolwiek niniejszym oświadczam, będąc jeszcze w pełni władz umysłowych, że istota skłonna tak się poniżyć nie byłaby w zasadzie „mną”. (Miejcie to na uwadze na wypadek ewentualnych plotek i insynuacji.)
W przeciwieństwie do wielu  śmiertelnie chorych, autor nawet nie rozpatrywał wszelakich terapii alternatywnych. Wręcz przeciwnie, pod koniec, już w tekście pisanym na kilka dni przed śmiercią, wspominał o brytyjskim dziennikarzu, Johnie Diamondzie, który pracę krytyczną na temat szarlatanów spod znaku altmedu, pisał umierając na raka. Mówił o Diamondzie z podziwem, licząc, że jego samego, będzie stać na taką postawę. Oczywiście, faktycznie tak było.
Mimo jednak całej tej zadziorności, ze zbioru esejów, przebija także zwykłe, ludzkie zmęczenie. Hitchens wspominał na przykład, jak bardzo irytują go ludzie, którzy na spotkaniach autorskich, sprzedają mu historie o członkach swojej rodziny, którzy też na raka zachorowali, ale się nie poddali i przeżyli.
Nie tylko zresztą oni, umierającego, niezwykle drażnią też banalne i durne pytania, które dla ludzi, którzy do Tumorowa się nie wybrali, takiego znaczenia nie mają. Tutaj również pozwolę sobie zacytować stosowny fragment:
Powszechnie się przyjmuje, że pytanie „Jak się czujesz?” nie nakłada na ciebie obowiązku udzielenia wyczerpującej lub szczerej odpowiedzi. (...) Nikt nie chce słuchać o niezliczonych chwilach grozy i upokorzeniach, które stają się codziennością,kiedy twoje ciało z przyjaciela zamienia się we wroga – nieciekawe jest nagłe przejście od przewlekłego zatwardzenia do jego całkowitego przeciwieństwa,kiedy czujesz dotkliwy głód, a jednocześnie boisz się nawet zapachu jedzenia;to istna udręka, te wykręcające trzewia mdłości przy kompletnie pustym żołądku; albo to żenujące odkrycie, że wraz z wypadającymi włosami znikł nawet meszek w nosie, z którego w dodatku jak na złość bez przerwy coś cieknie. Przepraszam, ale pytałeś...
Mimo całej tej upokarzającej gehenny, Hitchens nie został egocentrykiem. Niejednokrotnie zresztą wspominał, że tej groźby się najbardziej obawia (oprócz braku możliwości pisania), zaciemnienia obrazu i spoglądania na rzeczywistość wyłącznie przez pryzmat własnego cierpienia.
Od lewej: Wyniszczony chorobą Christopher Hitchens, Matthew Chapman, Richard Dawkins i żona Hitchensa, Carol Blue (NYT)
 Racjonalizował sobie, że przecież spotyka go dokładnie taki sam proces jak każdego z nas -  tylko nieco szybciej.
Pisał wiele o filozofii i literaturze, dotyczącej umierania, nie jest to tylko zapis jego własnego procesu gaśnięcia. Erudycja i język publicysty budzi szacunek.
Szczególnie wielkie wrażenie robi ostatni rozdział - najmniej spójny i sprawiający wrażenie zbioru luźnych myśli, niepołączonych w żadną większą całość. Dopisek na końcu wyjaśnia, że taki domysł jest słuszny. Mamy po prostu do czynienia z ostatnimi notatkami Hitchensa, których już nie zdążył ze sobą "pozszywać". Mimo pewnej chaotyczności, wciąż da się rozpoznać, że pisała je jedna ręka, a choroba w żaden sposób nie wpłynęła na jasność myślenia. Ostatni cytat na podsumowanie: 
Odwaga? Ha! Zostaw ją sobie na walkę, przed którą nie będziesz mógł uciec
Taki właśnie był Hitchens -  do końca się nie poddał. Potwierdza to zresztą posłowie, autorstwa jego żony, Carol. Zarazem jednak wciąż potrafił się zdobyć na ironię, także w stosunku do samego siebie.
Jeszcze bardziej widać to w ostatnim wywiadzie, który udzielił, 13 grudnia, na dwa dni przed śmiercią. Pisarz niejednokrotnie przerywał z osłabienia, ale wciąż widać, że myślał jasno. Wywiad znajduje się tutaj i bardzo polecam lekturę.
Jak również debatę na temat religii, z byłym brytyjskim premierem, Anthony'm Blairem. Nagranie znajdziecie pod tym linkiem. Warto obejrzeć chociaż fragment, bo robi wrażenie. Nawet jeżeli całkowicie nie zgadzacie się z tym publicystą.

Podsumowując, w Śmiertelności znajdziemy, to co z Hitchensa najlepsze, a nie znajdziemy najgorszego. Żadnej innej jego książce, którą przeczytałem, tyle bym nie dał, nawet kompletnie pijany, ale w tym przypadku nie mogę postawić czegoś innego, niż:
10/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz