Jakiś czas temu relacjonowałem tutaj swoje wrażenia po przeczytaniu klasycznej powieści H.G. Wellsa
Wojna Światów, opowiadającej o inwazji Marsjan na naszą Ziemię, a konkretnie na Wielką Brytanię. Zestarzała się nad wyraz dobrze i szczerze polecam ją każdemu, nie da się jednak ukryć, że powstała już nader dawno, bo w roku 1898, stąd pewne szczegóły opisów tamtejszego społeczeństwa brzmią już dla nas nieco archaicznie. Sam opis najazdu z kosmosu jest jednak nader przekonywujący.
Teraz miałbym przed wami swoisty remake tej historii, autorstwa niejakiego Douglasa Nilesa. Niles, zastanawiał się, jak mogłaby wyglądać ta opisana przez Wellsa inwazja w realiach naszego świata, początku tego wieku. Z tych rozważań wyszła książka, wydana u nas przez Zysk.
Na wstępie powiem tak... Nie spodziewałem się, że opowiedzenie Wellsa na nowo wyjdzie tak dobrze. Spodziewałem się czegoś na kształt jakiejś zwykłej nawalanki z kosmitami, tymczasem wyszło nadzwyczaj poważnie. Zarówno jeśli chodzi o akcję, która dzieje się jeszcze przed najazdem, jak i opis samej walki.
Streszczając fabułę... Mamy początek XXI wieku, na Marsa wyrusza kolejna misja, o nazwie Vision. Po raz pierwszy ma szczegółowo zbadać słynną Dolinę Marinerów, a nawet dokonać tam wierceń w gruncie. Niespodziewanie jednak, świetnie rozwijająca się misja, zostaje przerwana, a Ziemia traci łączność z łazikiem.
Niespodziewanie, również w Dolinie Marinerów, obserwatorzy odnotowują jedenaście, następujących po sobie jasnych błysków. Wywołuje to oczywiście niemało zamieszania wśród społeczności zawodowych i amatorskich astronomów, jak również w opinii publicznej.
Później, ziemskie satelity wykrywają jedenaście obiektów, zmierzających w stronę Ziemi. Jest to preludium paskudnej inwazji, gdzie najeźdźcy będą posługiwać się bronią dotąd nam, ludziom nieznaną.
Dobrze, tyle jeśli chodzi o fabułę. Ci, co znają Wellsa, domyślą się, co się dzieje potem, reszta zapewne również, choć nieco mniej. Zacznijmy od pozytywnych cech tej powieści.
Po pierwsze, warto odnotować, że nie jest łatwo przenieść na nowe realia takiego klasyka jak Wojna Światów, nie wpadając w zbytnią wtórność, ale zarazem zachowując pewną wierność oryginałowi. Panu Nilesowi się to udało. Mamy bardzo dużo scen, czy opisów, które są świetnym mruganiem oka do czytelnika klasycznej powieści Wellsa. Zarazem jednak, autor dodał na tyle treści od siebie, że całość nie wydaje się tylko nędzną parodią pierwotnej wersji.
Inwazję obserwujemy z paru punktów widzenia. Przede wszystkim Marka DeVane'a, byłego profesora astronomii mieszkającego gdzieś w lasach Wisconsin oraz jego córki, Alexandrii, pracującej w NASA. Mamy zatem punkt widzenia ,,zwyczajnego człowieka", jak i kogoś z samej góry, mającego nawet kontakt z samym prezydentem USA. Zasadniczo, oboje głównych bohaterów, jak i poboczni całkiem mi się podobało. Było komu kibicować.
Gorzej, że powieść ta jest mocno amerykocentryczna. Mamy co prawda migawki na inwazję w innych częściach globu (Rosja, Japonia, Indie, Korea), ale chwilowe. Głównie skupiamy się na perypetiach ludności Stanów oraz ichniego wojska, które próbuje stawić nieproszonym gościom opór.
Stąd czytelnik spoza USA może czuć się nieco dziwnie, gdy autor opisuje miejsca, które mu niewiele mówią. Mi akurat to specjalnie nie przeszkadzało, ale lojalnie uprzedzam.
Moim zdaniem, trochę mało miejsca poświęcono draństwom, które ludzie sobie robią w tak skrajnych sytuacjach, jak wojna (niezależnie, czy z kosmitami, czy innymi ludźmi). Jest co prawda nieco o rabusiach mienia i zwyczajnych bandytach, ale przeważają te bardziej pozytywne reakcje ludzi w sytuacjach skrajnych. Ale u Wellsa też tego wiele nie ma, może to dlatego.
Na sam koniec mam taką jedną refleksję, ale zaznaczyłem ją jako spoiler. Kto nie chce, nie czyta, tylko od razu przejdzie do oceny.
Mianowicie, książka zwraca uwagę, jak strasznie jesteśmy uzależnieni od elektroniki. Marsjanie używają broni, która działa na układy scalone, wywołując istny chaos. Naprawdę, wniosek z tego taki, że nie warto wszystkiego powierzać elektronice (włącznie z otwieraniem rolet od okna). Ta wszak może być zawodna, a kto wie, czy taką bronią nie będzie dysponować też jakaś wroga władza, tu na Ziemi.
Podsumowując, jest to dobra powieść. Może nie nadmiernie ambitne, ale całkiem znośne przeniesienie Wojny Światów Wellsa na nowe realia. Polecam każdemu, komu się spodobała ta książka, ale również miłośnikom sci-fi ogólnie.
Ocena: 7/10
D. Niles, Wojna Światów. Nowe tysiąclecie, Zysk i S-ka, Poznań 2006
PS. Jeśli kogoś zachęciłem do przeczytania, to informuje, że Zysk wciąż ma tę książkę na stanie w swojej księgarni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz