poniedziałek, 28 marca 2022

Martin Gardner, Pseudonauka i pseudouczeni

 Pierwszy raz przeczytałem tę książkę chyba pod koniec liceum, jako że była dostępna w bibliotece.
Teraz z chęcią sobie odświeżyłem, bo choć coś niecoś pamiętałem, to jednak nie wszystko. Cóż, jak pamiętałem, że warto było przeczytać, to przekonałem się, że mam rację. Mimo swego wieku (w USA wyszła w 1955, w Polsce w '66), czyta się całkiem nieźle, a lektura pozostaje wciąż bardzo pouczająca. Godna polecenia jest przede wszystkim ludziom, którym zdaje się, że wszelkia szuria zaczęła się, gdy dostaliśmy Internet. Wiem, że przesadzam, chyba nikt dosłownie tak nie myśli, ale mam wrażenie, że istotnie mało osób zdaje sobie sprawę, że nurty, które dzisiaj określilibyśmy jako szurskie, były tak liczne w czasach gdy mało komu śniło się o Internecie.

Przede wszystkim, od razu muszę powiedzieć, że bardzo boleję nad tym, że nie doczekaliśmy się wznowienia polskiego wydania. Nawet nie tyle wznowienia, ale tłumaczenia na nowo. O ile bowiem stary przekład Włodzimierza Zonna, pod względem literackim jest jak najbardziej w porządku, to niestety, nie można już wybaczyć sposobu w jaki potraktowano tekst oryginalny. Mianowicie, autor pozwolił sobie na wyrzucenie kilku rozdziałów z uwagi na to, że "dotyczą specyficznie amerykańskich problemów". Po części była to prawda, bo np. maniacy, proponujący absurdalne diety, w Polsce lat sześćdziesiątych faktycznie mogli zdawać problemem zbyt egzotycznym, by męczyć nimi polskiego czytelnika. Jednak, podlegamy niestety coraz bardziej wpływom amerykańskim i dzisiaj taka tematyka byłaby jak najbardziej sensowna. Jednakże, rozdział dwunasty wyleciał dlatego, że dotyczył łysenkizmu, pseudonauki, bardzo lansowanej przez naszych "sojuszników" ze Związku Radzieckiego. Przeczytałem go po angielsku i jest naprawdę pouczający. Poniżej porównanie rozdziałów polskiego i amerykańskiego wydania.

Mam nadzieję, że ta tabelka dość dobrze ilustruje, jak bardzo tę książkę okrojono.

Na szczęście, nawet to przycięte polskie wydanie, może nam dać pewne pożytki. Niektóre rozdziały mają już wartość bardziej historyczną. Przykładowo, takim rozdziałem są "Fortyści". Było to takie towarzystwo, powstałe na bazie pewnego amerykańskiego ekscentryka, Charlesa Forta, które zasadniczo zajmowało się fenomenami, które "odrzucała" oficjalna nauka. Dzisiaj, co prawda, fortyści nadal wegetują (nawet mają swój periodyk Fortean Times), ale zasadniczo, jest poziom zbyt wysoki dla większości szurlandii. Fortyści bywają sceptyczni wobec niektórych takich odczapistych koncepcji (przykładowo, zachowali się wstrzemięźliwie wobec latających spodków).

Jednakże, już różdżkarstwo, czy piramidologia, są już najbardziej popularne. Zwłaszcza ten rozdział o piramidach jest pouczający. Jeśli porównamy to, jak Gardner omawia i wyśmiewa takie dywagacje, z tym, co czynią współcześni piramidolodzy, to zasadniczo, większych różnic nie znajdziemy.

Osobiście, szczególnie polecałbym też rozdział o orgonie. Dzisiaj, rzecz jasna, mało kto traktuje koncepcję orgonu poważnie (choć nie należy takich ludzi kompletnie lekceważyć), ale ciekawa jest postać twórcy tej pseudonaukowej teorii. Wilhelm Reich, bo o nim mowa, uchodzi za jednego z pionierów tak zwanej "rewolucji seksualnej". Dobrze jest poczytać coś więcej, jaki to był człowiek.

Skoro o ludziach mowa, to tutaj taka uwaga natury ogólnej. Gardner, nie skupia się na "debunkingu" jak się to dzisiaj mówi tych absurdalnych nieraz pomysłów. Jak mi się wydaje, wychodząc z założenia, że są to pomysły tak głupie, że nie wymagają jakiegoś bardzo poważnego skupiania się nad ich treścią.

Zamiast tego, obszernie omawia sylwetki ich pomysłodawców, jak również ich kariery ich pomysłów. Jak można się domyślić, czasami mniej lub bardziej zawrotne. Zasadniczo, wniosek jest taki, że głupota niestety niejednokrotnie się dobrze sprzedawała.

Brakuje czasem komentarza, jak dane zagadnienie prezentuje się współcześnie. Przykładowo, Gardner omawia pomysły kreacjonistów, w tym motywacje religijne. Pisze, że Kościół Katolicki zmierza do pełnego uznania ewolucji. Owszem, tak było w czasach Gardnera - dzisiaj się już dokonało. To oczywiście tylko jeden przykład, jest tego znacznie więcej.

Książka pisana jest żywym, niejednokrotnie dowcipnym językiem. Czyta się dobrze i polecałbym każdemu, zainteresowanemu nieco tematem pseudonauki. Zarówno wydanie polskie, jak i angielskie są dostępne w przystępnych cenach, więc nie będzie problemu z zapoznaniem się.

Ocena: 9/10

DODATEK

Z uwagi na to, że mam dostęp, postanowiłem się podzielić owym rozdziałem o Trofimie Łysenko. Resztą nie, ale wydaje mi się, że ten jeden jest na tyle ciekawy, że warto nań rzucić okiem. Można go za darmo pobrać pod tym linkiem:

https://icedrive.net/s/Gz8RXXAfPw7GaZ9NG9G1kgFxBtQR

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz