sobota, 20 lipca 2019

Jean Raspail, Pierścień Rybaka

Do książek pana Jeana Raspaila od jakiegoś czasu się przymierzałem. Pewnego razu,
znalazłem w dobrej cenie cały pakiet. Postanowiłem zaryzykować i kupiłem.
Na pierwszy ogień, poszła jedna z bardziej znanych powieści tego autora, zatytułowana Pierścień Rybaka. Autor dostał za nią nawet ze dwie nagrody. Moim zdaniem, raczej zasłużył. Jeśli okaże się, że pozostałe książki są na podobnym poziomie, to uznam ten zakup za bardzo udany.
Ponieważ, na tym blogu, staram się jednak, bardziej uzasadniać swoje opinie, przejdźmy do szerszego omówienia :D.

Zacznijmy może od paru słów, na temat samej treści książki. Otóż, pan Raspail, jako podstawę swojej powieści historycznej obrał jeden z najbardziej mrocznych i trudnych dla Kościoła katolickiego okresów historycznych - wielką schizmę zachodnią.

Tutaj krótkie wyjaśnienie, dla tych, którzy nie pamiętają, cóż to takiego. Otóż, w czasach papieża Klemensa V, Rzym, nigdy nie będący jakimś specjalnie słynącym z bezpieczeństwa miastem, zmienił się w prawdziwe piekiełko. Świętym Miastem wstrząsały ciągłe walki między rodami arystokratycznymi i zwyczajne rozruchy motłochu.
Dlatego, tenże Klemens V, obawiając się nawet o własne życie, przeniósł swoją siedzibę, z Rzymu, do Awinionu, położonego na terenie Prowansji.
Tam zmarł, a kolejni papieże, również rezydowali w Awinionie. Efektem ubocznym było uzależnienie od francuskich królów i drastyczny spadek prestiżu papiestwa.
Dlatego, następcy św. Piotra, nieraz myśleli o powrocie do Rzymu. Spróbował tego w końcu Urban V, który jednak, przerażony bagnem, w jakie zmieniło się to miasto, z przerażeniem wrócił do Awinionu.
Jednak, jego następca, Grzegorz XI, pod wpływem św. Katarzyny ze Sieny, powrócił. Niestety, zmarł nader szybko.
Motłoch szalał, domagając się wyboru papieża-Włocha, a najlepiej Rzymianina. Kardynałowie, powodowani obawą o własną skórę, wybrali człowieka spoza Kolegium. Biskupa Bari, Bartomeleo Prignano.
Niestety, tenże człowiek, który przybrał imię Urbana VI, okazał się okrutnym i mściwym indywiduum. Te wady, połączone z ewidentnymi nieprawidłowościami podczas konklawe, skłoniły większość kardynałów do buntu. W Fondi, zwołali kolejne konklawe, gdzie wybrali Roberta z Genewy, który przyjął imię Klemensa VII. Oczywiście, dwaj papieże się wzajemnie nie uznali, a Klemens VII osiadł w Awinionie.
Logiczną konsekwencją, był podział całej Europy. Część uznawała papieża z Awinionu, część z Rzymu. Ta schizma, bardzo osłabiła pozycję Kościoła i trwała długo. Momentami bywało nawet nie dwóch, ale trzech papieży.
Te właśnie, bardzo ponure wydarzenia, opisuje pan Jean Raspail. Począwszy od katastrofalnej śmierci Grzegorza XI, do soboru w Konstancji i lat po nim. Z tego względu, możemy powiedzieć, że jest powieść historyczna. Całkiem zresztą przyzwoita, o czym szerzej nieco później.
Jednocześnie jednak, mamy drugi wątek, który dzieje się nie na przełomie XIV i XV wieku, ale w czasach współczesnych. Ściślej mówiąc, w pierwszej połowie lat 90tych, czyli wtedy, gdy książka została napisana. Oba wątki, ten sprzed wielu stuleci, jak i ten z końca XX wieku, regularnie się przeplatają.
W tym współczesnym wątku, mamy przedstawioną wędrówkę starszego człowieka, który przedstawia się po prostu jako "Benedykt". Długo nie wiadomo, kim w zasadzie jest ów tajemniczy włóczęga, czasem dorabiający jako drwal, czy robotnik, a nieraz żebrak.
Nie chcę zdradzać zbyt dużo z fabuły, bo jedna z głównych zalet powieści Raspaila, wyraża się w tym, że dość długo, wielu rzeczy nie wypowiada się wprost. Nie wiadomo, kim w zasadzie jest tajemniczy Benedykt i dlaczego interesuje się nim wpływowy purpurat, prosto z Watykanu.
Jeśli komuś ten opis kojarzy się nieco z Kodem Leonarda da Vinci, to trop jest poniekąd dobry. Poniekąd, ponieważ pan Raspail nie podważa żadnych prawd wiary katolickiej. Akcja nie pędzi łeb na szyję, jak we wspomnianej książce pana Browna. Jednak, pewna atmosfera tajemniczości i sekretów, ciągnących się przez stulecia, pozostaje wspólna.
Przyznam szczerze, że ten wątek owego Benedykta, zrobił na mnie duże wrażenie. Na początku, byłem mocno znużony, nie było wiadome, dokąd to w zasadzie prowadzi. Natomiast domysły zdawały się absurdalne.
Jednak, później uległo to zmianie. W miarę, jak coraz więcej z historii Benedykta zaczęło być wiadome, czułem coraz większy podziw dla tego dzielnego człowieka.
Ten wędrowiec, poruszający się pieszo po górach, był przede wszystkim, taki... niedzisiejszy. Ogrom wiary i wierności głoszonym ideałom, żywiony przez tego mężczyznę, był dla współczesnego człowieka momentami, nie do pojęcia.
Dodatkowym elementem, podkreślającym nastrój powieści i pozwalającym zakwalifikować ją (chyba) jako realizm magiczny, są cuda.
Tak, na kartach tej książki napotkamy prawdziwe cuda, w rodzaju nagłego wyzdrowienia dziewczynki z liszajem. Natomiast, jak to cuda - są przedstawione w taki sposób, że zawsze można je uznać jako zbieg okoliczności, nagłą remisję choroby i tak dalej. Jak kto chce, tak interpretuje. W realizmie magicznym, tak samo przedstawione jest działanie magii. Stąd wydaje mi się, że porównanie jest chyba trafne.
Jednocześnie, wydarzenia te są przedstawione w ten sposób, że nie zdają się odrealnione. W książce znajdziemy między innymi papieża, niewymienionego z imienia. Starszy człowiek, już poważnie chory, ale potrafiący poruszać tłumy. Brzmi znajomo? Pojawia się także ważny kardynał, kryjący się pod inicjałem R. Po zakończeniu, odczułem ochotę, by pojechać do Rzymu i sprawdzić jedną rzecz. Jaką? Cóż, trzeba przeczytać, by się dowiedzieć ;).
Nabrałem również chęci, by zajrzeć do Prowansji. Pan Raspail poświęcił jej sporo miejsca. Wydaje się, że dobrze zna ten rejon i potrafił zaciekawić, mimo, że południe Europy, nigdy nie było czymś, co lubię najbardziej.
Na razie tyle, na temat wątku, powiedzmy, że współczesnego. Jeszcze na chwilę wrócę do niego w podsumowaniu, ale teraz może coś więcej o opowieści ze schyłku średniowiecza.
Jak wspominałem, mamy tam opisane szczegółowe perypetie papiestwa w czasie schizmy. Nie da się ukryć, że pan Raspail, całkiem dobrze przedstawił nastroje, targające wówczas Europą. Uważam zresztą, że to jedna z tych nielicznych książek, które dość dobrze oddają sposób myślenia ludzi z tamtych czasów. Nie jestem może ekspertem, ale z pewnością, nie są to ludzie z wieku XX, wsadzeni do XIV/XV.
W przeważającej części, historia jest przedstawiona, niejako z punktu widzenia, papieży obediencji awiniońskiej. Pan Raspail, wyraźnie się zastanawia, choć wprost nie wyraża swojego zdania, czy nie postąpiono niewłaściwie z papieżem Benedyktem XIII, dziś uznawanym za antypapieża. Sam fakt, że po tej lekturze, ciężko mi myśleć o tym człowieku, jako uzurpatorze Tronu Piotrowego, wskazuje, jak dobrze został on zarysowany.
Nie da się bowiem ukryć, że kardynał Pedro de Luna, był rzeczywiście człowiekiem nietuzinkowym. I tutaj dobrze to oddano. Na tyle dobrze, że z tego, co wiem, niektórzy katolicy oskarżali pana Raspaila o herezję.
Oba te wątki, mają pewne połączenie, które jest coraz bardziej oczywiste, w miarę lektury.

Cóż, to byłoby na tyle, jeśli chodzi o szczegółowe uwagi na temat fabuły książki. Pora na bardziej ogólne podsumowanie. W tym i parę gorzkich uwag, bo książka ideałem nie jest.
Moim głównym zarzutem pod adresem Pierścienia Rybaka jest to, że ta książka jest cóż... momentami nudna. Dialogów tam wielu nie znajdziemy. Zwłaszcza w wątku z dalekiej przeszłości, mamy do czynienia, przede wszystkim, ze snutą przez narratora historią.
Jak dla mnie, jak najbardziej ciekawą i dość dobrze napisaną. Jeśli jednak ktoś wie, że coś takiego mu się nie podoba, to lepiej uprzedzić.
Podobnie jest w przypadku wątku współczesnego. Również wielu rozmów i interakcji między bohaterami tam nie ma. Chociaż, trzeba przyznać, że jest ich tam znacznie więcej.
Prawdę mówiąc, nie wiem, jak bym miał tę książkę zmienić. Tym niemniej, momentami lektura była nużąca. Wkurzało też zakończenie.
Wszystko szykowało się do naprawdę ciekawego rozstrzygnięcia. Posłużę się tutaj pewną metaforą.
Wyobraźcie sobie fana boksu, który bardzo długo szykował się na jakąś wspaniałą walkę. Świetni zawodnicy, emocje i tak dalej. Emocjonująca konferencja prasowa wcześniej. A tu zawodnicy wchodzą na ring, pach, i nokaut.
Ja się, proszę państwa, poczułem jak ten fan. Tylko smutek był innego rodzaju.
Muszę też powiedzieć, że odczuwam po tej lekturze pewien niepokój. Wnioski wysnuwane przez pana Raspaila brzmią czasem nader nieprzyjemnie. Nie będę przytaczał tutaj ich wszystkich, chociażby po to, by nie psuć komuś lektury, ale zapodam jeden cytat:
Dnia 28 października 1417 roku w Konstancji ten świat chrześcijański, który potępił go [Benedykta XIII], wybiera sobie nowego papieża. (...) Przyjmuje imię Marcina V. Sposób wyboru raczej dziwny. Nie mając zaufania do lojalności dwudziestu trzech kardynałów różnych obediencji, mimo, że przecież dostatecznie już dowiedli giętkości kręgosłupa, sobór dodał im trzydziestu wybranych prałatów, z każdego narodu, wedle ich przynależności  do określonej strefy wpływów możnych ówczesnego świata. To już nie jest konklawe, to ONZ. (...)
Głosy tych dwudziestu trzech kardynałów osłabiono zatem głosami dodatkowych trzydziestu elektorów, wyznaczonych przez biskupów, co stało w całkowitej sprzeczności z zasadą konklawe i tradycją Kościoła katolickiego. Tego nigdy nie było w przeszłości i później też się nie zdarzy, bo już wkrótce uznano, że ojcowie-doradcy soboru w Konstancji przekroczyli swoje uprawnienia. Ale judysprudencja istnieje. Nie ma wątpliwości, że w obecnym XXI wieku, podczas tego czy tamtego soboru, ktoś sobie o tym przypomni, oczywiście "dla dobra chrześcijaństwa".
Papież Marcin szybko pojął możliwe następstwa. Ledwo go wybrano, a już czynił, co w jego mocy, by potwierdzić i przywrócić prymat papieża nad soborem. Ale to już inna historia...

Też jestem w stanie wyobrazić sobie coś takiego w dzisiejszych czasach. Osobiście, wcale mnie taka możliwość nie cieszy.
Przy okazji, dostaliście próbkę stylu, jakim jest napisany ten wątek z XIV i XV wieku.
Na ostatek coś o tłumaczeniu, bo sposób w jaki je zrobiono, niesłychanie mnie irytował i psuł przyjemność czerpaną z czytania. Otóż, tłumacz poprzerabiał wszystkie imiona na ich polskie odpowiedniki. Osobiście szczerze i z całego serca tego nie znoszę. Nie lubię czytać o "Piotrze de Lunie" i "Bartłomieju Prignano", tylko "Pedro de Lunie" i "Bartomeleo Prignano". Tak jak mój kolega, ma na imię Krzysiek, nie Chris. Niestety, chyba nie ma innego tłumaczenia ;(.

Podsumowując: tak, książka bardzo mi się spodobała i generalnie polecam. Jednak, muszę zrobić parę zastrzeżeń, bo zdaje sobie sprawę, że niektórym osobom coś takiego może się bardzo nie podobać.
Przede wszystkim, osobom fanatycznie antykościelnym. Siłą rzeczy, jak książka jest o historii Kościoła, to musi być go tam wiele. Jednak, da się wyczuć, że autor jest mocno wierzącym katolikiem. Zdaje sobie sprawę, że to wielu może drażnić, więc takim osobom,  nie polecam.
Co nie znaczy, że osoby, które do Kościoła się nie przyznają, nie mogą tego czytać. Wręcz przeciwnie, historia jest sama w sobie ciekawa i potrafi wciągnąć. Także jak ktoś w ogóle lubi historię i intrygi, to i to dziełko pana Raspaila powinno mu przypaść do gustu. Czasem też dobrze został ukazany sposób myślenia osób wierzących. Co może być ciekawe, również dla kogoś, kto tego spojrzenia na świat nie podziela. Nie ma zarazem nachalnej ewangelizacji, więc nie powinno jakoś specjalnie drażnić niekatolika.
Poza tym, ogólnie można dodać, że pan Raspail nie lubi za bardzo dzisiejszych czasów, czy nawet dzisiejszej wersji katolicyzmu. Jak wspomniałem, światopoglądu autora za bardzo nie widać, ale czasem wychodzi na wierzch. Jak komuś to bardzo przeszkadza, to może się irytować. Niezależnie, czy jest ateistą, czy fanem papieża Franciszka (co się czasem chyba nawet łączy).

Pominąwszy te zastrzeżenia, polecam. Ostatecznie: 8/10.

11 komentarzy:

  1. Bibliotekarka mi to wieki temu poleciła jako powieść lepszą niż "Kod Leonarda da Vinci" (miałam wtedy straszną fazę na Browna, wyczytywalam wszystko, co mi w łapki wpadło). Nie pamiętam z lektury kompletnie nic poza wrażeniem ogólnej satysfakcji i konkluzją, że rzeczywiście było lepsze:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo istotnie jest lepsze :D. Mimo, że Brown to opasłe tomiszcze, a to ma nieco ponad trzysta stron, to bardziej treściwe :P

      Usuń
    2. PS. Też tak miałem z Brownem. Chociaż wszystkiego, co wypuścił, to nie czytałem, ten cały "Kod..." oraz "Anioły i demony" tak. I jakieś tam inne. Przy "Aniołach..." to nieraz zgrzytałem zębami, ale czytało się nieźle :P

      Usuń
    3. Ja czytałam wszystko Browna, co się u nas ukazało przed "Inferno" - to w zasadzie w kółko jest ta sama książka). I bardzo, ale to BARDZO chciałabym przeczytać Twoją recenzję "Zwodniczego punktu" :P

      Usuń
    4. Ale bibliotekarka powiedziała ile razy to jest lepsze od ""Kodu Leonarda da Vinci"? Bo dwa, albo trzy razy lepsze, to dalej będzie kicha, wszak Kod szoruje po drugim dnie... Pamiętam z tego całego Kodu czerwony dywan położony na szlaku bohaterów, żeby sobie bucików nie ubrudzili. To było jakoś tak (przepraszam, jeśli pomylę, ale czytałem dawno, dawno temu):

      Bohaterowie uciekają przez las, szukają schronienia. A tu w lesie willa. I co za szczęście - właściciel willi to kolega. Ale willa to mało, trzeba się przemieścić dalej. I co za cudowny zbieg okoliczności: kolega ma samolot... Była to żenada do potęgi. Jedna z gorszych książek, jakie w życiu przeczytałem.

      Usuń
    5. Moreni
      To akurat nigdy mi w ręce nie wpadło. Ale kiedyś, można by z ciekawości rzucić okiem :P.
      Paweł
      Z Kodem to ma wspólnego w zasadzie tylko pewną atmosferę i poniekąd może tematykę (w sensie, że Kościół). Powiedziałbym, że jeśli chodzi o poziom ogólnie, to dużo wyżej

      Usuń
  2. Porównanie do Browna mnie trochę odrzuciło. Nie lubię tego typu przygodówek, no a Brown jest po prostu kiepski. Dobrze, że przeczytałam całość recenzji :D Widzę, że jest w bibliotece, to sobie przejrzę przy następnej wizycie. Miło, że średniowieczni ludzie zachowują się jak ludzie swojej epoki. Często w książkach czy filmach historycznych mamy współczesnych bohaterów w kostiumach. (choć w sumie nie jest to dziwne, wtedy łatwiej sympatyzować z bohaterami).
    Wysłałam Ci zaproszenie na LC (pod innym nickiem, jakby co :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brown to takie typowe czytadło (przynajmniej to co od niego czytałem). Jak nie myślisz, nie zastanawiasz się, to może być miło.
      Jest to rzadkie, z powodów o których mówisz, ale nie tylko. Wielu twórców robi to dość nieświadomie, nie zdając sobie sprawy z tego, że ludzie z przeszłości, zwłaszcza dalekiej, nie zawsze myśleli w ten sam sposób. A całość recenzji zawsze warto przeczytać :P

      Usuń
  3. Nie wiedziałam o istnieniu tej książki, ale jej tematyka wydaje się być naprawdę ciekawa. Sama nie czuję się katoliczką już od bardzo dawna, ale czasem lubię sięgać po publikacje związane z KK i jego historią. Dlatego też być może sięgnę po nią za jakiś czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Historia Kościoła jest naprawdę ciekawa, nawet dla kogoś kto nie zgadza się z doktryną. Także pod tym względem warto na to rzucić okiem ;)

      Usuń
  4. Czytałem wieki temu, ale czy nie było w ten książce wzmianki, że Jan Paweł II pochodził z linii papieskiej wybranej jakoby bezprawnie?

    OdpowiedzUsuń