piątek, 4 grudnia 2020

China Mieville, Kraken

Miałem wątpliwości, czy w ogóle o tym tu pisać, bo tejże pozycji nie skończyłem.
Podejmę już w przyszłym roku drugą próbę, ale tym razem nie zdzierżyłem. Jak za kolejnym podejściem mi wyjdzie, to zrobię aktualizację tego wpisu. Chociaż długa raczej nie będzie, bo jednak większość przeczytałem.

Czytając to, nieraz miałem wrażenie, że nie robię tego po raz pierwszy. Potem nawet przypomniałem sobie dlaczego. Otóż, dostrzegam pewne podobieństwo pomiędzy tą pozycją, a Nigdziebądź Neila Gaimana. Żeby nie było, nie jest to złe skojarzenie, lubię twórczość Gaimana. Z tym, że Gaimanowi pewien pomysł wyszedł, a tutaj autor chyba przedobrzył. Ale o tym za chwilę.

Może zatem krótkie wprowadzenie w całą historię. Otóż, głównym bohaterem Krakena, jest niejaki Billy Harrow, kustosz londyńskiego Muzeum Historii Naturalnej. Tenże Harrow, zajmował się przede wszystkim unikatowym okazem kałamarnicy olbrzymiej, zakonserwowanej w formalinie.

Życie toczy mu się zwykłym trybem, gdy nagle... Kałamarnica znika. Po prostu, bez żadnych śladów włamania. Oczywiście, sprawą zajmuje się Policja, ale szybko wychodzi, że nie była to zwykła kradzież.

Harrowem zaczynają się interesować zdecydowanie niezbyt przyjazne mu siły, a sam przez to ma okazję zobaczyć to oblicze Londynu, którego istnienia, nigdy by nie podejrzewał.

I właśnie... U Gaimana mamy podobny schemat. Jest sobie zwykły facet, niejaki Richard Mayhew i przez zwykły, typowy dla przyzwoitego człowieka odruch, zostaje wciągnięty w świat magii tzw. Londynu Pod, który współegzystuje z naszym Londynem.

Z tym, że u Gaimana, to wszystko było takie dość... lekkie. Było wiadomo, o co chodzi w całej historii, chociaż była oczywiście tajemnica do wyjaśnienia. Było specyficzne poczucie humoru. Mieville, mam wrażenie, że silił się na coś podobnego, ale zwyczajnie przedobrzył.

Czego tam nie mamy... Są tajne kulty, przestępcy używający magii (doceniłem naprawdę pomysł na zabójcę, który może spakować się do paczki), tajne jednostki policyjne. Nieraz zwyczajnie się gubiłem w ilości tych wszystkich wątków. Nie mówię, że były złe - właśnie wręcz przeciwnie. Ale co za dużo, to nie zdrowo.

Inna sprawa, że w ogóle jakby nie czuć, że to Londyn. Niby jest, ale w zasadzie to mogłoby być każde inne miasto. W Nigdziebądź znacznie bardziej czułem ten specyficzny klimat stolicy Anglii.

Wkurza też sposób, w jaki napisano tę książkę. Mieville nieraz miesza wątki, przeskakuje dziwacznie między czasami, zupełnie nie przejmując się tym, że czasem ciężko się w tym połapać. Nieraz musiałem się cofnąć, bo zauważyłem, że coś mi chyba umknęło. I, co gorsza, o ile w pierwszej połowie książki, takie momenty zdarzają się sporadycznie, to później coraz częściej.

Ostatnia sprawa, to bohaterowie. Wszyscy są jacyś tacy bez wyrazu. Główny bohater, oczywiście, przez większość czasu nie wie, co się dzieje, ale jest to zrozumiałe, obserwujemy w nim pewne zmiany, ale do końca średnio tę postać czułem.

Jedyna postać, którą obdarzyłem szczerą sympatią, to policjantka Kathy Collingwood, ze specjalnej jednostki Scotland Yardu. Specyficzna, nietuzinkowa kobieta z ostrym charakterem.

Ocena? Ostatecznie 6/10.

Daję wyłącznie za wysoką pomysłowość i wspomnianą policjantkę. Dam tej książce drugą szansę, ale niestety, raczej nie zmieni ona znacząco mojej oceny, stąd notka już teraz.

2 komentarze:

  1. Ja też tego nie doczytałem do końca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czytałeś inne jego autorstwa? Bo nie wiem, czy tu akurat trafił się dobremu pisarzowi niewypał, czy cała jego twórczość prezentuje się podobnie

      Usuń