Rzadko tutaj cokolwiek piszę o filmach. Przede wszystkim dlatego, że nie oglądam za dużo. W związku z tym słabo się na tym znam. Nie wspominając o tym, że mniej lubię - zdecydowanie jestem człowiekiem słowa pisanego. Jednak, czasami są takie sytuacje, gdy czuję się zobowiązany, aby zrobić wyjątek. Taką sytuacją było obejrzenie przeze mnie filmu Tolkien, opowiadający o młodości owego uwielbianego przeze mnie pisarza. Dlatego też, mając już tego bloga, uznałem, że analogicznie opiszę swoje wrażenia po obejrzeniu pierwszych dwóch odcinków.
Od razu ostrzegam, że nie będę się przejmować żadnymi spoilerami. Jeśli nie oglądaliście dotąd, to nie sądzę, by one popsuły wam wątpliwą przyjemność w oglądaniu tegoż "dzieła", ale wolę jednak uprzedzić.
Muszę powiedzieć, że miałem gorzką satysfakcję oglądając te dwa odcinki. Spodziewałem się bowiem kiepskiego serialu i się nie pomyliłem. Spodobały mi się niektóre efekty wizualne i może ze dwie sceny z samego początku pierwszego odcinka. No i po części muzyka. Ona była w porządku, ale nic poza tym.
Tak too, niestety, mamy współczesne kino w swoim najgorszym wydaniu... Poprawność polityczna, kiepscy bohaterowie, bezsensowne wątki, kostiumy rodem ze słabego larpa i tak dalej. Dlatego, większość tejże recenzji to wytykanie tych mankamentów, bo niestety, jest się czego przyczepić (i nie trzeba nawet szczególnie się starać).
Jeśli po tym nader zachęcającym wstępie jesteście ciekawi, czemu moje wrażenia są aż tak negatywne, zapraszam do dalszej lektury.
Postanowiłem podzielić tę notkę na dwie części. W pierwszej, chciałbym zająć się zgodnością tego serialu z Legendarium Tolkiena oraz głupotami scenariuszowymi na poziomie ogólnym. W drugiej, wezmę na warsztat warstwę wizualną.
Pierwszy odcinek zaczyna się w Valinorze. Są sobie elfie dzieci, w tym Galadriela. Ona nie chce się bawić z innymi, zamiast tego składa sobie piękny stateczek z papieru. Złośliwie go jej zatapiają, wywiązuje się bójka, którą przerywa starszy brat Galadrieli, Finrod.
Muszę wam powiedzieć, że chyba najbardziej mnie boli, co zrobili z tej postaci. Dzielny, szlachetny Finrod Felagund, którego znamy z Silmarillonu jest tutaj nie dość, że jak na elfa zwyczajnie brzydki , to jeszcze gada takie kocopoły, że budzą raczej śmiech, niż zadumę. Na przykład, we wspomnianej scenie, po przerwaniu bójki, opowiada jak to kamień patrzy tylko w dół, a łódka w górę, dlatego nie tonie. I to ma być takie głębokie.
Niestety, tego rodzaju "mądrości" jest dużo więcej. To trochę wygląda tak, jakby twórcy bardzo chcieli brzmieć tolkienowsko, ale niestety nie wychodzi.
Potem jest jakaś jednominutowa retrospekcja, w której Galadriela opowiada o Valinorze i zniszczeniu Dwóch Drzew przez Morgotha. Jest też nawet wspomniana Wojna Gniewu w której został on pokonany. I ta minuta, jest zdecydowanie najlepsza z całych dwóch odcinków. Zgodna z materiałem źródłowym, klimatyczna i bardzo atrakcyjna wizualnie. Zwłaszcza ten urywek bitwy, w której pojawia się smok to miód dla każdego fana Tolkiena.
Zaraz potem jednak obrywamy kubłem zimnej wody. Dowiadujemy się mianowicie, że brat Galadrieli przyrzekł ścigać Saurona. Jest urywek z bitwy w której zginął, a Galadriela przejmuje jego sztylet, patrzy na znak Saurona który ten zostawił na ciele brata i postanawia podjąć jego misję.
Oczywiście, nijak nie ma to nic wspólnego z Tolkienem. Finrod zginął walcząc gołymi rękami z wilkołakiem, nie w jakiejś bitwie (w której zresztą został ukazany absurdalnie, płacze i nie walczy), a Sauron nie zostawił znaku Oka na jego ciele. Zaś misji Finroda, czy później Galadrieli, która miała ścigać go przez stulecia oczywiście też nijak nie było. Jednak, kto by się tym przejmował...
Po wielu latach, Galadriela dociera ze swoim oddziałem do jakiejś lodowej jaskini, gdzie walczą z trollem. Tam znajduje przy okazji znak Saurona. Poznajemy ją tam z bardzo niemiłej strony... Nieładnie traktuje oddział, który ma dość trudu. Przy tym, musi być oczywiście najlepsza. Ona pokonuje trolla, ona odnajduje symbol ich nieprzyjaciela. Galadriela musi być najlepsza, przecież to oczywiste. Nawet, jak się okaże później, kosztem zrobienia z Elronda i króla Gil-Galada głupców.
Potem następuje czołówka serialu i po raz pierwszy spotykamy wątek Harfootów. Tak wyjaśniam, bo showrunnerzy kłamali na ten temat - Harfooci to jeden z rodów, odłamów hobbitów, który istniał jeszcze przed przybyciem tychże do Shire, takiego jakiego znamy z Władcy Pierścieni. Nie ich przodkowie, jak twierdzili twórcy. Dlatego kompletnie nie ma uzasadnienia faktu, że zachowują się, mieszkają i mają zupełnie inną kulturę niż prawdziwi hobbici. Pokrewieństwo jest tylko wzrostu. Ten wątek, jest niestety koszmarnie nudny. Jako ciekawostkę należy dodać, że mają jakiegoś duchowego przywódcę, który dysponuje jakąś księgą z przepowiedniami. Nie za bardzo to tolkienowskie.
Przy tym, należy dodać, że jedna z owych Harfootów widzi ślady wilka, wilka też zresztą mamy w dali ukazanego. I kompletnie nic z tego nie wynika. Absolutnie, nie wiem po jakie licho ten fragment tam się pojawił.
Z kolei na południu (okolice późniejszego Mordoru), mamy jakąś ludzką wioskę okupowaną (czy też pilnowaną) przez elfy. Dlaczego? Ponieważ przodkowie tamtych ludzi, walczyli ongiś wspólnie z Sauronem.
Poznajemy tam jedynego czarnego elfa - Arondira (notabene, okropna stylizacja, ale o tym później). Na Arondira patrzą krzywo w wioskowej gospodzie. Ma tam jednak przyjaciółkę, Bronwyn. Miejscową zielarkę i samotną matkę.
Później Arondir kłóci się z jednym ze swoich elfickich kamratów - broni mianowicie tutejszych ludzi, stwierdzając, że już się oczyścili. Oczywiście, pewien jestem, że on jeden ma rację i zjedna sobie miejscowych.
Kamraci Arondira zostają zresztą odwołani, bo król Gil-Galad ogłasza koniec wojny.
Jeśli już o królu mowa... Wracamy do wątku Galadrieli, która spotyka Elronda i mają tam drobną sprzeczkę. Galadriela przekonuje, że zło nie zniknęło, a Elrond, że tak. Muszę niestety powiedzieć, że wątek relacji tych dwóch elfów został strasznie spłycony. Owszem, twórcy starają się ukazać Galadrielę jako przyjaciółkę Elronda, ale nie tak było w oryginale. W wizji Tolkiena była jego teściową. Śladu tutaj tego nie ma, wywalone wszystko do kosza.
Potem następuje chyba największe horrendum tejże abominacji. Otóż król Gil-Galad (notabene, chyba najlepiej wyglądający elf z tego serialu jak dotąd), pozwala Galadrieli i jeszcze innym osobom odpłynąć na Zachód. Co jest czystym absurdem.
To nie jest tak, że do Amanu można było odpłynąć tylko za pozwoleniem Najwyższego Króla Noldorów. Tam mógł się udać każdy elf, jeśli tylko chciał i był godny. Galadriela nie była, bo jednak udała się za Feanorem do Śródziemia. Są różne wersje w jaki dokładnie sposób, Tolkien się na żadną nie zdecydował, jednakże to ją czyniło niegodną. Dopiero to, co mamy we Władcy Pierścieni, kiedy odmówiła Frodowi i nie przyjęła Jedynego Pierścienia uczyniło ją godną. Nie król Gil-Galad! Krórego postać została tutaj niezwykle skrzywdzona, bo wypada na strasznie krótkowzrocznego gościa, która odsyła dzielną Galadrielę prosto do złotej klatki w Valinorze.
Odnośnie samego Valinoru - kolejna humoreska. Otóż, elfy płyną tam, cały czas w tej samej pozycji. W pewnym momencie otwiera się portal w niebie (!), rozlega się muzyka i zalewa ich światło. Galadriela zaś wówczas wyskakuje za burtę. Chwilę później wypływa i statku już nie ma.
Wyjaśniam, że Valinor był osobnym kontynentem, gdzie po prostu nie mieli wstępu śmiertelnicy. Nie jakimś niebem. Ta scena jest zresztą idiotyczna zarówno z punktu widzenia fana uniwersum, jak i zwykłego widza. Serio, czemu jakieś kobiety rozbierają tych elfów ze zbroi? I czemu tym statkiem nikt nie steruje? Dlaczego Galadriela postanawia wysiąść w tak niesprzyjającym momencie? Pytania mnożą się jak króliki w Australii...
Zasadniczo, tak się przedstawia odcinek pierwszy. Sporo o nim napisałem, ale podstawowym wrażeniem, jakie z niego wyniosłem, była nuda. Dzieje się tam naprawdę niewiele, a jak się dzieje, to zazwyczaj jest głupie.
Uczciwie muszę przyznać, że ciut lepiej wypada drugi odcinek.
Przede wszystkim, mamy pogłębienie relacji Bronwyn i elfa Arondira. Krowa zachorowała jakiemuś wieśniakowi, więc udają się razem na poszukiwanie przyczyny. Później, widzimy jak dom Bronwyn odwiedza pierwszy ork w tymże serialu.
Ork jest zrobiony nieźle, choć zabicie go zdawało mi się strasznie wymuszone. W sensie, strasznie długo umierał, dziwnie to moim zdaniem wyglądało.
Zapomniałem dodać, że pod koniec pierwszego epizodu, spada jakiś meteoryt. Okazuje się, że spada on koło wioski Harfootów, a w środku jest jakiś brodaty facet. Zapewne jeden z czarodziejów, bo potem, ewidentnie czyni magię. Aha, dodam, że gdy leciał ten bolid, to przez chwilę widać było entów. To była druga scena, po retrospekcji z Wojny Gniewu, która mi się spodobała.
Jak się okazuje, nasz czarodziej niekoniecznie jest do końca sprawny umysłowo. Wobec tego, mamy zabawne interakcje z Harfootami. Nadal nie wiadomo, do czego ten wątek ma prowadzić.
Galadriela natomiast płynie. Napotyka tratwę z jakimiś rozbitkami, którzy ją wciągają i poznaje niejakiego Halbranda. Z tymże Halbrandem, przeżywa rozliczne przygody na wzburzonym morzu. Nie ma to oczywiście nic wspólnego z Tolkienem, ale aż tak nie razi i wygląda nienajgorzej.
Natomiast rażą już przygody Elronda. Tenże bowiem, zostaje oddelegowany do Celebrimbora, do Eregionu. Razem postanawiają udać się z wizytą do krasnoludów do Khazad-Dum.
Dzieją się tam istne cuda. Oto tych dwóch elfów, przychodzi sobie jak gdyby nic pareset kilometrów i samotnie, bo w końcu elfich władców nie stać na eskorty, docierają pod bramę do królestwa krasnoludów.
Tam po długich pertraktacjach zostaje wpuszczony tylko Elrond. Przebywa tam dość długo, bo przechodzi jakąś krasnoludzką próbę walki z księciem Durinem, którego jak się okazuje zna. W tym czasie Celebrimbor czeka pod bramą, zapewne rozwiesił sobie hamak.
Generalnie, pomijając idiotyzm dostania się tam, Khazad Dum jest ukazany dobrze. Podobnie sam książę Durin i jego ojciec - są to te nieliczne postacie, które autentycznie polubiłem.
Ave Cezar! |
Teraz przejdźmy do warstwy wizualnej. Zasadniczo, największy dramat to elfowie. Wyglądają iście paskudnie. Najlepiej wypadł Gil-Galad, bo ma przynajmniej długie włosy - takie jakie powinny mieć elfy.
Emeryt po lewej - Celebrimbor. Po prawej Elrond. |
Podobnie zbroja Galadrieli i pozostałych elfów, które wypłynęły do Valinoru. Wyglądają jak z aluminium, powiem, że na niektórych larpach ludzie mają lepiej wyglądające, niż ta tandeta. Przy tym budżecie, to istna porażka.
Takich kwiatków jest więcej, ale dorzucę jeszcze jeden - wszechobecna poprawność polityczna. Jak wspomniałem Arondir jest Murzynem. Wygląda to zupełnie idiotycznie i nie na miejscu. Zupełnie, jakby biały był przywódcą murzyńskiego gangu z Nowego Orleanu. Powiem jednak więcej, wygląda najbardziej tandetnie ze wszystkich postaci w tym serialu. Ot, wsadzimy Murzyna w kiepsko wyglądający strój fantasy, damy mu szpiczaste uszy i elf jak znalazł. Żeby zadbać o jakąś bardziej klimatyczną charaktekteryzację tego aktora? A gdzie tam, komu to potrzebne, przecież widz i tak wszystko łyknie.
Podobnie Disa, krasnoludzka księżniczka, czy jeden z Harfootów. Też czarni, jak poprzednio, nie ma to najmniejszego sensu, bo Śródziemie to nie USA. Nie wspominając o tym, że ta kobieta jako krasnoludzica powinna jednak mieć brodę. Jak do tego doszło - nie wiem.
Dobrze za to wypada większość krajobrazów i widoki Khazad Dum, po części też elfickich miast. Tutaj widać, że nie pożałowano pieniądzy na dobry widok.
Na koniec, jak obiecałem dwie oceny. Jako fan Tolkiena oceniam te dwa odcinki na:
1/10
Jako zwykły widz:
4/10
Nie polecam. Naprawdę, nie oglądajcie tego, szkoda waszego czasu. A już na pewno nie dawajcie Bezosowi zarobić. Jak musicie to obejrzcie sobie na próbnym Prime Video, jak zrobiłem to ja.
Twardy jesteś - ja wymiękłem po nieco ponad pół godziny pierwszego odcinka. Dla mnie to profanacja, naplucie i narzyganie na Tolkiena. Pomijając głupotę, drewniane dialogi, mierne aktorstwo, mierne kostiumy (te zbroje wyglądające jak swetry), niedorzeczne elementy fabuły (właściwie to cała jest niedorzeczna) - mamy obrzyganie Tolkiena z góry na dół ideologiczne. Tolkien - ultrakatolik - stworzył chrześcijańskie z ducha dzieło jako mitologię dla (białej) Anglii. Saurony-Amazony zrobiły z tego głupie, nudne, lewackie multikulti dla nastolatków z Detroit.
OdpowiedzUsuńWytrzymałem, choć przyznaję, że było ciężko. Generalnie się zgadzam, zgodne z Tolkienem są tam w zasadzie tylko nazwy. Szkoda, bo przy tym budżecie mogło powstać coś naprawdę fajnego, a dostaliśmy, co dostaliśmy.
UsuńA swoją drogą, dziwne to, że nie mając praw do żadnego tytułu Tolkiena poza Hobbitem i Władcą - próbują nakręcić serial o innych czasach, niż końcówka trzeciej ery. A czemu akurat Tolkien? Jest choćby Ziemiomorze Le Guin, jeśli szukali arcydzieła fantasy, a tu mają nawet słuszne ideolo bez kombinowania. Acz sam bym chętniej obejrzał serial na podstawie "Świata czarownic" Andre Norton.
UsuńZresztą jest masa nietkniętych znaczących pozycji fantasy, że wymienię choćby Leibera "Sagę o Fafhrdzie i Szarym Kocurze", albo tolkienowskie kawałki Stephena Donaldsona (Thomas Covenant), Raymonda Feista (Midkemia i Kelewan), Tada Williamsa ("Pamięć, Smutek, Cierń" lub "Marchia cienia" będąca bliżej Martina) i Guya Gavriela Kaya (Fionavarski gobelin). Jest trylogia "Lyonesse" Jacka Vance, jest "Amber" Zelaznego, jest "Belgariada" i "Malloreon" Eddingsa, jest "Czarna kompania" Cooka. Więc jeśli Amazon chciał mieć swoją "Grę o tron" czy swojego "Wiedźmina", to ma do wyboru do koloru, a oni się uparli na coś, do czego nie mają praw i co im nie odpowiada ideologicznie...
Ale już "Koło czasu" było przesłanką, że Amazon i "serializacja" dobrej fantasy nie idą w parze. Choć tam mieli prawa do książek, więc jest to jeszcze jako takie (ale już tam widać, że to co Amazon dołożył od siebie jest - że będę wulgarny - gówniane; Jordan się broni, Amazon nie; przy czym tylko część owych zmian jest z przyczyn ideologicznych, część zrobionych na zasadzie: "Jezdę producendę i wię lepi nisz jaki ałtor" - to dwie zarazy toczące amerykańskie seriale: ideolo i "wię lepi").
PS
UsuńAaa, jest jeszcze trzecia zaraza tocząca amerykańskie seriale: akcja afirmatywna, przez co role dostają osoby o słusznym kolorze skóry, tylko nie bardzo zasługujące na miano aktorów, np. w "Kole czasu" młodzieniec grający Perrina z wciąż tą samą miną zbitego pudla i dziewoja grająca Nynaeve, która ma szerszy o 100% zakres min, bo mamy albo obrażone dziecko, albo kamienną twarz.
Bardzo dokładnie tego nie śledziłem, ale wiem, że Amazon, po tym jak za grube miliony wykupił prawa, przez dłuższy czas zastanawiał się, co z nimi zrobić. Był pomysł na serial z czasów "Władcy Pierścieni", był i na taki o młodości Aragorna. Zwłaszcza ten drugi mógłby być trafiony, bo tenże bywał w Haradzie - możnaby spokojnie wsadzić ciemnoskórych, zgodnie z realiami świata. Nie wiem, czemu ostatecznie zdecydowano się na Drugą Erę o której jest bardzo mało w dodatkach do Władcy Pierścieni. Zresztą, to co było i tak wyleciało do kubła, także cóż...
UsuńWłaśnie też się zastanawiam, czemu nie zrobią nareszcie porządnej ekranizacji Ziemiomorza. Nie dość, że dobre, to i słuszne ideologicznie wedle tego, co dominuje w tych wielkich korpo. Serial na podstawie dzieł Norton też bym chętnie obejrzał.
To mówisz, że Koło się broni? Sam odpuściłem po paru recenzjach, bo lubię Jordana i nie chciałem się denerwować.
Co do zaraz w amerykańskich serialach to niestety się zgadzam.
Amazon wykupił prawa do Hobbita i Władcy pierścieni, ale nie do dzieł zredagowanych przez Christophera Tolkiena (Silmarillion, Niedokończone opowieści, Zaginione opowieści), tym samym mogli albo jeszcze raz nakręcić to co Peter Jackson, tyle że w formie serialu, albo dłubać po swojemu, co zrobili (na końcu Władcy pierścieni jest krótki zarys dziejów II ery).
UsuńZ prawami do dzieł Tolkiena jest tak, że do Hobbita i Władcy pierścieni sprzedał sam autor w pradawnych czasach (1969 rok), natomiast prawa do dzieł wydanych pośmiertnie należą do Tolkien Estate, kontrolowanej przez potomków pisarza, którzy na razie sprzedać ich nie chcą (teraz do głosu doszło młodsze pokolenie, więc może to się zmieni).