Mianowicie, Las Ożywionego Mitu Holdstocka, chodził mi po głowie od dawna. Nic dziwnego - wliczany do różnych kanonów fantasy, w tym chyba najbardziej znanego Sapkowskiego, był czymś co fan gatunku w zasadzie powinien przeczytać. Na dodatek, opis fabuły zdawał mi się bardzo ciekawy sam w sobie. Jednak, niestety, został w Polsce wydany wiele lat temu i chodził po bardzo niekorzystnych cenach z drugiej ręki na rozmaitych portalach aukcyjnych. Aż do tego roku, kiedy to wydawnictwo Terminus zdecydowało się ten tytuł wznowić. Niezwłocznie zamówiłem i zabrałem się do czytania.
Rzecz dzieje się w Anglii, jeśli dobrze pamiętam, to w hrabstwie Kent. Główny bohater, Steven Huxley, urodził się i wychował w Oak Lodge, niewielkiej posiadłości na skraju lasu Ryhope. Lasu, który ostał się siekierom drwali podczas wieków trwania Anglii i w dużej mierze, wciąż był pierwotną puszczą. Dość powiedzieć, że wedle George'a Huxleya, ojca Stevena, w Ryhope wciąż zamieszkiwały dziki. Wyjaśniam, że w Wielkiej Brytanii dzik został wytępiony gdzieś pod koniec średniowiecza. To tak jakby powiedzmy na Dolnym Śląsku (ale nie w górach) ostał się szmat lasu, gdzie od wieków średnich ciągle bytuje niedźwiedź.
Tenże Huxley senior, od wielu lat badał sekrety owego lasu. Badał na tyle długo, że w końcu przypłacił swoje wojaże obłędem i śmiercią. Potem, na tę samą ścieżkę wkroczył starszy syn, Christian.
Główny bohater, młodszy brat Christiana, powraca z II wojny światowej do stron rodzinnych, gdzie spotyka wyraźnie zmienionego brata. On również odkrywa tajemnice lasu Ryhope. W większości, śledzimy wydarzenia jego okiem, ale od czasu do czasu, dostajemy impresje z dziennika starego Huxleya. W bardzo fajny sposób budują one klimat tej niesamowitej kniei i wydarzeń, z którymi mamy styczność.
Ten las bowiem, jest jak wskazuje tytuł, lasem ożywionego mitu. W wyniku energii drzew, materializują się tam postacie z przeróżnych mitów i opowieści, od epoki lodowcowej do nowożytności. Mamy żołnierzy Cromwella, Zielonych Jasiów, Cuchulainna i tak dalej.
Las ten kojarzył mi się nieco z Gajem Wzorów z Ziemiomorza Ursuli le Guin. Tak jak on, łamał reguły czasu i przestrzeni, można było po nim wędrować znacznie dłużej, niż sugerowałyby rozmiary.
Steven jest ciekawą postacią - byłym żołnierzem, rzuconym w wir niesamowitych wydarzeń. Można go nawet polubić, mimo nie zawsze logicznych postępków. Podobnie innych bohaterów, zarówno z lasu, jak i poza niego.
Historia również nie pozwala się nudzić. Najpierw mamy budowanie napięcia, stopniowe odkrywanie sekretów lasu, po czym następuje przejście do głównej przygody, gdzie spotykamy jeszcze więcej tajemnic.
Jednak, najbardziej robi wrażenie klimat. Holdstock tka piękny gobelin z rozmaitych mitów. Legend arturiańskich, opowieści walijskich i irlandzkich, czy podań sięgających jeszcze dawniejszych czasów. Osobiście, bez problemu dałem się pochłonąć niesamowitej atmosferze kniei Ryhope. Bardzo też doceniam literaturę, która w tak umiejętny sposób żongluje tymi dawnymi opowieściami. Momentami autor zbliżał się swoim kunsztem do Tolkiena.
Jedynie narracja czasami pozostawia nieco do życzenia. Miałem wrażenie, że te spokojniejsze fragmenty są nieraz zbyt spokojne, ale ciekawość mimo wszystko kazała przewracać kolejne strony.
Reasumując, fanom klasycznego fantasy zdecydowanie polecam. Innym zresztą również, to znakomita książka.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz