czwartek, 22 października 2020

Menno Schilthuizen, Ewolucja w miejskiej dżungli. Jak zwierzęta i rośliny dostosowują się do życia wśród nas

Prawie zdążyłem zapomnieć, że nie opisałem tutaj tej książki. Na szczęście jednak, przypomniałem sobie, bo zdecydowanie, przeczytać warto. Zwłaszcza, że chyba nie jest jakoś dobrze znana.

Przyznam, że momentami czytało mi się tę książkę ciężko. O tym może za chwilę, bo na samym początku skupię się może na pozytywach, których jest na szczęście, zdecydowanie więcej.

Autor, pan Menno Schilthuizen jest biologiem ewolucyjnym i ekologiem, zajmuje się głównie chrząszczami i ślimakami. Wykłada na uniwersytecie w Lejdzie, który jest jednym z bardziej prestiżowych w Europie, zatem, można powiedzieć, że zna się  na rzeczy. Dlatego, mimo, że wcześniej nie czytałem niczego jego autorstwa, nie wahałem się, czy sięgać po tę książkę.

Z tego, co patrzyłem, wynika, że napisał łącznie cztery książki, przeznaczone dla szerokiej publiczności, a w Polsce mamy dostępną tylko jedną.

Natomiast, co do tematyki, to myślę, że tytuł mówi za siebie. Mamy do czynienia z dość przystępnym i obszernym, omówieniem adaptacji różnych organizmów do warunków miejskich.

Może zacznijmy od tego, że nie jest to po prostu zbiór ciekawostek. Każdy rozdział zajmuje się konkretnym aspektem miejskiego środowiska. Są rozdziały mniej lub bardziej ogólne.

Przykładowo, jest taki, który ogólnie przedstawia koncepcję autora, odnośnie tego, czym jest ekosystem miejski (w dużym skrócie, zupełnie nowym rodzajem ekosystemu, nie mającego dużego związku z otaczającymi go terenami wiejskimi, a bardziej z miastami z innych kontynentów). Inne natomiast, traktują o bardziej konkretnych aspektach życia w mieście, z którymi różne organizmy muszą sobie radzić, jak na przykład hałas, czy zanieczyszczenia chemiczne.

Nie ukrywam, że zdecydowanie najlepiej, czytało mi się te "szczegółowe" rozdziały. Tam najbardziej chyba widać, jak wiele jeszcze jest do odkrycia, odnośnie ekosystemów miejskich.

To są te rozdziały, które chyba są najbardziej ciekawe dla przeciętnego czytelnika, nie zaznajomionego bliżej z biologią, bo obfitują w bardzo wiele przykładów działania doboru naturalnego, które dotykają niejednokrotnie bardzo dobrze znanych gatunków.

Powiedzmy, jest omówiony problem, jaki dla rozsiewania roślin, stanowią wielkie połacie betonu. I opisany jest przykład pępaw, których nasiona, rozsiewane są przez wiatr. O ile zazwyczaj, "opłaca się" nasionom lecieć możliwe daleko, w przypadku pępaw, zasiedlających skrawki trawnika na chodnikach, nie bardzo, bo prawdopodobnie, wylądują na bruku.

Zatem, zapewne, pępawy rosnące na takich trawniczkach, powinny mieć cięższe nasiona, by lądować możliwie blisko. I tu autor opisuje badania, które rzeczywiście znalazły taki efekt.

Osobiście, najbardziej zaciekawił mnie rozdział, dotyczący problemu zanieczyszczenia światłem. Autor opisał bardzo ciekawe badania ciem miejskich, które dostosowały się do sztucznego światła, czy pająków, które nauczyły się rozciągać sieci w okolicach latarni.

Oczywiście, takich przykładów jest znacznie więcej. Bardzo mi się podoba sposób ich opisu. Schilthuizen powołuje się na konkretne publikacje, wszystko opisane w klarowny sposób. Nie dość, że są to przykłady działania doboru naturalnego, które są bardzo ciekawe same w sobie, to na dodatek, uważam, że mają wielką zaletę dydaktyczną

Teraz może coś, co mi się nie do końca podobało. Przede wszystkim, zacznijmy od tego, że autor ma swoje koncepcje odnośnie ekologii miast. Ma do nich prawo, ale są dość kontrowersyjne. Nie ukrywa tego, ale też nie bardzo się przejmuje kontrargumentami.

Podam przykład, co do którego naprawdę mam duże wątpliwości. Otóż, Schilthuizen twierdzi, jakoby miasta, były na tyle specyficznymi środowiskami, tak skutecznie skomunikowanymi ze sobą, że walka z obcymi gatunkami napływowymi, nie ma nieraz żadnego sensu. Skupia się na wronie orientalnej (Corvus splendens). To wybitnie synantropijny gatunek, występuje jednak przede wszystkim w Azji. Wrony te, pojawiły się w Hadze. Władze miasta, postanowiły się ich pozbyć, jako gatunku napływowego i potencjalnie szkodliwego.

Autor oczywiście jest przeciwny. Uważa, że to walka z wiatrakami, a takie działania, mają nieraz służyć podbudowaniu narodowej dumy, a nie rzeczywistej poprawie sytuacji rodzimej przyrody (tutaj nieco parsknąłem śmiechem, tak bardzo było to kuriozalne).

I nie chodzi mi o to, że Schilthuizen tak uważa. Mam pretensje, że praktycznie ledwie wspomniał, o problemach, jakie mogą powodować takie przybłędy z innych lądów, które naturalnie raczej by się w wielu miejscach nie znalazły.

Przykładem są tu szczury (przywleczone przypadkiem) i kozy (wypuszczane nieraz celowo na wyspach Galapagos (wspominam ten archipelag, bo autor również pisze o Galapagos, w kontekście dopasowania miejscowej fauny do turystów).

Otóż, tam kozy i szczury, powodowały tak duże straty wśród rodzimej, unikalnej fauny, że na wielu wyspach musiano je z dużym trudem wytępić. Jak ktoś ciekaw szczegółów, to odsyłam chociażby do książki Galapagos. Historia naturalna.

I właśnie z powodu tego rodzaju przykładów, wydaje mi się, że pisanie takich rzeczy, w książce popularnonaukowej, jest dość nieodpowiedzialne. Przecież wielu ludzi (o ile nie leciało na przykład do Australii, gdzie dość pilnują, by takich gości nie przywozić), w ogóle nie ma pojęcia o takim problemie. A potem jest wielkie zdziwienie, że na szopy pracze są w Europie szkodnikami itd. 

Nie wiem, może przesadzam, ale naprawdę mam spore wątpliwości.

Druga kwestia, która mnie nieco drażniła, to pewien to defetyzmu, który się w niej pojawia. Czasem, czytając tę książkę, miałem wrażenie, że autor uważa, że właściwie można sobie odpuścić ochronę tych ostatnich, dzikich obszarów, bo i tak zabetonujemy Ziemię. Niby zaznacza, że tak nie uważa, ale chyba coś poszło nie tak, skoro nieraz można było odnieść inne wrażenie.

Na sam koniec, mała uwaga odnośnie stylu autora. Generalnie, Menno Schilthuizen pisze fajnie - konkretnie, przytacza tytuły publikacji naukowych, zespoły badawcze, czy nawet poleca ciekawe aplikacje.

Niestety czasem,  moim zdaniem za bardzo wchodzi w dygresje o charakterze osobistym. Jasne, ja rozumiem, że to książka popularnonaukowa. Jednak, o ile krótka anegdotka o tym, jak wyglądają ćwiczenia terenowe ze studentami w mieście, fajnie przybliża problem, jaki autor chciał przedstawić w tym rozdziale (komunikacja wśród zwierząt w hałaśliwym mieście), to już opowieść o tym, jak to chciał wejść do jakiegoś ogródka na dachu wieżowca w Japonii, ale go nie wpuszczali, ciągnąca się na prawie trzy strony, jest zwyczajnie irytująca.

Tym niemniej, nie są to duże wady. Ogólnie, uważam, że ta książka jest dobrze napisana i powinna się podobać każdemu, kto interesuje się biologią ewolucyjną, czy ekologią.

Żałuje, że nie wydano w Polsce innych książek tego pana. Napisał cztery popularnonaukowe, generalnie, z tego, co widziałem, oceniane są dobrze. Byłoby miło mieć po polsku chociażby . Na tyle mi się spodobało, że rozważę, czy nie przeczytać po angielsku.

Ostatecznie: 9/10.

PS. Bardzo chętnie bym sięgnął po podobną książkę, dotyczącą tym razem ekologii krajobrazu rolniczego. Trochę na ten temat czytałem, ale jak ktoś miałby coś ciekawego, to można polecać ;).

4 komentarze:

  1. Fajnie, że napisałeś o tej pozycji, bo chyba o niej nie słyszałam, a zapowiada się dobrze. Co do takich osobistych dygresji, nijak nie związanych z tematem, to niestety częsta bolączka książek popularnonaukowych. Osobiście za takimi wstawkami nie przepadam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak są w niewielkiej ilości, to okej. Ale jak się robi tego naprawdę dużo, to już słabo. Wybitnym przykładem przesady było na przykład "Podziemne życie" Onstotta.

      Usuń
  2. Hm, a czy autor odniósł się jakoś do kwestii wiewiórki szarej, wypierającej rodzimy europejski gatunek? Przykład idealnie pasujący do tematu, bo wiewiórki świetnie sobie radzą przecież w parkach.

    U mnie tytuł ciągle czeka na swój moment. Nie wiem, kiedy się doczeka, ale wygląda na to, że kupienie go było dobrą inwestycją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile pamiętam, to nie. Ani słowa nie było o wiewiórkach. Właśnie, w sumie warto nadmienić, że punkt widzenia jest wybitnie zachodni - jest o miastach azjatyckich i amerykańskich, sporo o Holandii i Francji. O miastach Europy Wschodniej nie bardzo.

      Ale tym niemniej, jeśli masz tę książkę to nie był zły zakup.

      Usuń