
Pana Krzysztofa Piskorskiego, każdemu zainteresowanemu jakoś bardziej
fantastyką, przedstawiać nie trzeba. W skrócie - jeden z lepszych polskich pisarzy fantasy. Niestety, pisze mało, ostatnio w ogóle zawiesił działalność pisarską. Cóż, szkoda, ale pozostało nam przeczytać to, co już zdążył wydać.
Ja go znałem z bardzo dobrego Cieniorytu, ale długo nie mogłem się zabrać za bardzo chwaloną Zadrę. Mimo, że kupiłem chyba z rok temu. W końcu jednak, udało się, także zapraszam na kilka słów od siebie.
Na wstępie od razu powiem, że steampunku nie lubię. Przede wszystkim dlatego, że wiele wprowadzanych tam rozwiązań, nie ma racji bytu w normalnym świecie. Poziom bezsensu, za mocno mnie uderza, bym mógł się skupić na lekturze.

Są jednak wyjątki. Ot, chociażby
Wilcza Godzina, autorstwa Litwina Tapinasa. Też w wielu aspektach, to się nie trzyma kupy, ale w miarę przyjemne czytadło - jak nie oczekujecie zbyt wiele, to daje radę.
Pierwszy tom pana Marka Hoddera, o przygodach sir Richarda Burtona i Algernona Swinburne'a jest nawet lepszy. Oczywiście, znam dzieła znacznie wyższej jakości, ale ma swój urok.
Do tego, jak widać, nielicznego grona wyjątków, dołącza powieść pana Piskorskiego. Czyli, jak ktoś się zastanawia, czy warto tę książkę przeczytać, a nie chce mu się czytać dalej, odpowiadam - warto. Bardziej dociekliwych zapraszam do kontynuowania ;).
Zacznijmy od tego, że nie jest to typowy steampunk. Bo o ile wiem, zazwyczaj w tym gatunku, technologia oparta na sile pary, rozkwitła jeszcze bardziej, niż w historii, ,,nieco" zmieniając oblicze naszej cywilizacji.
Natomiast, w świecie, opisanym na kartach Zadry, francuski uczony, Adam Morthiene, odkrył tajemniczą substancję, zwaną etherem. Ten ether, dziwnie przypomina plazmę - w tym sensie, że reaguje dość widowiskowo w kontakcie ze zwykłą materią, ale jak najbardziej daje się manipulować za pomocą pól magnetycznych.