Na wiosnę, przeczytałem sobie Na Znak Tryumfu, po raz pierwszy po polsku (wcześniej, nie znudziło mi się czekanie, aż Rebis weźmie się za tłumaczenie, zatem sięgnąłem po oryginał). Przy okazji, przypomniałem sobie poprzednie tomy cyklu Schronienie, którego ta książka jest tomem 9.
Doszedłem do wniosku, że nie ma sensu opisywania tutaj samego Na Znak Tryumfu - kompletnie nic taki wpis nie powie komuś kto nie czytał czegokolwiek z tego cyklu. Ale uznałem, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby zbiorczo opisać tomy 1-9 - tym bardziej, że tworzą swego rodzaju całość. Oczywiście, będzie kontynuacja, ale pewien istotny wątek, został zakończony.
Może najpierw kilka słów o autorze - David Weber jest amerykańskim autorem science-fiction i fantasy. Napisał sporo książek, ale najbardziej jest kojarzony z cyklem o Honor Harrington. Osobiście lubię, ale to typowe science-fiction (chociaż raczej nie hard). Natomiast Schronienie niby też należy do tego rodzaju fantastyki, ale tak nie do końca. Zaraz sprecyzuję dlaczego, ale tak jeszcze dodam, że inne książki Webera, też są raczej warte polecenia.
Chociaż, z jednym zastrzeżeniem - to nie jest wybitna literatura. Bardzo lubię u Webera, także w jego fantasy, takie bardzo racjonalne uporządkowanie świata, zasady są jasne i widać, że autor przemyślał sobie, jak ma to wszystko działać. Ale tak poza tym, szału nie ma - lubię, ale nie ma co ukrywać, że to raczej bardzo zdolny rzemieślnik, a nie artysta, w rodzaju Piskorskiego, czy Kresa (albo, by trzymać się amerykańskiego światka, Raymonda Feista).
Z takim założeniem, znając twórczość Webera, podszedłem do tego cyklu. I dzięki temu, za bardzo się nie rozczarowałem.
Tyle słowem wstępu, teraz może chwilę o tym, co tam dokładnie znajdziemy. Otóż, na samym początku, mamy typowe science-fiction. Ludzkość już dawno sięgnęła gwiazd, skolonizowano odległe systemy gwiezdne. Ale od jakiegoś czasu, zaczęły się nad nią zbierać czarne chmury. Pewne znaki wskazywały, że istnieje obca rasa, która ma brzydki zwyczaj, zabijać każdą inną jaką napotka.
Jak można się spodziewać, oczywiście jeden z ludzkich gwiezdnych statków wojennych, napotyka obcą armadę i rozpoczyna się wojna.
Z powodu jej ciężkiego przebiegu, na Ziemi zdecydowano o tak zwanej Operacji Arka. Bardzo duża grupa kolonistów, miała zostać wysłana w przestrzeń, skolonizować inny glob, przeczekać całą awanturę przez wiele lat i potem zaatakować obcych.
Jednak, dowództwo tej wyprawy, zdecydowali, że "ludzkość przez pychę sama na siebie ściągnęła zagładę" i zdecydowała, że lekarstwem będzie wymazanie kolonistom, pogrążonym w hibernacji, większości wspomnień i trwałe cofnięcie całej społeczności (również potomków) do epoki przedindustrialnej. Pomocą miało być wykreowanie sztucznej religii, która zabrania niektórych form uzyskiwania energii. Stworzono w tym celu "Pismo Święte", wzorowane na prawdziwej Biblii, ale w którym dodano odpowiednie zakazy, czy wprowadzono ptolemejski model tamtejszego układu gwiezdnego.
Oczywiście, byli jednak tacy z dowództwa, którzy stawiali opór przeciwko tym podobnym środkom. W wyniku ich działań, wiele stuleci później, w jaskini ukrytej w czeluściach owej planety, nazwanej Schronieniem, budzi się android, z wgranym umysłem Nimue Alban, młodej oficer ziemskiej marynarki wojennej.
Nimue, w zasadzie nieśmiertelnym ciele, podejmuje się heroicznej próby, złamania hegemonii tej sztucznej religii i przywrócenia ludziom, całego ich dziedzictwa.
Nie działa wprost, ale przez wsparcie swoją dyskretną radą, pewnego wyspiarskiego królestwa.
W pierwszym tomie, akcja, de facto, dopiero się rozkręca. Potem, bardzo przyspiesza, bo jak wiadomo, nagły wybuch innowacyjności, może przynieść nieoczekiwane skutki.
Nie będę zagłębiał się może w więcej szczegółów, by nie psuć komuś ewentualnej lektury, ale zasadniczo taka jest treść tych dziewięciu książek. Niby jest to science fiction, ale przez większość czasu, mamy do czynienia z fantasy (chociaż nie w typowych, średniowiecznych realiach, z racji tego, że został już wynaleziony proch strzelniczy). Oczywiście, Nimue, jako android, dysponuje iście nieludzkimi umiejętnościami, ma też do dyspozycji różne urządzenia, będące dziełem bardzo zaawansowanej technologii. Oczywiście, nie może ich używać wprost, dzięki czemu, dla tamtejszych ludzi, sprawia to wrażenie magii. My, czytelnicy, oczywiście wiemy, że to nie żadne czary, dzięki czemu, można czasem dzielić frustracje androida, który nie może wprost tej techniki używać.
Dobrze... Zacznijmy może od zalet. Przede wszystkim, pan Weber ma talent w opisywaniu kampanii wojennych. Znakomicie czyta się zarówno o naradach dowódców i dyskusjach na temat samej kampanii, czy same opisy starć. Są naprawdę plastyczne, a że raczej nie wychodzimy poza poziom techniczny początku XIX wieku, to wielu miłośnikom, takiego Cornwella i jego przygód Sharpe'a, powinno się to podobać.
Muszę też dodać, że gość dobrze orientuje się w takich, powiedzmy, mniej eksponowanych stronach prowadzenia działań wojennych, zwłaszcza na morzu. Przykładowo, bardzo doceniłem, że opisał problemy, jakie napotyka strzelanie z dział na morzu, koordynacja flot, która nie wygląda tak, jak myślą szczury lądowe, problemy z tym, że po dłuższym pobycie na wodzie, poszycie okrętu obrasta wodorostami itd. Widać, że autor ma pojęcie o historii i potrafi sięgnąć do odpowiednich źródeł.
Oczywiście, jeżeli ktoś generalnie batalistyki, czy militariów nie lubi, to czytać tego nie powinien. Po prostu, niejednokrotnie by się nudził/był zirytowany przy czytaniu. Ale przy moich upodobaniach, byłem zadowolony.
Przy okazji, muszę nadmienić o innym aspekcie tych książek, który dla niektórych, może być bardzo męczący. Otóż, mowa o rozwoju technicznym. Mi bardzo ciekawie śledziło się, jak pojawiają się znane już z naszej historii wynalazki, jak ludzie ze Schronienia, nieraz znacznie szybciej, niż na Ziemi, wpadają na różne rozwiązania, czasem nawet bez podpowiedzi elektronicznego "anioła stróża". Ale ponownie - dla niektórych będzie to zaleta, dla innych wada. Część takich dyskusji technicznych, spokojnie, moim zdaniem, można by pominąć, chociaż jak wspominałem, osobiście dobrze bawiłem się przy tych fragmentach.
Co do bohaterów, to zasadniczo, są w porządku. Nie ma szału, ale uważam, że są poprawnie skonstruowani. Ci dobrzy, to rzeczywiście raczej szlachetni ludzie, mimo pewnych swoich słabostek i bez problemu im się kibicuje. Przykładowo, rodzina panująca państwa, w którym android postanowił posiać nowe idee. Nie da się ich nie lubić, tak bardzo są sympatyczni.
Chociaż, tutaj, muszę dorzucić pewną łyżkę dziegciu. Otóż, czasem ten obraz, zdaje się nieco przerysowany. Ci, którzy stoją po właściwej stronie, w większości są bardzo fajnymi, porządnymi ludźmi. Natomiast ci po drugiej, to albo zepsuci do szpiku kości dranie albo tchórze albo jakieś inne szumowiny. Później (zwłaszcza tak od drugiego tomu), następuje zmiana - jest dodawanych coraz więcej odcieni szarości, widać, że nie wszyscy wrogowie, są po prostu źli.
Zwłaszcza, muszę autora pochwalić za przemianę, jaką przechodzi jeden z najważniejszych hierarchów Kościoła Boga Oczekiwanego. Na początku, może nie jest zepsuty do szpiku kości, ale jest takim cynicznym karierowiczem. Później, nabiera odwagi, widzi różne nieprawidłowości i potrafi czasem stawić opór własnym współbraciom.
Natomiast, główny antagonista, to nie tylko ma paskudne wnętrze, ale jest odrażający także z zewnątrz (wnioskując po opisie). Naprawdę, to jedna z najbardziej przerysowanych postaci, z jakimi miałem styczność. Co prawda, takie kanalie zdarzają się także w rzeczywistości, ale i tak... Jednak, nie jest to coś, co jakoś strasznie wpłynęłoby na ocenę.
Gorzej, że w miarę, postępu czytania, z tomu na tom, przybywa wątków. Jest ich w końcu tyle, że zwyczajnie czytanie bywało męczące. Zwłaszcza, że głównych bohaterów, z pierwszych tomów, często praktycznie nie ma. Tzn, niby są, ale pojawiają się bezpośrednio tak rzadko, że często jakby ich nie było. Nie powiem, jest to męczące.
Przyczepię się też do spraw światopoglądowych. W sensie, nie ma tam tego dużo, poglądy autora, nie są, aż tak widoczne, by jakoś bardzo mi to przeszkadzało. Ale... Cóż, David Weber, jest metodystą.
I jak wielu protestantów, nie omieszkał w pewien sposób, przykleić niezbyt ładnej łatki Kościołowi Katolickiemu. Oczywiście, słowo "katolicyzm" nie pada w tej książce ani razu (no, może raz), ale są takie drobne smaczki. Przykładowo, dobrzy bohaterowie, z którymi rzeczywiście łatwo sympatyzować, czasem mówią o Bogu - nie wiedzieć czemu, bardzo to przypomina gadanie jakichś protestantów :P. Kościół Boga Oczekiwanego, jest złą instytucją, obliczoną na trzymanie planety Schronienie w zastoju. I nie wiedzieć czemu, oczywiście hierarchia bardzo przypomina Kościół Katolicki. Chociaż, czasem autor chyba nie mógł się powstrzymać, bo na przykład wspomina, że duchowni, musieli mieć żony "bo jakżeby inaczej mogliby zrozumieć swoje owieczki", czy coś w tym stylu. Przyznam, że lekko się uśmiechnąłem pod nosem.
Na szczęście, nie ma tego na tyle dużo, by stało się irytujące dla katolików, czy ateistów. Jakieś religijne wynurzenia bohaterów, można akurat olać, nie ma ich co drugą stronę. Ale, tym niemniej, ostrzegam, jakby ktoś miał mniejszą tolerancję na takie rzeczy.
Na sam koniec, wspomnę o najgorszej wadzie tego cyklu - jest potwornie rozwleczony. Naprawdę, można by, dużo szybciej przeskoczyć przez niektóre etapy, coś skrócić, coś wyrzucić. Z tego powodu, wielu może go nie skończyć, bo będą mieli wrażenie, że autor goni własny ogon.
Ale, czyta się to całkiem przyjemnie, nawet te dłużyzny nie są zazwyczaj nudne. Po prostu, mogłoby ich nie być i książka jakoś specjalnie by nie ucierpiała. Autor pisze porządnie i osobiście za bardzo nie męczyłem się przy czytaniu.
Zatem dla kogo jest Schronienie? Chyba przede wszystkim dla fanów fantasy, w realiach bardziej nowożytnych, którzy dodatkowo lubią militaria. Rolę magii pełni zaawansowana technologia, więc w sumie mamy takie science-fantasy.
Jak ktoś w sumie nie jest do końca pewien, czy chce mu się za to zabierać, to proponuje przeczytać dwa pierwsze tomy. Po tej lekturze, powinien sobie wyrobić opinię, na ile mu się to podoba. Sama część pierwsza (Rafa Armageddonu), to jednak trochę za mało, bo to w dużej mierze, preludium do tego, co będzie przez następne osiem książek.
Na sam koniec, moje, bardziej konkretne oceny poszczególnych tomów:
- Rafa Armageddonu 8/10
- Schizmą Rozdarci 8/10
- Herezją Naznaczeni 8/10
- Potężna Forteca 7/10
- Fundamenty Wiary 7/10
- Trud i Cierpienie 7/10
- Niczym Potężna Armia 7/10
- Fundamenty piekła drżą 7/10
- Na znak tryumfu 7/10
Sam cykl Schronienie oceniam na jakieś - 7/10.
Jak widać, pierwsze trzy tomy oceniam najwyżej. Rzeczywiście, są bardzo dobre. Potem zaś Weber mieli głównie to samo (chociaż, zdarzają się miłe niespodzianki). Jednak, mieli, jak dla mnie, całkiem przyjemnie, dlatego, sięgnę po część następną, jak w końcu wyjdzie w Polsce. Rebis może i zapowiadał, że wyjdzie w tym roku w czerwcu, ale na razie cisza.
Zapowiadać to mogli dużo, ale obecna sytuacja... no cóż, nie jest raczej sprzyjająca. :( To wygląda jak coś, co mogłabym czytać - ale raczej mnie "nie chwyta" na tyle, by uznać, że na pewno to zrobię. Zwłaszcza te militaria... Za często mnie nużą, zwłaszcza przy nieco rozwleczonych cyklach.
OdpowiedzUsuńAno, sytuacja nie sprzyja, ale Rebis milczy jak grób - rozumiem, że się odwlecze, ale mogliby napisać nawet, że nie wiedzą, kiedy będą mogli wydać ;]. Chyba, że coś przeoczyłem...
UsuńMam wrażenie, że mogłoby Ci się spodobać, chociaż na pewno fragmenty byłyby nużące. Ale cała ta historia jako całość, myślę, że mogłaby Ci przypaść do gustu. Ale nie będę nie wiadomo jak zachwalał - to tylko fajne czytadła.
Może sami nie wiedzą nic. Albo mają pilniejsze sprawy od aktualizowania strony?
UsuńNo właśnie, niby bym mogła czytać, ale mam lepsze rzeczy. Albo rzeczy, które i tak mam w tej chwili w papierze już.
Pewnie tak. Lubię Rebis, dlatego nie narzekam aż tak bardzo, nawet zamierzam coś od nich niedługo kupić :P . A co do reszty "Schronienia" to rozumiem, zachęcam do rozważenia w przyszłości :P
UsuńHm, Honor Harrington to raczej typowa space opera (bo bardzo ciężko mi sobie wyobrazić "typowe science fiction", to jest gatunek tak niejednorodny, że już bardziej się chyba nie da).
OdpowiedzUsuńLuby uwielbia cykl Starfire tegoż autora. Dla mnie za dużo tam nudnego piu piu i opisów różnorakich manewrów statkami kosmicznymi podczas bitew (nie ukrywam, że militarny aspekt space oper to jest coś, co mnie śmiertelnie nudzi i irytuje). Dlatego chyba i Schronienie sobie daruję, choć Twój opis cyklu mnie zaciekawił. Może gdyby to były powieści o połowę krótsze to bym spróbowała, ale takie kobyły to raczej nie XD
Przy czym niezmiernie intryguje mnie, jakim cudem androidka nie została obiektem kultu i rodzącej się nowej, konkurencyjnej religii. Przecież to aż się prosi.
Fakt, chyba zmienię na space operę. Bardziej adekwatnie. A z typowym sci-fi, to chodziło mi to, że skupione bardziej na technicznej stronie i takiej, no czysto fabularnej, nie wgłębiające się jakoś głęboko w psychikę bohaterów. Taki Dick na przykład, też pisał sci-fi, ale zdecydowanie "typowe" nie było.
UsuńCo do Starfire, to się przymierzam, bo jak sobie poczytałem opisy, zapowiada się nienajgorzej ;).
A odpowiadając na ostatnie pytanie, to powodów jest kilka - specjalnie postawiła się w roli bardzo groźnej, ale jednak służby króla, do którego się udała. A tradycja takich groźnych wojowników, potrafiących o wiele więcej, niż normalny człowiek, była na Schronieniu zakorzeniona.
Ale bardzo trafne pytanie - pani Alban bardzo chciała uniknąć takiego scenariusza, jaki opisałaś.