czwartek, 26 grudnia 2019

Patricia A. McKillip, Mistrz Zagadek z Hed

Już kiedyś tutaj omawiałem jedną powieść autorstwa pani Patricii Anne McKillip. Mowa o Zapomnianych Bestiach z Eldu, książce na tyle dobrej, że Andrzej Sapkowski, zaliczył ją do swojego kanonu fantasy. Jeśli ktoś jest ciekaw szczegółów, to polecam rzucić okiem na zalinkowaną wyżej opinię. Jeśli akurat nie chce się nikomu patrzeć, to powiem - warto. Chociaż, śpieszę też dodać, że czytałem też lepsze rzeczy. W każdym razie, parę miesięcy później, zabrałem się za coś innego autorstwa tejże pani - pierwszy tom trylogii Mistrz Zagadek, która również wylądowała we wspomnianym kanonie.

Przede wszystkim, muszę powiedzieć, że podstawową zaletą tej powieści, jest fakt, że nie jest przegadana. To dość cienka książeczka (wprawnemu czytelnikowi jej przeczytanie może zająć nawet tylko jeden wieczór), a ma w sobie więcej treści, niż niejedno, bardziej współczesne, opasłe tomiszcze (tutaj kamyczek do ogródka pana Brandona Sandersona, którego doceniam mimo skłonności do wodolejstwa). Zarazem jednak, nie mam uczucia niedosytu, jak mi się czasem zdarzało przy tak cienkich powieściach. Zatem, chociażby z tego względu, poleciłbym, pod warunkiem, jeśli ktoś oczywiście lubi fantasy.


Natomiast, o czym w zasadzie dokładniej ta książka jest? Otóż, w świecie przedstawionym na kartach Mistrza Zagadek, dawno temu (kilkaset, nie chce mi się w tym momencie sprawdzać ile dokładnie), żyli czarodzieje. Niestety, jakimś tajemniczym sposobem znikli. Dzisiaj, nie można już spotkać żadnego. Magia jednak nie wyparowała razem z nimi. Można się nią posługiwać, rozwiązując zawarte w dawnych pismach (najczęściej) zagadki. Mistrzów Zagadek, bo tak nazywają tu ludzi, zdolnych by się przez nie przebić, kształci Uniwersytet w Caithnard.
Prawdziwą wirtuozerią tej niełatwej sztuki wykazuje się Morgon - tytułowy Mistrz Zagadek. Tenże Morgon jest księciem wyspy Hed - kawałka lądu, zaginionego na morzu, tak spokojnego, że w zasadzie nikt nigdy nie chciał go podbijać. Wyspy, nieustannie smaganej wiatrem znad oceanu, z której ziem, mieszkańcy stale starają się coś wyciągnąć. Hed to totalne wygwizdowo, porównywalne na przykład z wyspą Sark (chociaż, Hed jednak jest większa). Talent księcia Morgona był jednak tak nieprzeciętny, że jego ojciec posłał go na Uniwersytet. Jakiś czas później, syn udowodnił, że nie był to zły krok. Udał się bowiem do Aum, gdzie zwyciężył w pojedynku na zagadki, ducha króla Pevena, zamkniętego w wieży prastarym zaklęciem. Upiór podarował swojemu zwycięzcy koronę księstwa Aum, a Morgon otrzymał prawo do ręki księżniczki Raederle, przyrzeczonej przez jej ojca (dalekiego potomka Pevena) zwycięzcy ducha.

Niestety,  nie okazało się, że historia nie jest tak piękna, jak mogłoby się zdawać. Albowiem, Morgon nosi na czole białe znamię w kształcie trzech gwiazdek, które zdają się coś znaczyć. Właśnie on, jest w stanie wydobyć głos z dotychczas niemej harfy, ozdobionej właśnie tym znakiem, dawno temu uczynionej rękami czarodzieja Yrtha. A to tylko jeden znak, że coś jest na rzeczy.
Gwiazdki te zdają się też ściągać na niego zagrożenie - zwycięzca upiora Pevena, nie może prawie nikomu ufać, bo wrogowie przybierają oblicza przyjaciół i czynią liczne zamachy na jego życie. Nie wie, co czynić, dlatego postanawia się udać po poradę do Najwyższego - swego rodzaju suwerena tej krainy. Rezyduje on w odległej górze Erlenstar, położonej, hen, na północy. Podróży do tejże góry, razem ze służącym Najwyższemu harfistą Dethem, jest poświęcona większość tej opowieści.

Cóż, muszę powtórzyć to, co pisałem już jakiś czas temu - pani McKillip nie tyle wymyśla coś rzeczywiście nowego, ale odwołuje się do dawno znanych opowieści. I robi to niezwykle umiejętnie. Przecież chociażby motyw podróży głównego bohatera, wybranego przez los, jest bardzo często wykorzystywany w literaturze fantasy. Jednak, jest w tym mimo wszystko jakaś oryginalność i klimat.
W tym właśnie klimacie, przesyconym niepokojem, a czasem jakąś nieuchwytną tęsknotą widzę największy urok tej książki. Wielbiciele szybkiej akcji, nie będą zachwyceni - nieraz wydarzenia toczą się dość powoli, swoim właściwym tempem. Pod tym względem, rację miał pan Sapkowski, który we wstępie do tej powieści, napisał, że jest to fantasy kobieca. Ta subtelność prowadzenia całej historii rzeczywiście ma w sobie coś kobiecego.

Czuję się też zmuszony zaznaczyć, że mimo grania na tak znanych motywach, o twórczości pani Patricii nie można powiedzieć, że jest przewidywalna. Kilka razy zdarzały się w tej książce takie rozwiązania pewnych wątków, że byłem autentycznie zaskoczony.

Jak widać, nie żałuje tej lektury. Jednak, cóż, skoro tak posłodziłem Amerykance, muszę też dodać łyżkę dziegciu. Poważnym mankamentem są bohaterowie.
Przede wszystkim, główny bohater, czyli książę Morgon. Boże drogi, jak mnie ten gość drażnił...
Później to się zmienia (tutaj warto wspomnieć, że całkiem zgrabnie ukazano rozwój głównego bohatera), jednakże, zwłaszcza z początku nie był to facet, tylko miotana emocjami, miągwa bez kręgosłupa. Naprawdę, nasz książę Hed, co rusz się z kimś spiera, często o bzdury. Nie chce też spoglądać problemom w twarz, tylko od nich uciekać. Nie mówiąc już o całkowitym braku jakiejkolwiek elastyczności. Przykład?
Mieszkańcy jego ojczyzny, z zasady nie noszą broni. I Morgon nie chciał tego czynić, mimo licznych zamachów na jego życie i oferowanej mu nauki samoobrony. Sam jestem pod wieloma względami tradycjonalistą, ale coś takiego to już proszenie się o śmierć.
Na szczęście, trzeba mu przyznać jedną dobrą cechę, której przebłyski widać od samego początku - inteligencję. Morgon nieraz potrafi rozumować całkiem logicznie i nie zachowywać się jak idiota. Tylko co z tego, jak i tak częściej postępował raczej kierując się impulsami? Na pocieszenie dodam, że im bliżej końca, tym było z tym lepiej.
W sumie, można powiedzieć, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pani McKillip w końcu ukazała, jak nieraz zachowują się ludzie w trudnych sytuacjach - co nie zmienia faktu, że nieraz było to wkurzające.
Inni bohaterowie... Cóż, było ich za mało. W tym sensie, że niestety, Morgon poniekąd ich wszystkich przesłaniał. Nieraz wydawało się, że mamy do czynienia z kimś naprawdę ciekawym, ale nie pozwolono mu należycie wybrzmieć.
Osobiście, bardzo polubiłem Hara - króla wilka. Bardzo interesująca postać, jak również królestwo. Powiedziałbym, że właśnie w jego osobie, skupia się sporo piękna i zarazem szaleństwa północy - krainy śniegu i bezkresnych przestrzeni.

Ostatecznie jednak, mimo tych mankamentów, oceniam tę pozycję dość dobrze. Czytam właśnie kolejny tom Mistrza Zagadek - Dziedziczkę Morza i Ognia. Wydaje mi się, że trzyma poziom, a nawet może być lepiej. O ile czasem zapewne można dyskutować, czy dana pozycja powinna się znaleźć w kanonie fantasy, to uważam, że akurat w tym przypadku, decyzja mości Sapkowskiego była uzasadniona.
Szkoda, że ostatnie wydanie jest z lat 90tych - bardzo chętnie powitałbym wznowienie, najlepiej Rebisu. Obyśmy kiedyś go doczekali. Tymczasem, polecam zaopatrzyć się w starsze i zapoznać. Warto przeczytać takie piękne, z lekka poetyckie fantasy - na dodatek, całkiem udatnie napisane.

Ocena: 8/10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz