środa, 25 marca 2020

Patricia A, McKillip, Dziedziczka Morza i Ognia

Jak można się domyślić, nawet bez ich czytania, dość cenię sobie książki pani Patricii Anne McKillip - opisałem dwie. Zazwyczaj, jak dany autor mi nie podejdzie, to jednak nie kontynuuje z nim przygody ;).
Ta książka jest drugim trylogii Mistrz Zagadek. Także, jeżeli ktoś się obawia, że zdradzę jakieś szczegóły odnośnie fabuły (chociaż postaram się tego nie robić), to zapraszam do recenzji części pierwszej - Mistrza Zagadek z Hed. Na wstępie powiem jedynie, że ta książka jest jeszcze lepsza, niż poprzednia. Fabuła wypadła, co najmniej równie dobrze, jak w tomie pierwszym. Natomiast bohaterowie już na pewno.

Pokrótce przypomnę, co było w poprzedniej części. Morgon, stosunkowo młody dziedzic wyspy Hed (bagnista, smagana wiatrem wyspa - odnoszę wrażenie, że większe wygwizdowo, niż brytyjskie Orkady), z jakiegoś powodu, wpadł w wir wydarzeń, których nie za bardzo był w stanie pojąć. Nie do końca był w stanie ufać nawet własnym przyjaciołom, ponieważ ścigali go wrogowie, mogący przybrać każdą postać. Nie znał także odpowiedzi na wiele innych pytań.
W związku z tym, udał się w podróży do odległej góry Erlenstar, by tam szukać odpowiedzi u Najwyższego - pradawnego władcy całej tej krainy, któremu w pewnym sensie podlegają wszyscy inni ziemdziedzice.
Mistrz Zagadek z Hed, opowiadał właśnie o owej podróży Morgona, tytułowego Mistrza. Jak wspominałem poprzednio, zakończenie nie było wcale oczywiste.
Jak przedstawia się fabuła w tej części? Muszę powiedzieć, że jednak lepiej.

Przede wszystkim, tutaj Morgona de facto nie ma. Dziedziczka Morza i Ognia, opisuje nam, co działo się w innych krainach, niedługo po podróży Mistrza Zagadek
A dzieje się naprawdę dużo. Wygląda na to, że dziedzic Hed, gdzieś przepadł. Nie ma o nim wieści, wielu podejrzewa, czy aby nie zmarł. Na dodatek, wygląda na to, że jego losy są tylko objawem czegoś jeszcze gorszego.
W odległym An, wypełnionym wręcz magią, gdzie władca musi trzymać pod kontrolą nie tylko żyjących i krnąbrnych lordów, ale i zmarłych, coś się wyraźnie burzy.
Raederle, córka króla Mathoma, nie jest głupia i widzi, że coś wisi w powietrzu. Korzysta z nadarzającej się sposobności i w nietypowej kompanii, rusza dowiedzieć się, co się właściwie stało się pod górą Erlenstar, tym bardziej, że miała okazję poznać Morgona osobiście.

Podróż królewny z An, jest jeszcze ciekawsza i znacznie bardziej dynamiczna, niż Morgona. Mamy wciąż narastające zagrożenie od strony zmiennokształtnych, coraz to nowe niepokojące wieści, trasa Raederle, nieraz zmienia swój przebieg. Na dodatek, odkrywa ona w sobie dawne, nieco zapomniane dziedzictwo dawnych królów An.

Muszę powiedzieć, że o ile czytało mi się całkiem nieźle część poprzednią, ta historia podobała mi się znacznie bardziej. Dowiadujemy się o tym świecie znacznie więcej, niż w tomie wcześniejszym. Poznajemy choć trochę motywacje pewnych osób, czy stronnictw. Niektóre wątki to naprawdę majstersztyk, trzymający w napięciu - moim faworytem jest ten z dawnymi królami Hel. Jeśli ktoś przeczyta, to mam nadzieję, że przyzna mi rację ;).
O ile Mistrz z Zagadek z Hed, czasem, przyznaję, nieco się ślimaczył (chociaż nigdy tak, by mi to jakoś szczególnie przeszkadzało), to tom drugi zdecydowanie jest tej wady pozbawiony. Nie ma zarazem jakiejś szalonej galopady, wciąż możemy czasem odetchnąć.

Przede wszystkim jednak, zmianą na lepsze, okazała się główna bohaterka. Księżniczka Raederle to inteligentna, pełnokrwista kobieta. Może nieco uparta i zbyt impulsywna, ale zdecydowanie był to ktoś, do kogo można było czuć wielką sympatię i mu kibicować. Morgon może jakoś szczególnie zły nie był, ale mogło być nieco lepiej i jest. Mam wrażenie, że jako główni bohaterowie, pani McKillip, znacznie lepiej udają się kobiety, nie mężczyźni.
Jeśli mowa o tych ostatnich, to naprawdę wyszli nieźle. Bardzo fajnie ukazane zostały sylwetki na przykład braci Raederle, czy kapitana okrętu flagowego An. Jeśli chodzi o panie, to też nie zawodzą.

Co mi się nie podobało? W zasadzie, bardzo mało. Czasem niektóre zachowania Raederle, ale one w pewien są uzasadnione.
Poza tym, książka wyjaśnia wiele spraw, ale pojawia się jeszcze więcej nowych pytań. Prawdę mówiąc, zastanawiam się bardzo intensywnie, jak to się rozwiąże, na ile autorka panowała nad tym światem. Ale, cóż, mam do pani McKillip zaufanie i liczę, że może to się rozwiąże.

Podsumowując - bardzo ciekawa historia, tchnąca tym charakterystycznym dla pani McKillip nastrojem tajemnicy. Nie jest to może nader oryginalna historia - raczej bardzo umiejętne i klimatyczne, wręcz baśniowe ujęcie motywów, które nader często w fantasy występują. Ja w tym nie widzę niczego złego - zwłaszcza, że zwroty akcji nadal potrafią zaskoczyć.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz