czwartek, 10 stycznia 2019

Mercedes Lackey, Wiatr Furii

Po średnio udanej drugiej części Trylogii Magicznych Wichrów - Wietrze Zmian,
autorstwa amerykańskiej autorki Mercedes Lackey, pora zabrać się za tom trzeci.
Jeśli nie czytaliście recenzji poprzednich części tej całkiem udanej sagi, zapraszam do lektury pierwszej. Wówczas łatwiej zdecydujecie, czy chcecie w ogóle zabierać się za następne. Tam też znajdziecie bardziej rozszerzone opisanie realiów tamtego świata.
Tutaj tylko wspomnę, że ta Trylogia jest częścią znacznie szerszego cyklu o Valdemarze, obejmującego wiele lat. Poszczególne podcykle można spokojnie czytać osobno, choć lepiej może jednak po kolei.

Tyle, jeśli chodzi o wstęp.Odnośnie samej treści, od razu powiem, że Wiatr Furii podobał mi się znacznie bardziej, niż Wiatr Zmian. Powiedziałbym, że nawet trzyma poziom pierwszego tomu. Chociaż tutaj zaznaczę, że niektóre rzeczy mniej mi pasowały. Zacznijmy może od pozytywów. Oraz, rzecz jasna nakreślenia jakiegoś, gdzie i kiedy książka nas zabiera.


Logicznym jest, że skoro w pierwszym tomie trylogii, następczyni tronu Valdemaru, księżniczka Elspeth, wyjechała z kraju w poszukiwaniu nauczyciela magii, teraz wypada jej powrócić.
I o tym zasadniczo jest powrót. Chociaż mniej o samym powrocie Elspeth, ale o tym, JAK powróciła i co jej powrót zmienił w ojczyźnie.

Tak też zaczyna się książka - od powrotu. Nieco rozciągniętego, ale tylko nieco. Tym razem w końcu, Elspeth wraca nie tylko z przyjacielem z lat dziecinnych, heroldem Skifem, ale i innymi sprzymierzeńcami. Mało tego, powracają przy pomocy magii. Jak można się domyślić, bardzo skraca to podróż.
Nie przebiega ona jednak tak zupełnie gładko i naszą księżniczkę czeka bardzo wielka niespodzianka. Byłem mocno zaskoczony. Co prawda, myślę, że niektórzy czytelnicy pewnych opowieści ze wcześniejszych dziejów Valdemaru, jeszcze przed narodzinami Elspeth, mogliby się domyślić.
Chociaż, też niekoniecznie. To kolejny dowód, że pani Lackey potrafi jednak zaskoczyć i to mocno.

W wyniku tejże podróży powrotnej, wyjaśnia się wiele spraw, w tym zagadnienia, które pchnęły młodą arystokratkę do podjęcia decyzji o wyprawie.W tym miejscu  muszę bardzo pochwalić panią Lackey, jak bardzo potrafi połączyć pewne sprawy i umiejętnie odsłaniać przed czytelnikami dzieje i realia jej uniwersum.. Niczym kolejne warstwy cebuli.

Przykładowo, bardzo mi się podoba używany tam system magii. Magowie pobierają moc z siebie, ale mogą też używać tak zwanych "węzłów energetycznych". Natomiast, każde mocniejsze użycie magii, zaburza równowagę, bo ona jest immamentną częścią przyrody. Zatem, stworzenie Bramy, przez którą można się przemieszczać na wiele mil, wywołuje burze, trwające po dobre kilka dni.
Dobry użytkownik mocy jest w stanie to jakoś złagodzić i opanować, ale czarowanie jest tutaj prawdziwą sztuką. W przeciwieństwie do Pottera i beztroskiego machania różdżką, na przykład. Ja wiem, przykład nieco radykalny, ale dobrze pokazuje przeciwieństwa.

Także, po pewnych perypetiach Elspeth w końcu wraca do domu, w liczniejszej kompanii, niż wyruszyła. Tam, również mamy powrót do dawnych czasów.
Księżniczka bowiem, zaczyna trenować nowych Magów Heroldów. Odkrywa też dawne pomieszczenia, z czasów legendarnego Vanyela. Jest to wątek bardzo ciekawy, ale na tym się nie kończy.

Bowiem książę Ancar z Hardornu, który od dawna ostrzył sobie zęby na Valdemar, teraz otrzymuje nowe, nieoczekiwane wsparcie i radę. Valdemar staje w obliczu już bardzo wyraźnego zagrożenia, zatem nasi bohaterowie, muszę mu stawić czoło. Są gotowi, w końcu po to Elspeth w ogóle w drogę wyruszyła, ale powiem, że i tak łatwo im nie poszło, a wiele wydarzeń wcale nie jest oczywista. Zakończenie też nieco zaskakuje.

Dobrze, tyle jeśli chodzi o fabułę. Zasadniczo, bardzo mi się podobało. Akcja zaskakuje i ponownie przybiera tempo, do jakiego pani Lackey przyzwyczaiła mnie w tomie pierwszym.

Bohaterowie też rozwijają się, ogólnie też widać, że dojrzeli. Decyzje zazwyczaj są wiarygodne i racjonalne.
Szczególnie mi się podoba, jak rozwinęła się postać Elspeth.

Właśnie, odnośnie postaci. Jedna mnie wkurzała jeszcze bardziej, niż poprzednio. Mianowicie, wspomniany z okazji recenzji poprzedniej części gej.
Teraz upewniłem się dlaczego - ten typ jest po prostu wkurzający. Serio, arogancki, strojniś, trochę intrygant.
Chociaż, tutaj muszę przyznać, że pod koniec nieco mądrzeje. Oby tak dalej, jeśli to będzie szło w tę stronę, nawet gościa polubię.

Z innych rzeczy, które mi się nie podobały. Cóż... Postać Ancara, na ten przykład.
Mamy oto wgląd w myśli tego czarnego charakteru. Doceniam jego spryt, ale zarazem, jest on tak zły, że aż przerysowany. Na dodatek, jest pedofilem. Po co? Jakby z żądzy władzy nie robił i tak nie robił dosyć złego. Na szczęście, nie ma bezpośrednio opisanych scen -  to byłoby po prostu obrzydliwe.

Poza tym, jedna decyzja. którą podjęła Elspeth. Wydaje mi się absurdalna i bez sensu. Oczywiście, bohaterka ją uzasadnia, próbując udowodnić, że nie podjęła jej pod wpływem bezmyślnego impulsu (coś takiego w ogóle by do niej nie pasowało.
Jej argumenty mnie jednak nie przekonują. Dziwna była po prostu i tyle.
 Podsumowując: Zgrabne zakończenie całkiem dobrej trylogii.
Ocena:8/10
Cała Trylogia Magicznych Wichrów: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz