piątek, 18 grudnia 2020

Rob DeSalle, David Lindley, Jak zbudować dinozaura. Czyli nauka w Jurassic Park

 Nie spodziewałem się, że tak szybko ten wpis tu będzie. Ale okazało się, że zamówiona książka jest ciekawsza, niż myślałem. A nie dość, że ciekawa, to dość cienka (razem ze skorowidzem jakieś 198 stron), więc przeczytałem naprawdę szybko. Zatem wrzucam też szybko, bo wydaje mi się, że warto.

Przede wszystkim, muszę powiedzieć, że jestem zaskoczony. Przede wszystkim, dlatego, że chociaż Prószyński wydał tę książkę jeszcze w 1999 roku, zasadniczo nie zestarzała się znacząco. Postaram się wskazać tych parę punktów, gdzie informacje są nieaktualne, ale wydaje mi się, że jest ich stosunkowo mało. Druga sprawa, która mnie zaskoczyła nawet bardziej, to fakt, że autorzy nie stwierdzają kategorycznie, że wskrzeszenie dinozaurów metodami inżynierii genetycznej jest niemożliwe. "Zaledwie" niezwykle mało prawdopodobne i niesie za sobą olbrzymie trudności, najpewniej nie do przeskoczenia.

Autorzy znają się na rzeczy. Rob DeSalle, jest genetykiem, jako pierwszy wyizolował fragment DNA przechowywany w bursztynie. David Lindley, z kolei jest fizykiem, wówczas, naczelnym Science. Zapewne odpowiadał za stronę matematyczną książki. W każdym razie, współpraca tej dwójki zapewne układała się całkiem dobrze - całość jest spójna i jasno napisana.

czwartek, 17 grudnia 2020

Michael Crichton, Kula

Ostatnio wrzucałem coś o Crichtonie, więc idąc dalej tym tropem, tym razem o jednym z moich nowszych (jeszcze październikowych nabytków), też jego autorstwa. Kula, mimo, że również doczekała się ekranizacji, nie zyskała statusu tak kultowego dzieła, jak Park Jurajski. Nie jestem pewien dlaczego, bo osobiście, oceniam jednak tę, mniej znaną książkę wyżej. Na pewno powiedziałbym, że zapoznać się warto, o ile lubicie dające do myślenia science-fiction, które trzyma w mocnym napięciu praktycznie cały czas. Od razu zastrzegam, że owego filmu (ekranizacja bodajże w 1997) nie widziałem, ale słyszałem, że słaby. Książka jednak całkiem niezła, więc jak ktoś ciekaw, dlaczego mówię, że warto, to zapraszam.

Główny bohater jest psychologiem, specjalizującym się przede wszystkim w pomocy ofiarom katastrof. Jednak, dawno temu, jeszcze jako młody, początkujący naukowiec, zajmował się pewnym tajnym projektem, finansowanym przez wojsko. Opracowywał scenariusz reakcji, podczas potencjalnego kontaktu z inteligencją pozaziemską. Nawet skompletował odpowiedni do tego zadania zespół. Oczywiście, jak przystało na trzeźwo myślącego człowieka, prawie zapomniał o owym dziwacznym projekcie. Wtem jednak, upomina się o niego Marynarka Wojenna USA.

środa, 16 grudnia 2020

Michael Crichton, Park Jurajski, CK #3 (maj-czerwiec)

Miałem w ramach swojego wyzwania do czytania klasyki, w tych miesiącach przeczytać Ziemię Jałową, T.S. Eliota. Jednak, recenzji tutaj nie będzie, z paru względów. Przede wszystkim dlatego, że tematyka tego utworu nie jest prosta, a na dodatek, jest to poezja -  nie czuję się na siłach, by opisać swoje wrażenia szerzej. Nie mówię, że nie warto przeczytać - polecam. Dodam chyba jako dodatek do podsumowania całego wyzwania. Ale czerwcu przeczytałem też inną książkę, zgoła innego rodzaju, którą też można uznać za coś w rodzaju klasyki. Więc teraz, po pół roku, wrzucam :D.

Zbierałem się kilka lat, by w ogóle przeczytać cokolwiek od Michaela Crichtona, w tym słynny Park Jurajski. Film widziałem już dość dawno, więc byłem ciekaw książki i wiedziałem, że raczej nie będę jej ciągle porównywał z filmem. Cóż, muszę powiedzieć, że nawet mi się podobało, choć to jeden z tych nielicznych przypadków, kiedy ekranizacja wiele nie ustępuje literackiemu pierwowzorowi.

środa, 9 grudnia 2020

James Trefil i Michael Summers, Wyobrażone życie. Wyprawa na egzoplanety w poszukiwaniu inteligentnych istot pozaziemskich, stworzeń lodu i zwierząt supergrawitacyjnych

 No dobra... Jako, że powiedziałem w ostatnim raporcie, że wrzucę po lekturze parę swoich uwag odnośnie książki Wyobrażone życie, to zgodnie z obietnicą, wrzucam. Być może nieco szybko, ale już podczas lektury, zaczęła we mnie narastać chęć naskrobania czegoś na temat tej publikacji. A że mam teraz chwilę, to niech będzie.

Przede wszystkim, muszę powiedzieć, że byłem bardzo miło zaskoczony, gdy dowiedziałem się, że Copernicus Center Press, ma wydać to dzieło. Nie spotyka się wiele książek na temat samego istnienia życia pozaziemskiego, nie mówiąc już o spekulacjach, jak mogłoby ono się rozwijać. A już w szczególności na polskim rynku.

Zatem, z entuzjazmem nabyłem tę książkę, a gdy nareszcie przybyła, szybko zacząłem czytać. Niestety, w miarę czytania, ten entuzjazm nieco osłabł. By wyjaśnić dlaczego, może najpierw zajmę się zawartością Wyobrażonego życia.

wtorek, 8 grudnia 2020

Raport książkowy #8 (wrzesień-październik)

 

Z góry przepraszam za jakość zdjęć. Niestety, w listopadzie nie wrzuciłem tego posta, a niedawno schrzanił mi się telefon. Był jaki był, ale robił niezłe zdjęcia we wnętrzach. Także poradziłem sobie, jak mogłem, ale uprzedzam, że może być słabo widać.

Na szczęście, ten post długi nie będzie, bo i zakupy zbyt obszerne w minionych miesiącach nie były. W samym listopadzie przebiłem wrzesień i październik razem wzięte, a jeszcze dochodzą zakupy z grudnia (a i pewnie będą nowe). W każdym razie, przybyło 12 nowych pozycji.

Większość to fantastyka i to starsza, zaledwie pięć nowych pozycji z innych dziedzin. Zacznijmy może od nich.

G. G. Kay, Tigana

Przeczytałem sobie jeszcze raz Tiganę, po tym jak w końcu mam własny egzemplarz (i to z ulubionego wydania Maga). Ci, co już trochę tego blogaska czytają, wiedzą, że bardzo sobie twórczość Guya Gavriela Kaya cenię. Zatem, cóż, nie mogłem przepuścić okazji, by zareklamować ją dodatkowo. Zwłaszcza, że Tigana jest książką wybijającą się nawet w dorobku Kaya (chociaż, moim zdaniem nieznacznie).

Jak to w twórczości Kaya bywa i tym razem, całe uniwersum, zostało oparte na realiach renesansowych Włoch. Nawet geografia Dłoni, wielkiego półwyspu, na którym rozgrywają się wszystkie wydarzenia, do złudzenia przypomina Półwysep Apeniński. Nie jestem specjalistą od dziejów Italii, więc pewnie nie wychwyciłem wielu nawiązań historycznych. Tym niemniej... Tak jak w renesansowych Włoszech, tak i na dłoni, istniało wiele księstw, zwalczających się nawzajem.

piątek, 4 grudnia 2020

China Mieville, Kraken

Miałem wątpliwości, czy w ogóle o tym tu pisać, bo tejże pozycji nie skończyłem.
Podejmę już w przyszłym roku drugą próbę, ale tym razem nie zdzierżyłem. Jak za kolejnym podejściem mi wyjdzie, to zrobię aktualizację tego wpisu. Chociaż długa raczej nie będzie, bo jednak większość przeczytałem.

Czytając to, nieraz miałem wrażenie, że nie robię tego po raz pierwszy. Potem nawet przypomniałem sobie dlaczego. Otóż, dostrzegam pewne podobieństwo pomiędzy tą pozycją, a Nigdziebądź Neila Gaimana. Żeby nie było, nie jest to złe skojarzenie, lubię twórczość Gaimana. Z tym, że Gaimanowi pewien pomysł wyszedł, a tutaj autor chyba przedobrzył. Ale o tym za chwilę.

Może zatem krótkie wprowadzenie w całą historię. Otóż, głównym bohaterem Krakena, jest niejaki Billy Harrow, kustosz londyńskiego Muzeum Historii Naturalnej. Tenże Harrow, zajmował się przede wszystkim unikatowym okazem kałamarnicy olbrzymiej, zakonserwowanej w formalinie.

Życie toczy mu się zwykłym trybem, gdy nagle... Kałamarnica znika. Po prostu, bez żadnych śladów włamania. Oczywiście, sprawą zajmuje się Policja, ale szybko wychodzi, że nie była to zwykła kradzież.

wtorek, 24 listopada 2020

Michael Scott Rohan, Lodowe Kowadło

Cykl Zima Świata (w sumie to połowa, o czym za chwilę), szkockiego autora, Michaela Scotta Rohana jest jedną z pozycji w kanonie fantasy Sapkowskiego.

Z kanonem pana Sapkowskiego to różnie bywa - są tam prawdziwe perełki, ale są też książki, które trochę dziwią (żeby być uczciwym, nigdy nie trafiłem na prawdziwego gniota, ale czasami nieco dziwi umieszczenie danej pozycji na takiej, jakby nie było, dość prestiżowej liście). W przypadku Zimy Świata, muszę jednak powiedzieć, że takie wyróżnienie, było jak najbardziej słuszne.

Zacznę może jednak od tego, że nie jest to jakaś bardzo nowatorska pozycja. Lodowe Kowadło, jest dość klasycznym fantasy, nawiązującym do sag i mitologii skandynawskiej. Tym niemniej, uważam, że autor stworzył całkiem ciekawy świat. Również fabuła, mimo pewnej przewidywalności, właściwej gatunkowi, nieraz potrafi zaskoczyć. Niejednokrotnie nie spodziewałem się, że coś rozegra się, tak, nie inaczej.

Zacznijmy może od samego świata. Są Krainy Północne i Południowe, hen na zachodzie, olbrzymia puszcza, góry, obfitujące w złoża metalu... Jednak, na północy mamy jeszcze Lód. A właściwie lądolód.

Oparł się na łańcuchu gór na północy, ale każdy zdaje sobie sprawę, że powoli postępuje naprzód. Jest to nie tylko siła natury, ale Potęga. Lód ma osobowość, inne potęgi również i czasami zdarza im się ujawniać.

W tym świecie, na wybrzeża Południowych i Północnych Krain, najeżdżają Ekwesze. Są to barbarzyńcy, z krajów położonych w pobliżu Lodu, zainteresowani głównie rabunkiem. Raczej nie muszę mówić, na kim są wzorowani. Fani dawnej Skandynawii zapewne będą ukontentowani.

Jack L. Chalker, Rzeka Tańczących Bogów

O twórczości Jacka Chalkera, słyszałem różne zdania. Najbardziej znany jest ze swojego cyklu o Studni. Mi jednak, trafiła się okazja, by przeczytać pierwszy tom jego innego cyklu - Tańczący Bogowie. Cóż, z całą pewnością sięgnę po resztę, co już chyba jest pewną opinią. Zatem, może pokrótce, czemu, moim skromnym zdaniem, warto po tego już nieco zapomnianego w Polsce pisarza sięgać.

Zacznijmy może od fabuły owej książki. Otóż, mamy dwójkę głównych bohaterów. Mówiąc ściślej są to Amerykanie - Joe i Marge, których życie mocno przeorało. Nie są to zupełnie typowi mieszkańcy USA (zwłaszcza Marge, absolwentka literatury angielskiej i niespełniona intelektualistka). Joe jest po części Indianinem, przywiązanym do swojego dziedzictwa.

Przypadkiem podróżują razem przez Teksas. Nagle jednak, skręcają z autostrady i trafiają przed oblicze tajemniczego mężczyzny - Throckmortona Ruddygore. Tenże Ruddygore okazuje się być czarodziejem, który zamieszkuje świat równoległy do naszego. Ponieważ w swoim świecie poważny problem, liczy, że dwójka Amerykanów, po pewnym podszkoleniu, z powodu swojego obcego pochodzenia, pomoże mu w rozwiązaniu tej sprawy.

Nasi Amerykanie, oczywiście się zgadzają. Po przeprawie przez Morze Snów, trafiają do świata czarodzieja Ruddygore'a. Tam okazuje się, że Throckmorton ma problem z armią, dowodzoną przez człowieka, który ewidentnie dostaje wsparcie z Piekła. Marge i Joe, po przeszkoleniu przez najlepszych w swoim fachu, ruszają w misję, która ma pozbawić przeciwnika Throckmortona potężnej pomocy.

wtorek, 27 października 2020

Tak złe, że aż dobre - Guy N. Smith, Noc Krabów

Wiecie, ja generalnie horrorów za bardzo nie czytam (z wyjątkiem powieści gotyckiej, czy Lovecrafta). Tym niemniej czasami mi się zdarza.

Dlatego, gdy składałem zamówienie i zobaczyłem w ofertach sprzedającego książkę niejakiego Guya N. Smitha, postanowiłem sprawdzić, cóż to jest. Tenże Smith, z tego co wiem, uchodzi za swego rodzaju "klasykę" horroru. Także, cóż, stwierdziłem, że może warto przynajmniej zobaczyć, jakie to jest.

Noc krabów, to debiutancka powieść Smitha, wydana w 1974, w Polsce natomiast dopiero w 1991, przez Phantom Press. Potem Smith wydał chyba blisko setki tych swoich powieścideł, odnosząc spory sukces. Cóż, niespecjalnie rozumiem ten fenomen, ale o tym za chwilę.

Może przed właściwym omówieniem, mała dygresja. Są takie filmy, które są tak złe, że aż dobre. I bywa, że bawię się przy nich znakomicie (klasyczny przykład to The Room).

I Noc Krabów jest właśnie takim dziełem, tyle, że w formie książki. W związku z tym, bywa bardziej boleśnie. Zatem, jeżeli ktoś jest ciekaw, to zapraszam do szerszego omówienia.

Nie będzie ono jednak zbyt obszerne, bo w zasadzie, nie ma za wiele do omawiania. 

sobota, 24 października 2020

Jack de Craft, Conan - Pani Śmierć

 Jak wiadomo, postać Conana z Cymmerii, stworzył Robert E. Howard. Nie pożył długo, ale był bardzo płodnym pisarzem. Wiele opowiadań o Conanie, zostało dokończonych przez jego oficjalnych, literackich kontynuatorów - L. Sprague de Campa i Lina Cartera.

Powstało też jednak niemało utworów o Conanie, pisanych przez naśladowców Howarda. Większości z nich (moim przynajmniej zdaniem), raczej nie warto ruszać. Są jednak pewne wyjątki. W tym i ten omawiany dzisiaj, którego byłem ciekaw.

Jest to bowiem, jedyny polski Conan, na dodatek dość nietypowy, o czym za chwilę. Napisał go Jacek Piekara, pod pseudonimem Jack de Craft.

Teraz może coś o fabule... Otóż, jak wspominałem, nie jest to zwyczajne opowiadanie o Conanie. Ten już bowiem, mocno się postarzał. Nadal oczywiście, ma wiele sił, ale posiwiał, a i refleks już nie ten, mimo, że nadal oczywiście, jest bardzo groźnym przeciwnikiem.

Początek też jest odmienny od zwyczajowego. Conan, już dwanaście lat temu, osiadł w kupionej posiadłości razem z żoną. Doczekał się dwóch synów i spokojnie przeszedł na emeryturę.

czwartek, 22 października 2020

Menno Schilthuizen, Ewolucja w miejskiej dżungli. Jak zwierzęta i rośliny dostosowują się do życia wśród nas

Prawie zdążyłem zapomnieć, że nie opisałem tutaj tej książki. Na szczęście jednak, przypomniałem sobie, bo zdecydowanie, przeczytać warto. Zwłaszcza, że chyba nie jest jakoś dobrze znana.

Przyznam, że momentami czytało mi się tę książkę ciężko. O tym może za chwilę, bo na samym początku skupię się może na pozytywach, których jest na szczęście, zdecydowanie więcej.

Autor, pan Menno Schilthuizen jest biologiem ewolucyjnym i ekologiem, zajmuje się głównie chrząszczami i ślimakami. Wykłada na uniwersytecie w Lejdzie, który jest jednym z bardziej prestiżowych w Europie, zatem, można powiedzieć, że zna się  na rzeczy. Dlatego, mimo, że wcześniej nie czytałem niczego jego autorstwa, nie wahałem się, czy sięgać po tę książkę.

Z tego, co patrzyłem, wynika, że napisał łącznie cztery książki, przeznaczone dla szerokiej publiczności, a w Polsce mamy dostępną tylko jedną.

Natomiast, co do tematyki, to myślę, że tytuł mówi za siebie. Mamy do czynienia z dość przystępnym i obszernym, omówieniem adaptacji różnych organizmów do warunków miejskich.

wtorek, 6 października 2020

Raport książkowy #7 (marzec - sierpień)

 

W końcu wrzuciłem. Nieco na szybko, także z rozpędu wylądowały książki z samego początku września, ale niech tam. Dostawa od Copernicus Center, już z końca pójdzie do następnego, podobnego wpisu.

Najpewniej i tak o czymś zapomniałem, ale niech tam - jedziemy z tym.

poniedziałek, 5 października 2020

Daniel Abraham, Cień w środku lata

 Daniel Abraham, jest dość cenionym, amerykańskim pisarzem fantasy i science-fiction. W Polsce jednak, jest znany głównie ze space opery, The Expanse, napisanej wspólnie Ty Franckiem pod pseudonimem James Corey.

W tym miejscu, pojawia się zagadka: Dlaczego jego inne książki, nie stały się popularne w Polsce?

Trzeba bowiem wiedzieć, że Abraham napisał m.in. dwa dość dobre cykle: The Long Price Quartet (w Polsce przetłumaczone jako Cena Ostateczna) oraz The Dagger and the Coin Quintet (w Polsce opublikowane jako Sztylet i Moneta).

Ale no właśnie, tutaj zaczynają się schody. Nad Wisłą wydano tylko pierwsze tomy obu tych cykli. O pierwszym tomie Sztyletu i Monety, czyli Smoczej Drodze, w końcu napiszę. Nadmienię tylko, że to bardzo dobra książka. W każdym razie, wydawnictwo Ars Machina, nie wydało dalszych części.

Podobnie jest z tą, omawianą dzisiaj. Cień w środku lata, wydał Mag w 2009. Po czym, odpuścił wydawanie następnych części. Tymczasem, jest to bardzo dobre fantasy, z ciekawym uniwersum i niebanalną fabułą. Dlatego, nie mam pojęcia, dlaczego pan Abraham w Polsce się nie przyjął. Zatem, może szerzej, dlaczego oceniam tę książkę dobrze.

poniedziałek, 28 września 2020

Brandon Sanderson, Bohater Wieków

Nie byłem pewien, czy to wrzucać, ale skoro już wrzuciłem poprzednią część, to i opublikuję tę, mimo, że przeczytane jeszcze w roku ubiegłym.
Co ja mogę powiedzieć - finałowe, bardzo spektakularne zwieńczenie bardzo dobrego cyklu. Nie wybitnego, bo jednak zdarzają się potknięcia, bohaterowie też nie zachwycają (chociaż w tym tomie, nieraz bywa naprawdę nieźle), ale wynagradza bardzo dobrze skonstruowane uniwersum.

Tradycyjnie, ostrzegam, że poniżej będą elementy, które zdradzają fabułę poprzednich części. Niedużo, ale jeśli ktoś nie chce, to może wyjść teraz. I zamiast tego, przeczytać, co mam do powiedzenia na temat pozostałych dwóch części.

Tak przypomnę jeszcze, jak wygląda ten świat. Jest to planeta, gdzie rośliny są brązowe, bo inaczej ciężko im  wychwytywać światło. A dzieje się tak, bo położone tam góry, nieustannie wyrzucają z siebie popiół, zasnuwając niebo i wszystko pokrywając grubym nalotem. Niezwykle dużo pracy wymaga zwyczajne obsianie pól i zbiory, nie mówiąc o utrzymywaniu ogrodów.

Natomiast nocą, ulicami miast i na polach, nieustannie kłębi się mgła. Niezwykle gęsta, na pewno nie jest naturalna.

Bardzo niestandardowy jest też system magii. Mag, pozyskuje swoją moc, ze "spalania" odpowiednich metali. Najpotężniejsi, potrafią wykorzystywać wszystkie - zwą ich Zrodzonymi z Mgły.

środa, 23 września 2020

Roger Zelazny, Kroniki Amberu I

W minionych miesiącach, przypomniałem sobie Dziewięciu Książąt Amberu - czytałem lata temu, jeszcze chyba na początku liceum. Prawdę mówiąc, nie za wiele pamiętałem. Pamiętałem o czym była i że mi się podobało, ale AŻ tak bardzo w pamięć mi nie zapadła. Chyba musiałem znacząco nie docenić.

Teraz jednak nadrobiłem i okazało się, że straciłem niemało. Na początku może drobna uwaga techniczna. Kroniki Amberu to jeden z najbardziej znanych cykli śp. Rogera Zelaznego, znanego amerykańskiego twórcy fantastyki (zaklinał się, że pisze tylko sci-fi, ale moim zdaniem, wiele jego książek to fantasy - zresztą bardzo dobre).

Kroniki składają się z dziesięciu tomów, pierwszym jest właśnie Dziewięciu Książąt Amberu. W zasadzie jednak, dzielą się na dwie części, każda po pięć tomów. Dlatego tutaj omawiam właśnie Kroniki Amberu I (zwane też Kronikami Corwina), czyli właśnie tą pierwszą część.

Takie recenzowanie, tym bardziej ma sens, że trzy ostatnie, polskie wydania całych Kronik,ukazały się w formie dwóch omnibusów. Jeśli więc kogoś zachęcę do przeczytania tych książek, najpewniej sięgnie właśnie tylko po jedną książkę :P.

wtorek, 1 września 2020

David Weber, Schronienie: Rafa Armagedonu - Na Znak Tryumfu (1-9)

Na wiosnę, przeczytałem sobie Na Znak Tryumfu, po raz pierwszy po polsku (wcześniej, nie znudziło mi się czekanie, aż Rebis weźmie się za tłumaczenie, zatem sięgnąłem po oryginał). Przy okazji, przypomniałem sobie poprzednie tomy cyklu Schronienie, którego ta książka jest tomem 9.
Doszedłem do wniosku, że nie ma sensu opisywania tutaj samego Na Znak Tryumfu - kompletnie nic taki wpis nie powie komuś kto nie czytał czegokolwiek z tego cyklu. Ale uznałem, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby zbiorczo opisać tomy 1-9 - tym bardziej, że tworzą swego rodzaju całość. Oczywiście, będzie kontynuacja, ale pewien istotny wątek, został zakończony.

Może najpierw kilka słów o autorze - David Weber jest amerykańskim autorem science-fiction i fantasy. Napisał sporo książek, ale najbardziej jest kojarzony z cyklem o Honor Harrington. Osobiście lubię, ale to typowe science-fiction (chociaż raczej nie hard). Natomiast Schronienie niby też należy do tego rodzaju fantastyki, ale tak nie do końca. Zaraz sprecyzuję dlaczego, ale tak jeszcze dodam, że inne książki Webera, też są raczej warte polecenia.

Chociaż, z jednym zastrzeżeniem - to nie jest wybitna literatura. Bardzo lubię u Webera, także w jego fantasy, takie bardzo racjonalne uporządkowanie świata, zasady są jasne i widać, że autor przemyślał sobie, jak ma to wszystko działać. Ale tak poza tym, szału nie ma - lubię, ale nie ma co ukrywać, że to raczej bardzo zdolny rzemieślnik, a nie artysta, w rodzaju Piskorskiego, czy Kresa (albo, by trzymać się amerykańskiego światka, Raymonda Feista).

wtorek, 18 sierpnia 2020

Bartosz Ćwir, W obronie wypraw krzyżowych

 Trochę ciężko mi tę książkę oceniać. Z jednej strony, doceniam nowe publikacje w temacie krucjat. Wokół tego tematu, krąży tyle bzdur, że każda książka, która w jakiś sposób je prostuje, na pewno zasługuje na pochwałę.

Natomiast, cóż... Miałem od początku obawy (z racji wydawnictwa, które to wydało), że mogę się spotkać z przesadą w drugą stronę, jakimś nadmiernym wybielaniem krzyżowców.

Obejrzałem jednak ze dwa wywiady z autorem - wydawał się całkiem w porządku, dość jasno wytłumaczył swoje intencje. Na koniec posta, podrzucę linka do jednego z nich - może komuś pomoże, gdyby po lekturze tej opinii nie był pewien, czy chce mu się wydawać na to swoje pieniądze.

Dzięki tym wywiadom, nie byłem rozczarowany -  na samym początku, spodziewałem się jednak, bardziej... profesjonalnego podejścia do historii. Ja rozumiem, że książka dla szerokich mas, ale mimo wszystko, na wpół oczekiwałem czegoś bardziej zbliżonego w formie do Fantazmatu Wielkiej Lechii Artura Wójcika. Tymczasem, dostałem de facto publicystykę - styl jest dużo luźniejszy, niż w przypadku normalnej książki historycznej, nawet popularnonaukowej. Nie ma też tak porządnych przypisów, zaledwie spis książek i źródeł, na które autor się powołuje i z których korzystał.

Jednak, pan Ćwir wyjaśnił, że na samym początku, chciał po prostu naskrobać parę artykułów, które prostowałyby kilka mitów, które narosły wokół krucjat. Okazało się, że jest tego tak dużo, że powstała książka. Cóż - jestem w stanie to zrozumieć. Ja bym wolał coś innego, ale niech już będzie. Przynajmniej nie byłem za bardzo rozczarowany.

Na razie tyle, jeśli chodzi o formę. Potem jeszcze nadmienię, co jeszcze uważam, za elementy raczej niepotrzebne, ale na razie, poprzestańmy może na tym i przejdźmy do treści.

poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Herbert George Wells, Wojna Światów, CK #2 (marzec-kwiecień)

Przyznaję ze wstydem, że twórczość H.G. Wellsa, znałem dotąd raczej pobieżnie.

Stąd też, jeszcze u początków tego roku, postanowiłem sobie, że przeczytam przynajmniej słynną Wojnę Światów - najpewniej pierwszą w historii opowieść o inwazji kosmitów na Ziemię.

Cóż, pan Herbert George Wells to absolutna klasyka science-fiction - raczej przedstawiać nie trzeba. Nawet jeżeli ktoś od niego czegoś nie czytał, to zapewne słyszał. Coś mi się kojarzy, że akurat Wojna Światów, była nawet wspominana na języku polskim.
Ta książka jest tym bardziej znana, że miała doprowadzić do pewnej paniki. Otóż, w roku 1938, gdy Orson Welles zaaranżował czytanie tej powieści w radiu (już wtedy uchodziła za klasykę), to miała wywołać istną panikę wśród tysięcy Amerykanów. Dzisiaj co prawda, podważa się te wydarzenia - tym niemniej, opowieść o nich, na pewno zbudowała tej książce specyficzną legendę.

Także, chociażby ze względu na to, że jest to istotna dla rozwoju gatunku książka, przeczytać ją raczej warto. Miałem jednak pewne wątpliwości, czy dzisiaj już mocno nie "trąci myszką". Jakby nie patrzeć, powstała w końcu przed I wojną światową. Muszę powiedzieć, że miło się zaskoczyłem - przypuszczałem, że zestarzała się znacznie gorzej.

środa, 13 maja 2020

Joseph Pearce, Tolkien. Człowiek i mit

Nareszcie, jeszcze w kwietniu, udało mi się dostać dzieło, wspominanego już tutaj Josepha Pearce'a - Tolkien. Człowiek i mit.

Wcześniej już poniekąd znałem tę książkę, ponieważ fragmenty są dostępne w Internecie, czy w innych opracowaniach. Korzystano z niej nader często, bo rzeczywiście, dla mniej lub bardziej zaawansowanych tolkienistów, jest to pozycja poniekąd obowiązkowa. W końcu przeczytałem ją w całości i mogę stwierdzić, na ile słusznie.

Cóż, muszę powiedzieć, że jak najbardziej. Czyta się dobrze, dla fanów Tolkiena, to prawdziwa gratka. Nie tylko pozwala lepiej zrozumieć same stworzone przez niego Legendarium, ale i poznać osobę samego Tolkiena.

Niestety, nie jest to pozycja pozbawiona wad.
Później rozwinę, o co dokładnie mi chodzi, ale na razie może bardziej skupię się na pozytywach. Tych jednak, na szczęście, jest zdecydowanie więcej.

Przypomnę parę słów o autorze. Joseph Pearce, jest brytyjskim pisarzem i krytykiem literackim. Znawcą literatury brytyjskiej, przede wszystkim Tolkiena i Chestertona. Pisał też niemało o Shakespearze. Współpracował z Owenem Barfieldem, ostatnim Inklingiem. Zatem, można przypuszczać, że ma solidne podstawy, by o tym gronie pisarzy pisać.

czwartek, 23 kwietnia 2020

Andre Norton, Świat Czarownic - Przegląd Okładek #2 (Rosja)

W poprzednim poście zająłem się okładkami Świata Czarownic z rynku anglojęzycznego. Wyszło tego na tyle sporo, że inne edycje, zdecydowałem się przeznaczyć dalsze części. Zatem, pora kontynuować.

Bardzo wiele razy, poza światem anglosaskim, Świat Czarownic wydano na rynku rosyjskojęzycznym. Co nie jest niczym dziwnym, bo na obszarze byłego Sojuza, czyta się niemało. Przedstawiam wydania w języku rosyjski, nieważne, gdzie były wydawane. Trochę awansem wrzuciłem jedno wydanie po ukraińsku, ale niech już będzie.

Na samym początku, zajmę się osobnymi wydaniami Świata Czarownic. Potem skupię się na omnibusach, których wyszło naprawdę niemało.

środa, 22 kwietnia 2020

Andre Norton, Świat Czarownic - Przegląd okładek #1 (Świat anglojęzyczny)


Niedawno recenzowałem Świat Czarownic autorstwa pani Andre Norton. W związku z tym, szukałem nieco więcej informacji o tym dziele. W tym o wydaniach polskich. No, ale przy okazji miałem okazję zerknąć sobie na okładki innych wydań z różnych krajów świata. Ponieważ sporo tego przejrzałem, zainspirowany podobnymi wpisami Pawła i Kasi, stwierdziłem, że się tymi poszukiwaniami podzielę. Może to kogoś dodatkowo zachęci do lektury tego całkiem dobrego klasyka fantasy ;).

Zacznijmy może od wydań anglojęzycznych, w szczególności amerykańskich. Z uwagi na to, że Świat Czarownic, już ma swoje lata (pierwsze wydanie było w roku 1963), to już zbiór samych amerykańskich okładek, jest niemały.

poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Andre Norton, Świat Czarownic (Estcarp #1)

Moje wydanie - rok 1990
Nie wiem, czy każdy, ale ja przynajmniej, mam kilka takich książek, do których
mam wielki sentyment. Nie chodzi mi o książki niezwykle dobre, które należy cenić, tak, czy inaczej.
Chodzi mi o takie, które, gdy próbuje je ocenić tak bardziej na chłodno, wypadają, co prawda dobrze, ale przecież nie jak dzieła rangi Tolkiena, czy nawet Kaya albo Williamsa. Jednak, mają w sobie "to coś", co sprawia, że nieraz do nich powracam.
I nawet po wielu latach, wspominam z prawdziwym sentymentem.

Zatem, muszę oznajmić, że do tego nader szczupłego grona, niedawno dołączył wielki cykl, niestety już nieżyjącej pani Andre Norton. No, może przesadzam. Nie przeczytałem w końcu całości, ale dwie pierwsze części naprawdę mi się się spodobały.
Przyznaję, że jak się zastanowię, to dostrzegam istotne mankamenty, ale nie da się ukryć, że patrzę na nie cieplej, niż na niejedną książkę, którą pewnie mógłbym ocenić wyżej. Dlatego, proszę brać poprawkę na ten efekt, którego nie potrafię do końca wytłumaczyć. Postaram się być możliwie obiektywny.

Tak wyjaśnię, że omawiana tutaj książka, jest pierwszym tomem wielkiego cyklu Świat Czarownic. Dzieli się on na kilka cykli. Historie tam przedstawiane, nieraz są równoległe do siebie, więc kolejnością wydawniczą nie zawsze warto się sugerować. Mnie interesuje cykl Estcarp, którego książka Świat Czarownic jest pierwszym tomem. Dlatego, jakby kogoś interesowało, jakie są części następne, trzeba patrzeć na Estcarp właśnie.

wtorek, 14 kwietnia 2020

Feliks W. Kres, Północna Granica (Księga Całości #1)

Drugie wydanie - 2000
(Mój egzemplarz)
Rzadko miewam tak, by jakieś dzieło zrobiło na mnie takie wrażenie, że bym od
razu chciał jakoś podzielić się wrażeniami. Tym razem, tak się zdarzyło, zatem zaczynam.
Tym bardziej, że chodzi o specjalny przypadek. Mija już bowiem prawie dekada, od czasu, kiedy Feliks Kres, polski pisarz fantasy, ogłosił, że odwiesza pióro na kołek i nic nowego już nie wyda.
Cóż, trzeba powiedzieć, że deklaracja przynajmniej uczciwa - nie łudził swoich czytelników. W związku z tym, wypada jednak ostrzec czytających: Księga Całości, o pierwszym tomie której zaraz tu poczytacie, nie jest w całości :P. Od dawna chciałem zapoznać się z tym cyklem Kresa, ale zawsze jakoś nie było po drodze. Gdy już się udało, mogę zadeklarować, że na pewno sięgnę po tomy następne - warto, mimo, że nie jest skończony. Zachęcam, by pana Kresa czytać - warto, zwłaszcza, że Mistrz Feliks, być może jednak do pisania wróci.

Na początek, może kilka słów na temat tej serii. Całość tego świata, obejmuje kontynent Szerer, który otacza Morze Bezmiarów. Niegdyś, dawno temu, nad Szerer, przybyła tajemnicza potęga, Szerń, której macki mocy, choć niewidzialne, rozciągają się na prawie całość kontynentu, obfitującego w liczne kraje o bardzo różnej kulturze. Szerń dawno temu, obdarowała rozumem ludzi, a następnie koty i sępy.

Wpływ Szerni, nie obejmuje całości tego świata, ponieważ część, objęła podobna potęga - Aler. Z jakiegoś powodu, Szerń nie zniszczyła go zupełnie, mimo, że został zepchnięty na ograniczony ob.
Kraina Aleru, jest kompletnie obca. Nawet flora, ledwie przypomina tę, którą znamy z naszego świata (no i Szerni).
Gorzej, że Alerowie, są nieco groźniejsi, niż zwierzęta. Te dziwne, obce istoty, niejednokrotnie przeprawiają się przez granicę, by dokonywać rozboju i palić.

Właśnie dlatego, potężne Cesarstwo Armektandzkie, ustanowiło liczne stanice, w pobliżu ciągle gorącej Północnej Granicy. Klimat tych ziem, przywodzi na myśl ni to dawne Dzikie Pola w czasach I Rzeczypospolitej, ni to Dziki Zachód. W skrócie - mieszkający tam ludzie, zwolnieni są z wielu podatków i mają inne przywileje, a ziemia jest żyzna. Żyją tylko w nieustannym zagrożeniu.

wtorek, 31 marca 2020

Karl Edward Wagner, Pajęczyna utkana z ciemności

Zdarza się, że czytują tego bloga ci, którzy lubią Conana. Ja też lubię, zatem sięgnąłem po
książkę człowieka, o którym mówiło się, że jest (zanim zapił się na śmierć) jednym z czołowych literackich naśladowców śp. Roberta Howarda - Karla Edwarda Wagnera.

Już niestety nieżyjący Wagner, wykreował postać Kane'a - według niektórych, będącego inną wersją Conana Barbarzyńcy. Czy tak rzeczywiście było? Moim skromnym zdaniem - nie całkiem. Ale o tym zaraz.

Jak zauważyłem na Lubimy Czytać, wielu ludzi wystawiło dość niskie opinie tej książce. Że oklepane, że już było gdzieś i tak dalej. Cóż - mi tam się podobało. Uzasadnię oczywiście swoje zdanie, ale wypada ostrzec, że wielu pewnie by się nie zgodziło. Może to kwestia tego, że Pajęczyna utkana z ciemności, została wydana w 1975 i była literackim debiutem (w dłuższej formie) pana Wagnera. Dodatkowo, dochodzi sprawa tłumaczenia - ja czytałem późniejsze wydanie Amberu, jak na moje oko, całkiem przyzwoite. Ale wielu osób, mogło mieć styczność ze starszym wydaniem Phantom Press - którego jakość przekładu, podobno pozostawia wiele do życzenia.

Jeśli ktoś po tym wstępie, mimo wszystko jest ciekawy, co dokładnie sądzę o tym dziele, to zapraszam.

niedziela, 29 marca 2020

Raport książkowy #6 (Styczeń-Luty)


Nie chciało mi się tego robić. Także dlatego, że jak mi się zdawało, nie za bardzo jest o czym pisać. Potem jednak sprawdziłem i wyszło, że w sumie coś tam się przez te dwa miesiące nazbierało. Zatem, może i warto przedstawić nowe zbiory, może kogoś nakłonię do zakupów.
Tym razem, nie chciało mi się jakoś specjalnie grupować nowych nabytków - po lewej jest fantastyka, po prawej cała reszta.

piątek, 27 marca 2020

Michał Heller, Jedna chwila w dziejach wszechświata. Lemaitre i jego Kosmos.

Muszę się przyznać -  nie czytałem jak dotąd żadnej książki ks. profesora Michała Hellera. Oczywiście, zdawałem sobie sprawę z jego dorobku. Nie można mówić, by ten człowiek nie znał się na fizyce. Jednak, jakoś mnie ciągnęło, by sięgnąć po jego książki przeznaczone dla szerokiej publiczności.

Przyczyn było kilka. Przede wszystkim, przeczytałem trochę artykułów jego autorstwa. Były w porządku, ale nieraz mi przeszkadzało zbyt dużo wciśniętej w nie filozofii. Nie jakoś strasznie, zważywszy, że prof. Heller jednak całkiem fajnie przedstawia zarówno nasz stan wiedzy na temat fizyki (w szczególności kosmologii, którą się zajmuje) jak i jej rozwój w czasie. Tym niemniej, nieco obawiałem się, że jego dzieła w dłuższej formie, będzie się czytało gorzej.
Poza tym, czasami irytowało mnie robienie z niego takie (nomen omen) Bóg wie kogo. Oczywiście, jak mówiłem zna się na tym, o czym pisuje. Jednak, jest też księdzem katolickim i w związku z tym, nieraz jakieś katolickie media, pisały o nim nader czołobitnie (zwłaszcza, kiedy otrzymał Nagrodę Templetona). Ogłaszano go niemal nowym Einsteinem. A z całym szacunkiem, jednak Hellerowi do Einsteina daleko. Mam wrażenie, że samemu zainteresowanemu, raczej niezbyt się podobało takie przedstawianie jego osoby, ale pewien niesmak pozostał. Zatem, dość długo niczego jego autorstwa nie czytałem, zwłaszcza, że sporo ciekawych pozycji o tej tematyce od innych autorów wpadało mi w łapska.

W końcu jednak, przyszedł taki czas, że zobaczyłem w udostępnionych przez kolegę nowościach, tę oto książkę - Lemaitre i jego Kosmos.
Sam darzę wielkim szacunkiem Georges Lemaitre'a, więc uznałem, że bardzo chętnie dowiem się czegoś więcej o tej postaci.

Clive Cussler, Cerber

Ta recenzja jest wynikiem wpisu Pawła, gdzie opisywał ze trzy tomy wielkiej serii
niejakiego Lee Childa. Kojarzyłem tego dżentelmena, ale na szczęście nie sięgnąłem po jakichś wytwór jego autorstwa. Paweł chyba słusznie podsumował ten typ literatury, jako harlequiny dla facetów.
Mi się wtedy przypomniały powieści niejakiego, od niedawna śp. Clive'a Cusslera. Przyznam szczerze, że przeczytałem ich trochę. Jak mi się wydaje, to nieco wyższy poziom, niż wspomniany Child, bo chociaż typ literatury podobny, to pomysły zdają się ciekawsze.

Ta książka, stanowi moją ulubioną z tych, co przeczytałem (bo pojawiają się wikingowie), zatem wybrałem właśnie ją. Przy tym, zabawna rzecz - dopiero teraz odkryłem, że to osiemnasty tom całej serii. Pewne znaczenie to ma, bo jednak są nawiązania do wydarzeń, które rozgrywały się w poprzednich tomach. Tym niemniej, nie trzeba się tym przejmować, da się czytać od środka ;). Każda książka z tej serii, którą wypuścił Cussler, jest pisana na jedno kopyto, tylko sztafaż się zmienia.

Cykl nazywa się Przygody Dirka Pitta. Tenże Dirk Pitt jest oczywiście głównym bohaterem wszystkich tych książek. Później, co prawda, ustępuje pola swojemu potomstwu, odgrywając bardziej rolę mentora. Jednakże, przez w większości tych powieści gra pierwsze skrzypce.

czwartek, 26 marca 2020

Brandon Sanderson, Studnia Wstąpienia

Jakiś czas temu, recenzowałem tutaj Z mgły Zrodzonego, pierwszą część Ostatniego Imperium, dość znanego cyklu, autostwa pana Brandona Sandersona.
Nie było to coś, co mnie powaliło na kolana, ale doceniłem tę książkę. Ma nieco istotnych mankamentów, jednakże czyta się nieźle, zaś konstrukcja świata, zwłaszcza pomysłowy system magii naprawdę zrobiła na mnie niemałe wrażenie.
Dlatego, nie paliło mi się, ale przy okazji, sięgnąłem po kolejny tom.
Zatem, zapraszam do lektury. Tradycyjnie, będę się starał nie zdradzać fabuły poprzedniego tomu, ale jeśli ktoś się boi, że sobie zepsuje przyjemność z czytania, to niech lepiej najpierw przeczyta poprzednią notkę/samą książkę. Powiem tylko tyle, że Amerykanin w tej części również nie zawiódł i można czytać, jak się pierwsza podobała.

Po tym ostrzeżeniu, mogę już chyba napisać coś szerzej.
Zacznijmy może od tego, że nie paliło mi się sięgnąć do kolejnej książki, przede wszystkim z jednego powodu - Z mgły Zrodzony kończy się tak, że w zasadzie mogłaby to być samostojka.
Jest co prawda kilka wątków, które można by rozwinąć i chętnie by się zobaczyło kontynuację, ale większość książki naprawdę można byłoby już zamknąć.

Jean Raspail, Sire

O poprzedniej książce pana Jeana Raspaila, już tutaj pisałem. Zachęcony dobrym wrażeniem, jakie zrobił na mnie Pierścień Rybaka, dość szybko postanowiłem sięgnąć po inną książkę tego autora, mianowicie Sire.
Tak jak poprzedni tytuł, ten też mówi wiele o temacie, którego będzie się tyczyć. Bo, może nie wszyscy pamiętają, ale per "Sire" zwracano się tylko do jednej osoby - króla (ewentualnie cesarza). I skojarzenie to jest słuszne, bo książka jest skupiona wokół tematyki króla Francji i monarchii ogólnie.

Tak jak w Pierścieniu Rybaka, mamy dwa równoległe wątki, które dość mocno się ze sobą splatają. Pierwszy, toczy się w XVIII wieku, podczas Terroru Rewolucji Francuskiej.
Przyznam, że to chyba najmocniejszy wątek w tej historii. Zdawałem sobie oczywiście sprawę, że Rewolucja to nie tylko Deklaracja Praw Człowieka, ale i grabież, terror, zniszczenie olbrzymiej części dziedzictwa całego kraju. Mimo to, momentami byłem zszokowany. Trzeba przyznać, że pan Jean Raspail ma wielki talent do plastycznego snucia opowieści. Na kartach tej książki, te okropne wydarzenia, po prostu odżywają na powrót. Czasem wręcz musiałem odłożyć książkę na bok, bo miałem chwilowo dość.

środa, 25 marca 2020

Patricia A, McKillip, Dziedziczka Morza i Ognia

Jak można się domyślić, nawet bez ich czytania, dość cenię sobie książki pani Patricii Anne McKillip - opisałem dwie. Zazwyczaj, jak dany autor mi nie podejdzie, to jednak nie kontynuuje z nim przygody ;).
Ta książka jest drugim trylogii Mistrz Zagadek. Także, jeżeli ktoś się obawia, że zdradzę jakieś szczegóły odnośnie fabuły (chociaż postaram się tego nie robić), to zapraszam do recenzji części pierwszej - Mistrza Zagadek z Hed. Na wstępie powiem jedynie, że ta książka jest jeszcze lepsza, niż poprzednia. Fabuła wypadła, co najmniej równie dobrze, jak w tomie pierwszym. Natomiast bohaterowie już na pewno.

Pokrótce przypomnę, co było w poprzedniej części. Morgon, stosunkowo młody dziedzic wyspy Hed (bagnista, smagana wiatrem wyspa - odnoszę wrażenie, że większe wygwizdowo, niż brytyjskie Orkady), z jakiegoś powodu, wpadł w wir wydarzeń, których nie za bardzo był w stanie pojąć. Nie do końca był w stanie ufać nawet własnym przyjaciołom, ponieważ ścigali go wrogowie, mogący przybrać każdą postać. Nie znał także odpowiedzi na wiele innych pytań.
W związku z tym, udał się w podróży do odległej góry Erlenstar, by tam szukać odpowiedzi u Najwyższego - pradawnego władcy całej tej krainy, któremu w pewnym sensie podlegają wszyscy inni ziemdziedzice.
Mistrz Zagadek z Hed, opowiadał właśnie o owej podróży Morgona, tytułowego Mistrza. Jak wspominałem poprzednio, zakończenie nie było wcale oczywiste.
Jak przedstawia się fabuła w tej części? Muszę powiedzieć, że jednak lepiej.

sobota, 21 marca 2020

G.G. Kay, Lwy Al-Rassanu

Już przy okazji recenzowania Ysabel, nie omieszkałem wspomnieć, że bardzo
cenię twórczość Guya Gavriela Kaya.
W zasadzie, muszę powiedzieć, że gdybym miał zrobić jakiś ranking żyjących pisarzy (tych mi znanych oczywiście), to właśnie pana Kaya postawiłbym na pierwszym miejscu. Tak, dobrze się zrozumieliśmy, pisarzy w ogóle, nie tylko twórców literatury fantastycznej.
Lektura już nieco wiekowych Lwów Al-Rassanu, tylko ten osąd potwierdziła. Dlatego, muszę lojalnie ostrzec, że nie będę zbyt obiektywny, bo do całej twórczości pana Kaya mam olbrzymi sentyment.

Zacznijmy może od tego, że opis na okładce wprowadza w błąd. Możliwe, że podszedłbym do tej książki z większymi podejrzeniami, gdyby nie autor, bo opis na okładce brzmi tak:
Akcja powieści rozgrywa się w realiach jedenastowiecznej Europy, w epoce u schyłku imperium muzułmańskiego.

Fikcyjny Al-Rassan to pełna uwodzicielskiego piękna kraina, targana przemocą i konfliktami. Pokój między chrześcijanami, muzułmanami i żydami jest trudno osiągalny i niepewny.
Opis jest nieco dłuższy, ale to już wystarczy, by się zastanowić. Z jednej strony, mamy "realia jedenastowiecznej Europy" z drugiej, "fikcyjny Al-Rassan". Co jest u licha, można zapytać. Mamy tam jeszcze jedno przekłamanie, ale o tym zaraz.

wtorek, 3 marca 2020

Anne McCaffrey, Jeźdźcy Smoków

Co prawda, odgrzewany kotlet z zeszłego roku, ale w sumie, może warto przywołać.
Od dosyć dawna, zbierałem się do tego, by zabrać się za wielki cykl amerykańskiej pisarki, Anne McCaffrey, o Jeźdźcach Smoków z Pern. Przez to, że sporo osób mi to polecało, zaliczyłem nieco spoilerów, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało.

Książka ta jest dosyć znana wśród fanów fantastyki i powszechnie ceniona. Na ile taka pozytywna opinia jest uzasadniona? Moim zdaniem, całkiem nieźle.

Akcja Jeźdźców Smoków, dzieje się na planecie Pern. W zasadzie, nie jest to do końca określone - równie dobrze, można by suponować, że mamy do czynienia z jakąś bliżej nieokreśloną krainą w jakimś neverlandzie. Jednak, cóż, opis na okładce rozwiewa te złudzenia, zatem, nie zamierzam jakoś specjalnie krygować się przy opisywaniu.

niedziela, 1 marca 2020

Marta Krajewska, Idź i czekaj mrozów

Zapewne długo bym nie zorientował się, że taka książka w ogóle istnieje. Jednak, Z pamiętnika Książkoholika objęła tę książkę patronatem, zatem, co rusz gdy tam wchodziłem, widziałem okładkę. Wyglądała ładnie, po tym, jak obejrzałem sobie opis, stwierdziłem, że sprawdzę.
Czy było warto? Tak, chociaż całkiem różowo też nie było. Ale po kolei.

Idź i czekaj mrozów, to rural fantasy, czyli ten rodzaj literatury, który darzę szczególnym sentymentem. Rozgrywa się bowiem nie w jakimś mieście, tylko zabitej dechami dziurze. Oczywiście, w pewien sposób trudniej w takim otoczeniu napisać coś ciekawego, ale jak już się uda, to efekty mogą być bardzo fajne. Takim przykładem, może być dylogia o Wilżyńskiej Dolinie, pani Anny Brzezińskiej. Bawiłem się świetnie, czytając ten zbiór opowiadań rozbity na dwa tomy. I liczyłem, że w tym przypadku, znajdę coś podobnego. 
Poniekąd, rzeczywiście tak się stało. Jednak, mimo wszystko, nie do końca.

piątek, 21 lutego 2020

Romuald Pawlak, Inne Okręty

Być może już kiedyś tutaj pisałem, że jednym z moich ulubionych regionów świata, którego na razie nie odwiedziłem, jest Ameryka Południowa. A konkretnie Andy, w szczególności Peru i Ekwador.
Dlatego, gdy robiłem zamówienie w księgarni internetowej i sprawdziłem, co też mają jeszcze na stanie, oprócz pozycji, której szukałem, od razu zwróciłem uwagę na tę charakterystyczną okładkę, przedstawiającą hiszpańskiego konkwistadora.

Opis brzmiał zachęcająco. Cena też, poza tym, było to wydanie śp. Runy, która zazwyczaj jednak słabych rzeczy nie wypuszczała. Zatem, zamówiłem, mimo, że autora de facto nie znałem (kojarzyłem, że coś tam publikował w dawnym Feniksie).

O czym w zasadzie są owe Inne Okręty? Ano, mamy do czynienia z alternatywną historią, przemieszaną z elementami fantasy. Jak można się domyślić, ta opowieść dzieje się w Ameryce Południowej. Co osobiście doceniłem. Nie tylko dlatego, że lubię ten kontynent, ale dlatego, że bardzo cenię fantasy w nietypowym uniwersum, nie w czymś w rodzaju średniowiecza europejskiego.

piątek, 14 lutego 2020

Joseph Pearce, C.S. Lewis, a Kościół katolicki

Szukałem książki pana Josepha Pearce'a o Tolkienie (Tolkien: Człowiek i mit), o
której słyszałem, że jest dobra. Nie było to łatwe, ale przy okazji znalazłem taką książkę. Ponieważ była tania, mniej więcej w cenie paczki papierosów, kupiłem. Czy było warto? Cóż, raczej tak.

Tak słowem o autorze: pan Joseph Pearce jest profesorem literatury angielskiej na Ave Maria College, położonym na Florydzie. Przede wszystkim, cenionym znawcą twórczości Tolkiena i pozostałych Inklingów, jak również Chestertona. Widziałem, że również i Shakespeare znajdował się nieraz w centrum jego zainteresowania, bo na jego temat miał niemało artykułów.
To dość ciekawa postać, zważywszy na to, że urodził się w antykatolickiej rodzinie, a w młodości uległ fascynacji ideami neofaszystowskimi. Potem jednak, zdecydowanie zmienił poglądy, przystępując do Kościoła Katolickiego. Piszę o tym, bo to ważne, przy ocenie tej książki.

Natomiast, ja sięgnąłem po tę książkę z dwóch powodów. Po pierwsze, interesują mnie Inklingowie (w szczególności Tolkien), więc raczej nie pogardzę jakąś dobrą pozycją na ten temat. A po drugie, z powodu uczucia zdziwienia, jakiemu niegdyś uległem.
Nie jestem jakimś fanem twórczości C.S. Lewisa. Ma sporo uroku, ale takie nachalne wpychanie komuś chrześcijaństwa (czy jakiegokolwiek innego światopoglądu pisarza), jakie obserwujemy chociażby w Opowieściach z Narnii, rzadko mi się podoba.

Mercedes Lackey, Prawo Miecza. Opowieść Kerowyn

Już parę książek pani Lackey tutaj oceniałem. Może z tego wynikać, że jestem
jakimś zaciekłym fanem tej autorki. Cóż, nieprawda.
Uważam, że jej twórczość, delikatnie rzecz ujmując, ma sporo mankamentów. Jednakże, bardzo przypadł mi do gustu świat, który wykreowała w swoim wielkim cyklonie o Valdemarze. Podobają mi się zasady działania magii, czy opisy kultury. Jak i Heroldowie, najważniejsi bohaterowie tego świata. Jednak, jak już wspominałem, poziom tych książek, jest...mocno zróżnicowany.
Od w najlepszym razie niezłych, aż po przyzwoite fantasy. Tym razem, miałem szczęście i trafiłem na bardzo dobrą literaturę. O czym świadczy fakt, że ta recenzja jest pisana po powtórnej lekturze.
Jeszcze tak w kwestii chronologii... Prawo Miecza jest swego rodzaju łącznikiem, między Trylogią Heroldów Valdemaru, a omawianą tutaj Trylogią Magicznych Wiatrów.
Mimo, że to część wielkiego cyklu i będzie nam nieco brakowało perspektywy, gdy zaczniemy czytać od tej części, spokojnie można potraktować tę pozycję jako samostojkę.
Dlatego, zachęcam do lektury (jeśli ktoś lubi takie, w sumie dość klasyczne fantasy). Jak wam się bardzo spodoba uniwersum, to można sobie poczytać także resztę, a jak średnio, to raczej i tak powinno się podobać. A jak kogoś ciekawi, czemu warto sięgnąć właśnie po to, zapraszam do dalszej lektury.

środa, 12 lutego 2020

G.K. Chesterton, Człowiek, który był czwartkiem

Rzadko miewam tak, że w zasadzie, nie wiem, jak daną rzecz ocenić. Ani w
zasadzie, co właściwie na koniec się stało. Nie mówię, że ta książka mi się nie podobała - wręcz przeciwnie, momentami naprawdę przednio się bawiłem.

Może krótko o autorze, bo niektórzy, jak się nie tak dawno zorientowałem, nie kojarzą tej postaci (mimo studiowania anglistyki). Otóż, pan Gilbert Keith Chesterton, był brytyjskim pisarzem, żyjącym na przełomie XIX i XX wieku. Twórczość tego gentlemana, do dzisiaj jest dość regularnie wznawiana, także to świadczy o jakości.
Chesterton, zapisał się w pamięci potomnych, głównie poprzez swoje eseje. Najbardziej chyba znane dzieła tego Anglika, to Heretycy - w którym to krytykował licznych filozofów z początku XX wieku. Niejako w odpowiedzi na głosy krytyków, którzy zarzucali autorowi, że atakuje "heretyków", a sam nie definiuje swoich poglądów, Chesterton napisał Ortodoksję. Dzisiaj, uznaje się ją za jedną z najlepszych książek, opisujących światopogląd chrześcijański. Zresztą, autor w nieco ponad dekadę po wydaniu Ortodoksji, wywołał na Wyspach nielichy skandal - dokonał konwersji na katolicyzm.
Zatem, w dużej mierze słusznie, jest kojarzony jako autor książek dla konserw (chociaż podobno i przeciwnicy Kościoła doceniali nieraz kwiecistość języka i polot z jakim Anglik bronił swoich poglądów).
Ja jednak, postanowiłem zapoznać się z normalną, prozatorską twórczością tego pisarza. Myślę, że było warto.

Czytamy Klasykę - edycja 2019 i 2020


Jak już wspominałem z okazji podsumowania roku 2019, niestety, nie udało mi się zrealizować wyzwania Czytamy Klasykę 2019. Nie uważam, że kompletnie dałem ciała - bo mimo wszystko, sięgnąłem po tytuły, których normalnie zapewne bym nie ruszył (no, może bym się zebrał, ale byłoby ciężko).  Jednakże, chciałem czytać jedną książkę na dwa miesiące - muszę powiedzieć, że nie dałem rady.

Niestety, Kirima z Mi się czytanie podoba, która organizowała to wspaniałe wyzwanie, zamilkła. Mam wciąż nadzieję, że ten blog odżyje. Jednakże, na ten moment, niestety, zostałem poniekąd sam na placu boju. Cóż, przypnę ten post z boku - jeśli ktoś chce, może się przyłączyć. Bardzo zachęcam, bo uważam, że warto czytać klasyki. Nie tylko głównego nurtu, również kryminałów, czy fantasy. Znacznie lepiej docenimy inną literaturę, gdy będziemy mieli właściwą perspektywę. No i, warto nadmienić, że niejednokrotnie książki zaliczane do klasyki literatury, są naprawdę dobre. Mam wrażenie, że niejednokrotnie sporo tracimy, gdy zamiast czytać te "ramotki", maniakalnie polujemy na nowości.

No, ale dobrze, przedstawię krótko, co mi się udało przeczytać w ramach tego wyzwania w roku 2019.

poniedziałek, 3 lutego 2020

Łukasz Łamża, Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze

Niezbyt często się zdarza, że przeczytam daną książkę w jeden wieczór. No dobra,
nieraz, ale naprawdę rzadko popularnonaukową, która jednak wymaga pewnego skupienia. A już naprawdę rzadko, bym w zasadzie od razu, zasiadł do pisania recenzji.

Autora, pana Łukasza Łamżę, znałem już wcześniej. Nie osobiście, ale jako tłumacza paru cenionych przeze mnie książek (chociażby Mody, wiary i fantazji sir Rogera Penrose'a). Wydał także kilka swoich własnych. Osobiście kojarzę tylko Przekrój przez Wszechświat, którego nie czytałem, ale podobno niezły. Jeśli się nie mylę, to czytywałem jego artykuły w Wiedzy i Życiu. Także, skojarzenia z autorem miałem raczej pozytywne. Mimo, że jest członkiem redakcji Tygodnika Powszechnego. Czyli gazety, za którą, delikatnie mówiąc, nie przepadam.

Generalnie, po lekturze tej książki, najnowszej w dorobku autora, mój pozytywny odbiór jego osoby, tylko się potwierdził. Zatem, co w zasadzie znajdziemy w tej książeczce?

Nie przez przypadek piszę o "książeczce", bo łącznie z bibliografią i spisem treści, dzieło to liczy sobie 223 strony. Niezbyt dużo, zważywszy na to, że zakres omawianych tam tematów, jest dosyć szeroki. Na samo obszerne omówienie tematyki Wielkiej Lechii, pan Artur Wójcik, przeznaczył więcej miejsca. Dlatego, w zasadzie, jest to bardziej swego rodzaju "bryk", będący ewentualną bazą do dalszych dociekań, niż jakieś bardzo szczegółowe omówienie tematu. Zresztą, widać tu chyba dziennikarskie doświadczenie autora - najważniejsze treści przedstawione są w bardzo zwięzły sposób, nie sposób się pogubić w jakichś bardzo skomplikowanych wywodach.

sobota, 1 lutego 2020

Raport książkowy #5 (Listopad-Grudzień)


Już luty przyszedł, a ja nadal nie wrzuciłem raportu z końca roku 2019. Zastanawiałem się nawet, czy to robić, bo za wiele tam nie ma, ale w sumie, niech będzie. Skoro przyjąłem sobie zasadę, że publikuję, co dwa miesiące, to już jej się trzymam. Niestety, za wiele czasu minęło i mogło mi się coś pomieszać. Jeśli tak, to trudno. Teraz zapisuję przeczytane i zakupione pozycje, także będzie łatwiej.
Zatem, nie przedłużając, tradycyjnie zacznijmy od fantastyki.

czwartek, 30 stycznia 2020

Karina Bonowicz, Księżyc jest pierwszym umarłym

Eh, tyle do nadrobienia z końca roku ubiegłego, a tu kolejne tytuły z tego do
opisania. Szczerze mówiąc, bardzo mi się nie chciało pisać tego akurat tekstu. Jednak, po namyśle, stwierdziłem, że warto jednak spróbować sklecić parę zdań na ten temat. Borze szumiący, jak ona mnie wymęczyła...

Na początku, nie byłem pewien, czy zabierać się za pierwszy tom serii, pod wdzięcznym tytułem, Gdzie diabeł mówi dobranoc, nieznanej mi za bardzo wcześniej, pani Kariny Bonowicz. Jednak, po namyśle, zdecydowałem, że może zaryzykuje.

Przeważył fakt, że autorka osadziła akcję swojej powieści na Podkarpaciu. A muszę się przyznać, że mam spory sentyment do tego rejonu Polski. Pierwszy raz, pojechałem tam (konkretnie w Beskid Niski) jak miałem jakoś siedemnaście lat. I byłem absolutnie zachwycony. Pozostałościami dawnych wiosek, starymi kościołami i cerkwiami, lasem, nieraz tak gęstym, że całkowicie zarastał i tak niewyraźny szlak... Ściana wschodnia, naprawdę ma w sobie sporo magii. Dlatego, uznałem, że chętnie spróbuję, jak wyszło przedstawienie niewątpliwych uroków Podkarpacia. Cóż, pod tym względem wyszło, co najwyżej średnio. A pod tym innymi?

wtorek, 28 stycznia 2020

Marcin Jamiołkowski, Order

Już jakiś czas temu, opisywałem tutaj całkiem fajne polskie urban fantasy - Okup Krwi, autorstwa wcześniej kompletnie mi nieznanego pana Marcina Jamiołkowskiego.
Wtedy, jakoś tak się stało, że kupiłem tylko jeden tom, na dodatek dość cienki. Także, po przeczytaniu, nie od razu sięgnąłem po następną część. Jednak, po tym, jak już w tym roku zauważyłem wielkie obniżki w księgarni Madbooks (księgarnia wydawnictwa Genius Creations, także jak ktoś chce wesprzeć wydających tam autorów, polecam kupować tam), od razu dokupiłem resztę. Co już jest pewną rekomendacją.

Także, jak ktoś nie czytał jeszcze Okupu Krwi, to polecam nadrobić (w razie wątpliwości służę moją notką wyżej). W tej recenzji będę się starał nie zdradzać z fabuły więcej, niż można się dowiedzieć, czytając opis z tyłu okładki. Jednak, jeśli komuś bardzo to przeszkadza, polecam najpierw zapoznać się z tomem pierwszym.

Jeśli chodzi o pierwsze rzeczy, pierwszym faktem, jaki odnotowałem było zdziwienie, gdy dostałem w swoje łapska ten cały Order. Był bowiem, może nie bardzo, ale jednak grubszy od poprzedniego. Nieco się przestraszyłem, że pan Jamiołkowski, którego poprzednio doceniłem za treściwość (w jego powieści nie było ani zbytnich niedopowiedzeń ani wodolejstwa) mógł pójść w nieco inną stronę. Na szczęście,moje obawy były na wyrost - było po prostu o czym pisać, a wodolejstwa jak nie było, tak nie ma.

środa, 15 stycznia 2020

Jean Raspail, Oczy Ireny

Dziwna jest ta książka. O ile pisałem już wcześniej o książkach pana Jeana Raspaila (Pierścień Rybaka oraz Sire, którego recenzję w końcu muszę wrzucić), to nie przygotowały mnie one na coś takiego. Poprzednie bardzo mi się podobały, ta mniej. Jednak, nie żałuję przeczytania i podtrzymuje to, co napisałem w zestawieniu hitów i kitów roku 2019 - pan Raspail to moje odkrycie roku minionego.
W poprzednich, miałem do czynienia z czymś znacznie bardziej, z braku lepszego słowa, podniosłym. Tematyka była może nie zupełnie inna, bo pewien charakterystyczny dla pana Raspaila rys znajdziemy i w tej historii, ale jednocześnie jest to coś znacząco odmiennego.

Zatem, nie przedłużając... Głównym bohaterem, jest Fryderyk Pons, Francuz, żyjący w Prowansji i na dodatek będący pisarzem. Pons, nie może sobie poradzić z napisaniem swojej najnowszej powieści, nieraz życie go po prostu przytłacza. Nie pomaga w tym również fakt, że jest starym rozwodnikiem, który oczywiście rzucił swoją żonę na rzecz jakiejś młodej siksy. Która oczywiście też go potem rzuciła.
Pons, dostaje jednak list od Salwatora, swojego przyjaciela z czasów młodości. Od przyjaciela, z którym widywał się sporadycznie, od kiedy tenże Salwator, trzydzieści lat temu wstąpił w szeregi zakonu benedyktynów. Ojciec Salwator, z tajemniczego powodu, opuścił swój klasztor, wciąż pozostając mnichem. Zamieszkał w opuszczonej latarni morskiej Ar-Men, położonej u smaganych wiatrem brzegów Bretanii. Stamtąd napisał do Fryderyka, chcąc, by ten odwiedził go w tej osobliwej samotni.

środa, 8 stycznia 2020

Robert E. Howard, L. Sprague de Camp, L. Carter, Conan Obieżyświat

W zasadzie myślałem, żeby o tym nie pisać, ale niech tam, zareklamuje. Akurat
nastrój miałem.
Zapewne bardziej wyrobionym czytelnikom nie trzeba przedstawiać postaci Conana Barbarzyńcy, wykreowanego przez śp. Roberta Howarda. Jeśli ktoś jednak tego pana nie kojarzy, to dopowiadam.
Robert Howard żył na początku XX wieku. Zaledwie trzydzieści lat, tragicznie kończąc żywot przez samobójstwo. Wielka szkoda, bo żyjąc tylko tyle, zdążył wyprodukować więcej utworów, niż niejeden pisarz przez znacznie dłuższe życie. I to z przeróżnych dziedzin. Pan Howard osadzał akcję swoich książek na Dzikim Zachodzie, Bliskim Wschodzie, Afryce, czy innych zakątkach globu. Nieraz też jego opowiadania miały miejsce w różnych epokach historycznych. Miał też na koncie dłuższe formy, ale to właśnie opowiadania zapewniły mu poczesne miejsce w ludzkiej pamięci.
Najbardziej zaś opowiadania z gatunku heroic fantasy, których bohaterem był Conan z Cymerii, krainy położonej na dalekiej północy Ziemi w legendarnych czasach.

wtorek, 7 stycznia 2020

Podsumowanie roku 2019


Skoro było już krótkie omówienie najlepszych i najsłabszych tytułów z 2019 roku, to przyszła pora na podsumowanie ogólniejsze. Także dla siebie, bo dopiero na potrzeby tego wpisu podjąłem się przeliczenia, co ja w zasadzie przeczytałem w tym roku :P.

Tak przypomnę, z wyzwań z 2019 roku - podjąłem się wyzwania Czytamy Klasykę z bloga Mi się czytanie podoba. Jedna książka z dowolnej klasyki na każde dwa miesiące w roku. Był to wariant dość ostrożny, ale nie dość, bo ostatecznie nie wyrobiłem. Jednak, coś tam przeczytałem. Po prostu, nie wrzuciłem większości wrażeń po czytaniu. Także, będzie jeszcze krótka zbiorówka. Nie chce mi się już wrzucać każdej książki po kolei i to grubo po czasie, zatem już jakiś czas temu stwierdziłem, że chyba załatwię to w tej formie. Bo większość jednak jest godna polecenia, a te które nie są, lepiej odradzić :P.

A nie do końca mi wyszło, gdyż, jak wspomniałem z okazji poprzedniej notki, rok miniony był dla mnie dość intensywny. Zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej. Nawet zastanawiałem się czasem, czy tego nie skasować, ale uznałem, że prowadzę bloga przede wszystkim dla siebie, zatem chyba bez sensu. Co nie znaczy, że nie warto nieco się postarać, aby w tym było lepiej.

niedziela, 5 stycznia 2020

15 hitów i antyhitów książkowych roku 2019


W zeszłym roku, robiłem takie krótkie zestawienie najlepszych książek, jakie miałem okazję przeczytać w roku 2018. Postanowiłem tę tradycję pociągnąć, chociaż z lekką modyfikacją. Poprzednio opisywałem tylko książki, które szczególnie mi do gustu przypadły, tym razem postanowiłem zająć się tymi, które mnie rozczarowały. Wybór tych pierwszych był naprawdę ciężki, bo na szczęście, tyle dobrego można powiedzieć o poprzednim roku, że natrafiłem na dużo dobrych, a nawet bardzo dobrych książek. Także, wybranie tych dziesięciu, które powinny mieć "to coś", zajęło mi trochę.
Niestety, ten rok był dla mnie dość intensywny, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym, co odbiło się na częstości publikowania tutaj. Mam kilka tekstów, które na pewno tutaj wylądują (oby do końca tego tygodnia).

Jeszcze tylko parę uwag, zanim przejdę do samego podsumowania. Otóż, opisuje tutaj książki, które przeczytałem w 2019, niekoniecznie wtedy wydane, niektóre są nawet dosyć leciwe. Kolejność także jest dosyć przypadkowa. Niektórzy wrzucają tylko linki do recenzji, w przypadku, gdy takowe na blogu już są, ale ja uważam, że warto napisać parę słów. Chociażby po to, by czytelnik wiedział, czy w ogóle chce mu się czytać bardziej obszerną notkę na jakiś temat.
Także, nie przedłużając, zaczynajmy.