środa, 16 października 2019

Marcin Jamiołkowski, Okup Krwi

Nieco wydobrzałem po wyjeździe, także może czas, by przerwać impas i wrzucić jakąś notkę.
Na początek może coś krótkiego, czyli kilka wrażeń po pierwszej części, pięciotomowego cyklu, pióra polskiego pisarza - Marcina Jamiołkowskiego.
Przyznam, że pana Jamiołkowskiego nie kojarzyłem zupełnie. Mam w ogóle wrażenie, że to dość niszowa literatura, ale może przesadzam. Zapewne w stanie ignorancji bym trwał jeszcze przez całe lata, gdyby nie to, że cały cykl, zachwalała Moreni.
Zatem postanowiłem sprawdzić i zrelacjonować, co z tego sprawdzania wynikło.

Zacznijmy może od zarysu fabuły, by się zorientować, o czym w zasadzie jest ta książka. Otóż, głównym bohaterem, jest pan Herbert Kruk. Mieszka w Podkowie Leśnej pod Warszawą, gdzie zajmuje się krawiectwem.
Jednak, poza obracaniem igłą, jest też magiem. Może nie najlepszym, ale całkiem niezłym. Mieszka poza Warszawą, bo w samej Warszawie, magia nie działa albo działa w sposób kompletnie wypaczony.

Główny wątek, rozpoczyna się, gdy do pana Kruka, przychodzi mężczyzna, który składa mu propozycję nie do odrzucenia. Ma w pełnię księżyca, dostarczyć na konkretny adres na warszawską Starówkę, pewną przesyłkę. Inaczej, jego ukochana zginie.
Kruk (po pewnych próbach samodzielnego działania), stwierdza, że nie ma wyboru i podejmuje się tej misji. Okazuje się jednak, że nie jest to takie proste. Przeszkadzają mu różni przeciwnicy, o zaskakująco długich rękach. Mają do dyspozycji nie tylko środki nadprzyrodzone i magiczne stwory. Przeciwko panu Herbertowi są też przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości.
Na domiar złego, gość miewa problemy z transportem...
Jak widzimy - w tej książce na pewno coś się dzieje. W zasadzie, dzieje się coś cały czas. Zdecydowanie, nie ma dłużyzn. Za to, panu Jamiołkowskiego jak najbardziej należą się pokłony. Tym bardziej, że zarazem akcja nie wpada w jakąś szaloną galopadę.
Po fragmentach, gdzie wszystko pędzi na łeb, na szyję, mamy takie, gdzie akcja nieco zwalnia i pozwala czytelnikowi trochę odetchnąć. Taką rolę pełnią chociażby wspomnienia pana Kruka, z czasów jego szkolenia i dzieciństwa. Te fragmenty zarazem dość dobrze uzupełniają właściwą historię i tworzą spójną całość. Powiem więcej, to jedna z nielicznych książek, z której w zasadzie, nie wyrzucałbym nic. Naprawdę, nie potrafię wskazać ani jednego, zbędnego i niepotrzebnego kawałka tekstu.
Warto też dodać, że same rozwiązania fabularne są naprawdę ciekawe i nieoczywiste. Przyznam, że zakończenie, naprawdę zrobiło na mnie spore wrażenie. Przewidziałem może schemat, ale szczegóły i ostatecznie rozwiązanie, kompletnie mnie zaskoczyły. Trochę fantastyki mimo wszystko w życiu przeczytałem, dlatego bardzo doceniam.

Sam bohater, mag Herbert Kruk, też robi dobre wrażenie. Czasem robi coś głupiego, ale wszystkie te działania to błędy, które mogłyby się przytrafić każdemu człowiekowi, nawet o dość wysokim IQ. Generalnie, przypadł mi do gustu charakter głównego bohatera. Jest w miarę inteligentny, nie traci głowy i stara się postępować rozsądnie. Poza tym, jest już nieco starszym człowiekiem (nadal przed trzydziestką, ale już zdecydowanie nie jest nastolatkiem). Może stąd ten rozsądek - w każdym razie, po czytaniu o przygodach kolejnych durnych, młodocianych bohaterów, mości Kruk jest miłą odmianą.
Niestety, poza nim, znajdujemy tam tylko dwie wyróżniające się, wyraziste postacie. Jedną jest pani Anna, którą Herbert spotyka na swojej drodze. Drugą, jego ojciec, którego niestety za wiele tam nie ma.
Reszta bohaterów, niestety jest dość jednowymiarowa. Ale, z racji tego, że książka skupia się przede wszystkim na Herbercie, uznaję to za bardzo lekkie przewinienie.

Na koniec łyżka dziegciu. Samo uniwersum, na pierwszy rzut oka, bardzo ciekawie pomyślane, po bliższym spojrzeniu okazuje się mocno niedopracowane. Może ja mam nieco za wysokie wymagania, ale... Pan Kruk rzuca zaklęcia, nieraz naprawdę działające w interesujący sposób. Przykładowo, jest tam pewne zaklęcie, do którego pan Herbert używa kota, jak dla mnie czysty majstersztyk.
Jednak, nie jest to jakiś specjalnie spójny system magii. W pewnym momencie, Herbert nawet tłumaczy podstawy działania magii, ale te wyjaśnienia są (jak dla mnie) dość mętne. Magowie na przykład mogą tworzyć pewne magiczne stworzenia, ale nie jest wyjaśnione, na jakiej zasadzie to ma działać. Nie jest też wyjaśnione, jak bardzo rozpowszechnione są i jaką pozycję zajmują w tym świecie pewne magiczne stwory.
Jest nawet wspomniane miejsce, gdzie nasz bohater pobierał większość swojego szkolenia. Jednak, nie jest wiadome, jak bardzo wyjątkowe są takie miejsca, jak to poza Polską wygląda.
Wreszcie, jedna rzecz (uwaga spoiler). Jest wspomniane, że na obecną sytuację w Warszawie, miała wpływ skala zniszczeń podczas II wojny światowej. Jednak, przecież słynna rzeź Pragi, dokonana na sam koniec Insurekcji Kościuszkowskiej, powinna chyba przynieść takie same skutki? A pan Jamiołkowski, nic o tym nie wspomina. W skrócie - logika coś tutaj szwankuje.

Podsumowując: pomysł na uniwersum naprawdę przypadł mi do gustu. Zwłaszcza, że autor dość dobrze oddał klimat Polski i naprawdę można sobie spokojnie wyobrazić, że takie rzeczy w Warszawie i pod nią się działy. Niestety, jak dla mnie wszystko jest mocno niedopracowane.

Ostatecznie jednak, oceniam tę książkę dość dobrze. Całkiem niezłe urban fantasy, w polskich realiach.
Panu Jamiołkowskiemu należy się szacunek, przede wszystkim za to, że nie uległ popularnemu współcześnie trendowi na wypychanie książek (czyli zwykłe wodolejstwo). Książka ma zaledwie 201 stron, a więcej treści, niż niejedno opasłe tomiszcze. Tym mnie kupił, dlatego chętnie sięgnę po dalsze tomy, a wrażenia przedstawię tutaj. Z nadzieją, że nieco popracował nad realiami. Polecam ;).
Ostatecznie:
8/10.

6 komentarzy:

  1. Uuu w sumie, może sobie zapiszę, by sprawdzić i dać szansę komuś mniej znanemu. Mimo wszystko mamy obecnie może z max 10 polskich autorów wydających coś w klimatach urban fantasy i wszystko się kręci wokół nich. Bo kogo my tam mamy... Ćwiek, Jadowska, Raduchowska, Kisiel, Janusz, Kossakowska i Grzęowicz czasem... więcej nawet nie jestem w stanie nawet wymienić tak z głowy na tą chwilę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej więcej, z tych bardziej znanych chyba nie ma. Prawdę mówiąc, to nawet nie pamiętałem, że Grzędowicz coś tam popełnił w klimacie urban fantasy, ja go znam tylko z całkiem dobrego "Pana Lodowego Ogrodu" - z tego, co wiem, inne jego powieści to raczej dość średnie. A co do Jamiołkowskiego spróbuj, nie jest to może arcydzieło, ale wyszło jednak nienajgorzej ;)

      Usuń
    2. "Popiół i kurz" w sumie dzieje się w mieście, "Księga jesiennych demonów" w sumie też. Muszę o nim post zrobić, bo wszystko mam przeczytane i tak się czaje od dłuższego czasu.

      Usuń
    3. Wrzuć, wrzuć. Przyznam, że tego nie znam, chętnie się czegoś dowiem - może zachęcisz do przeczytania. Albo i nie :P.

      Usuń
  2. Cieszę się, że Ci się podobało. Lubię, jak innym podobają się książki, które podobają się mnie ;)

    Dalej mogą być spoilery.

    Pierwszy tom do jednak debiut w dłuższej formie (wcześniej autor pisywał jedynie szorty) i cierpi na pewne dolegliwości wieku dziecięcego. Między innymi nieco dziur w świecie przedstawionym, które jednakowoż autor z czasem systematycznie uzupełnia (aczkolwiek skupia się w tym na warszawskim grajdołku i jak dotąd, choć wspominał o zagranicy, to nic konkretnego). Zbyt wielu wyrazistych bohaterów też nie przybędzie, ostatecznie wychodzi bardzo kameralny cykl, ale za to z ciekawie zarysowanymi relacjami pomiędzy bohaterami.

    Co do systemu magii jako takiego, to chyba clou (przynajmniej ja to tak zrozumiałam) polega na tym, że on nie istnieje, bo sposób czarowania najbardziej optymalny dla każdego maga jest w pełni zależny od jego osobowości - indywidualnie dobierają sobie najskuteczniejszy sposób na ogniskowanie mocy (później np. pojawia się czarodziejka, która rzuca zaklęcia za pomocą wymyślanych naprędce dziecięcych rymowanek). Mnie się podoba takie rozwiązanie, choć wprowadza pewien element chaosu.

    Jeśli chodzi o ofiary w Warszawie, to szybki gugiel (ja się w sumie nie znam, więc mogę się mylić) mówi, że w insurekcyjnej rzezi Pragi zginęło 20k osób, tymczasem samo powstanie warszawskie pochłonęło 200k ofiar. Może chodzi właśnie o ilość, nie o procent ludności? (plus dochodzą jeszcze zniszczenia budynków, nieraz o ogromnym znaczeniu historycznym).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja dziękuję, bo cieszę się, jak dzięki innym blogom, trafiam na dobrą lekturę :P.

      Nie sprawdzałem tego, ale miałem wrażenie, że to jest debiut w dłuższej formie. W sumie może powinienem to napisać, ale przez to chyba oceniłem wyżej. Autor bardzo dobrze wyśrodkował - nie było ani wodolejstwa, ani uczucia niedosytu. Cieszę się jednak, że potem lepiej ;).

      Owszem, Herbert chyba coś takiego mówił (może nie całkiem wprost, ale coś w tym guście). Jednak, były pewne elementy uniwersalne. Na przykład, ta kulka (zapomniałem nazwy xD), która go zmyliła go na samym początku. Albo stworzeńce. Czyli jakieś tam prawidła, mimo wszystko, istnieją. I uważam, że są przedstawiane nieco chaotycznie i mam wrażenie, że mości Jamiołkowski sobie nie przemyślał przed pisaniem pewnych rzeczy. Ale mówię, strasznie jakoś nie było, a i pocieszyłaś mnie, że potem lepiej.

      Cóż, może faktycznie o tę skalę chodziło, jak również o straty duchowe (miasto obrócone praktycznie ruinę). Zwracam honor, ale w zasadzie autor powinien zadbać, by takie wątpliwości nie powstały.

      Usuń