czwartek, 29 sierpnia 2019

Ian R. MacLeod, Czerwony Śnieg

Słyszałem już jakiś czas temu o tym autorze.
 O samej książce, nie za dużo. Mignęła mi gdzieś, co prawda, w spisie książek z Uczty Wyobraźni od Maga, ale nic poza tym. Do czasu recenzji Łukasza, która mnie bardzo zaciekawiła.
Stwierdziłem, że bardzo chciałbym dostać tę książkę, jednak, zgodnie z ostrzeżeniem autora recenzji, okazało się, że jest to niemal całkowicie niemożliwe. Wszędzie, w żadnym sklepie nie mieli tej pozycji na stanie, jedynie e-booki. A jednak, jestem pod tym względem jestem dość staroświecki i nie uśmiecha mi się płacenie za jakiś plik. Mam płacić za coś, co nawet do ręki nie mogę wziąć? Kpina :P.
Także przygotowałem się na długie polowanie na różnych serwisach aukcyjnych. Jednak, los się do mnie uśmiechnął. Musiałem skoczyć do Świata Książki, by kupić koledze kartkę na wesele. Przy okazji, zajrzałem na półki i zauważyłem ten tytuł, który jakimś cudem się uchował. Nie wybrzydzałem zatem i od razu go kupiłem.
Cóż, po wszystkim mogę stwierdzić, że było warto. Nie jest to jednak lekka książka, o czym niżej.

Może zacznijmy tradycyjnie, o czym ona w zasadzie jest. Zasadniczo, opowieść składa się z trzech historii. Jedna, z końca ancien regime'u we Francji i początku Rewolucji. Druga, z USA, tuż po kapitulacji Południa. Trzecia, również ze Stanów, a konkretnie z Nowego Yorku, z czasów prohibicji.
Jednak, najważniejsza jest ta druga. Poświęcone jest jej najwięcej miejsca, jest też czymś w rodzaju łącznika, dla tych pozostałych. Mi też podobała się najbardziej, stąd skupię się właśnie na niej.
Głównym bohaterem, jest młody lekarz z armii Unii, Karl Haupmann. Już pod koniec wojny secesyjnej, na pobojowisku bitwy pod Bentonsville, doktor zauważa jakieś powykręcane, dziwaczne indywiduum, które obrabia trupy. Lekarz chwyta za colta i idzie rozprawić się z rabusiem.
Wywiązuje się bójka, w wyniku której Haupmann odnosi spore obrażenia. Te jednak goją się zaskakująco szybko.
Na tym jednak nie koniec. Młodego lekarza zaczyna jakoś drażnić i razić światło słoneczne. Odkrywa też, że odczuwa chęć, by atakować ludzi, a już zwłaszcza, gdy księżyc znajduje się w nowiu. Wówczas egzystencja staje się naprawdę ciężka...
Ten opis powinien raczej każdemu pozwolić się domyślić, kim stał się doktor Haupmann. Wampiryzm, jak widać, pan MacLeod, przedstawił dosyć klasycznie. Zarazem jednak, uczynił coś, co tę książkę, zdecydowanie wyróżnia na tle innych takich historii. Uważam też, że stanowi jej największy atut.
Otóż, opowieść tę poznajemy właśnie z punktu widzenia Karla Haupmanna. Widać całe przerażenie i strach Amerykanina, który nie poddaje się swojej naturze drapieżcy. Haupmann, aby się powstrzymać przed zabijaniem ludzi, a zarazem nie przemienić się w oślepioną tylko pragnieniem krwi bestię, wstrzykuje sobie dawki morfiny i innych trucizn, które zabiłyby każdego normalnego człowieka. W pewnym sensie, udaje mu się to. Przez większość czasu, pozostaje zdumiewająco racjonalnym osobnikiem, metodycznie wyliczającym, jakich właściwie dawek trucizny potrzebuje, aby spacyfikować swoje mordercze instynkty. Jednocześnie, próbuje odkryć, czym była istota, która go przemieniła i skąd się wzięła.
Naprawdę, muszę powiedzieć, że ten opis straszliwych smagań doktora Haupmanna, jego skołatanego umysłu, to istny majstersztyk. Było warto coś takiego przeczytać.
Zwłaszcza, że książka ma też walor edukacyjny. Haupmann przemierza wiele odległości, żyje też nieco lat, także możemy obserwować, jak bardzo zmieniał świat. Zmiany oczywiście potęgują osamotnienie Amerykanina, który pochodząc z pierwszej połowy XIX stulecia, nieraz ciężko się odnajduje w latach późniejszych. W czym, naprawdę nie ma nic dziwnego.
Dwie pozostałe opowieści, również mają tę zaletę. Zwłaszcza ta z XVIII stulecia, gdzie pan MacLeod bez upiększeń opisał terror i okropności Rewolucji Francuskiej. Piszę o tym, bo zdaje mi się, że do wielu osób nie dociera, jak wielki był wandalizm i szaleństwo w tamtych czasach. W końcu w szkole wspomina się nieraz tylko o tym mimochodem, skupiając się na Deklaracji Praw Człowieka.
Trzecia historia również pod tym względem jest całkiem dobra. Można naprawdę poczuć niepowtarzalny klimat Ameryki z czasów prohibicji.

Niestety, ta naprawdę dobra opowieść, ma też niemało wad. Przede wszystkim,wadzi mi ta ostatnia historia. Uważam, że jest zdecydowanie najsłabsza.
Narracja jest prowadzona w taki sposób, że niejednokrotnie, nie mamy do końca pojęcia, co się u licha dzieje. Czy to jakieś majaki, czy coś... Wielokrotnie nie wiedziałem, czy ta opowieść w ogóle prowadzi ku czegokolwiek sensownemu.
Te wady, posiada też historia samego Haupmanna i ta z XVIII stulecia, ale w dużo mniejszym stopniu. Zaryzykowałbym twierdzenie, że najbliższa nam czasowo historia, jest zdecydowanie najsłabsza, najmniej zrozumiała i najbardziej rozczarowująca.
Ogólnie, zakończeniem jestem mocno zawiedziony. Wątki rozwiązały się w sposób dalece niesatysfakcjonujący. Moja reakcja była mniej więcej taka: Eee, że to niby już? W taki sposób? Ale o co w ogóle chodzi?
Generalnie mam niestety wrażenie, że pan MacLeod, miał świetny pomysł na historię. Zaczął ją, szło świetnie, ale nie bardzo już wiedział, jak ją zakończyć.

Jeśli chodzi o bohaterów, to jestem w miarę usatysfakcjonowany. Przede wszystkim, robi wrażenie sam Karl Haupmann. To bardzo inteligentny człowiek, dźwigający naprawdę straszne brzemię... Trudno go nie podziwiać.
Pozostali bohaterowie, też nie są raczej z papieru. Można ich mniej lub bardziej lubić. Zasadniczo - dają radę.
Wyjątkowo nie znosiłem tylko Harriet MacKenny, bohaterki ostatniej historii. Ta młoda kobieta, jest właśnie, młoda i zwyczajnie irytująca. Nie dość, że drażnił mnie jej charakter i impulsywne decyzje, to jeszcze poglądy. Ta panna jest marksistką, a mnie komunizm brzydzi do tego stopnia, że ciężko mi się to czytało. Poważnie, jak ktoś się zastanawia, "co zrobiłby na jej miejscu towarzysz Uljanow", to szlag mnie trafia. Także, jak ktoś ma podobną awersję do towarzyszy, to uważam, że warto ostrzec.

Z ogólnych uwag, dodam jeszcze, że ta książka jest dość cienka (około 280 stron), a i tak ma w sobie więcej treści, niż niejedno grube tomiszcze. Muszę jednak powiedzieć, że brakowało mi nieraz, jak już wspominałem wcześniej, rozwinięcia pewnych wątków. Nic by się nie stało, gdyby jednak ta powieść była nieco bardziej obszerna. Jednak, chyba lepiej iść w tę stronę, niż uprawiać wodolejstwo, więc nie zamierzam za bardzo narzekać.

Ostatecznie, mimo dalece niesatysfakcjonującej końcówki, muszę stwierdzić, że i tak książka jest bardzo dobra. Polecam mimo wszystko. Wątek wampiryzmu zdecydowanie dość klasyczny, ale zarazem niesztampowy - spodoba się każdemu, kto ma dość pięknisiów błyszczących na słońcu.

8/10

14 komentarzy:

  1. Półtora roku od wydania - książka w księgarniach niedostępna, a Mag piszczy, że im Uczta Wyobraźni słabo się sprzedaje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to zapewne różnie bywa. Na przykład "Człowieka z sąsiedztwa", też wydanego w ramach Uczty Wyboraźni, znalazłem w taniej księgarni. Były też tam jakieś inne z tej serii. Książki MacLeoda są, jak mi się wydaje, po prostu dobre (zamierzam sięgnąć po inne, co jest jakąś rekomendacją), więc pewnie schodzą lepiej, niż jakieś inne.

      Usuń
  2. Z jednej strony ten tytuł kusi, z drugiej - moje poprzednie spotkanie z autorem nie poszło najlepiej. Nie siadł mi jakoś, chociaż coś poważnego, związanego z wampiryzmem chętnie bym przeczytała. Może, jeśli Mag przypadkiem wyda wznowienie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam wrażenie, że powinno Ci nawet pasować ;). Natomiast, co takiego czytałaś MacLeoda, a nie siadło?

      Usuń
    2. Mam zbiór "Obudź się i śnij. Tchorosty i inne wy-tchnienia", kupiony za dyszkę w Biedronce, także trafił się bardzo fajnie. xD Było tam parę fajnych wizji, jedno opowiadanie związane chyba z dziewczyną-lisem było przyjemne, ale tak generalnie - mocno tę książkę wymęczyłam.

      Usuń
    3. Wyobrażam sobie :P. Generalnie, na pewno ma gość niezłe pomysły, pisze nieźle, ale miewa też spore zgrzyty :P. W opowiadaniu to może być szczególnie widać. Co nie zmienia faktu, że sięgnę po kolejne.

      Usuń
  3. "Narracja jest prowadzona w taki sposób, że niejednokrotnie, nie mamy do końca pojęcia, co się u licha dzieje. Czy to jakieś majaki, czy coś... Wielokrotnie nie wiedziałem, czy ta opowieść w ogóle prowadzi ku czegokolwiek sensownemu." - i to był właśnie największy mankament, który dla mnie znacznie wpłynął na sposób czytania i odbiór. MacLeod ma ogólnie specyficzny styl, pisze też mało znane i niszowe New Weir, bardziej mi się podobały "Wieki światła", ale też lektura niełatwa. A z "Czerwonego śniegu" pamiętam niewiele, więc widać, jaki miała na mnie mizerny wpływ. Ogólnie jakoś Uczta Wyobraźni pasowała mi wcześnie bardziej. Ciekawe jak będzie teraz z Palmer.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może spróbuję dorwać "Wieki..." ;). Generalnie powiedziałbym, że ta książka jest ciekawa i zaskakująco głęboka, jak na fantasy, ale odbiór momentami był ciężki. Jednak po inne tytuły chce sięgnąć, także aż tak źle nie było

      Usuń
  4. Z UW rewelacyjne są "Rozłąka" Priesta, "Atlas chmur" Mitchella, "Ślepowidzenie" Wattsa czy opowiadania i powieść Bacigalupiego. To są moim zdaniem najlepsze książki serii, po które można sięgać w ciemno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to ciekawe. Bo Priesta mam "Człowieka z sąsiedztwa". Zamierzam podejść jeszcze raz, bo po raz pierwszy niezbyt mi podeszła. Ale może Priest ma lepsze i gorsze powieści. Co do Wattsa się zgodzę :P

      Usuń
    2. "Człowiek..." to lajtowsza wersja "Rozłąki". Może nie będzie w Twoim klimacie, nie twierdzę, że tak, to gust. Dla mnie rewelacja. Jeszcze w Artefaktach był "Odwrócony świat", moim zdaniem najsłabsza z tych trzech, ale zdecydowanie ciekawy pomysł miasta na szynach i takiego klimat dystopijnego. :)

      Usuń
    3. "Człowiek..." też jakiś taki dystopijny. Strasznie ponura atmosfera, jak mi się zdaje - dlatego momentami, kiepsko mi szło czytanie tego.

      Usuń
    4. Potwierdzam. Bacigalupi to mistrz. Pompa numer 6. Nakręcana dziewczyna była pierwszą UW, jaką czytałem, jeszcze w liceum, więc dość dawno i zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Podobnie Atlas chmur - fenomenalna książka, złożona i trudna, ale ostatecznie dająca mnóstwa satysfakcji z czytania :)

      Usuń
    5. Dzięki za rekomendacje ;) Chyba jednak po "Atlas Chmur" sięgnę najpierw

      Usuń