Z panią Laurą Gallego Garcia, zetknąłem się już dobre parę lat temu. Szukałem wtedy jakiejś ciekawej
książki, napisanej w języku hiszpańskim, najlepiej oczywiście fantasy, by podreperować mój kulawy język.
Gdybym nie mój specjalny wysiłek w tym kierunku, zapewne bym się w ogóle z jej twórczością nie zetknął.
Jednak, jak mawiał klasyk "szukajcie, a znajdziecie". Sprawdziło się i trafiłem na serię Memorias de Idhun, napisaną właśnie przez tą panią. Fabuła wydawała się być okej, część tomów wydano też w Polsce, dlatego skusiłem się i przeczytałem.
Wspomnienia z tej lektury mam bardzo dobre - książki może bez wielkich fajerwerków, ale całkiem przyjemne i na swój sposób oryginalne. Dlatego, poleciłbym je każdemu. W Polsce wydano je jako Kroniki Idhunu.
Dlatego, gdy jakiś czas temu, znalazłem w księgarni inną książkę tej pani - Tam gdzie śpiewają drzewa, nie zastanawiałem się długo i kupiłem. Więc, teraz pora na kilka wrażeń z lektury.
Jeśli chodzi o samą fabułę, to wielkiej oryginalności w niej nie odnajdziemy. Główna bohaterka, Viana de Rocagris jest jedyną córką księcia Corvena. Tenże książę, jest wysokiej rangi arystokratą, w królestwie Nortii, które przeżywa właśnie okres świetności.
Wszystkim żyje się dobrze, a Viana oczekuje na ślub ze swoim narzeczonym, księciem Robianem de Castelmar. Z którym małżeństwo zostało ustawione, ale szczerze się kochają.
Jak się zapewne domyślacie, całą tę idyllę, musiał szlag trafić.