środa, 30 stycznia 2019

Laura Gallego Garcia, Tam, gdzie śpiewają drzewa

Z panią Laurą Gallego Garcia, zetknąłem się już dobre parę lat temu. Szukałem wtedy jakiejś ciekawej
książki, napisanej w języku hiszpańskim, najlepiej oczywiście fantasy, by podreperować mój kulawy język.
Gdybym nie mój specjalny wysiłek w tym kierunku, zapewne bym się w ogóle z jej twórczością nie zetknął.
Jednak, jak mawiał klasyk "szukajcie, a znajdziecie". Sprawdziło się i trafiłem na serię Memorias de Idhun, napisaną właśnie przez tą panią. Fabuła wydawała się być okej, część tomów wydano też w Polsce, dlatego skusiłem się i przeczytałem.
Wspomnienia z tej lektury mam bardzo dobre - książki może bez wielkich fajerwerków, ale całkiem przyjemne i na swój sposób oryginalne. Dlatego, poleciłbym je każdemu. W Polsce wydano je jako Kroniki Idhunu.
Dlatego, gdy jakiś czas temu, znalazłem w księgarni inną książkę tej pani - Tam gdzie śpiewają drzewa, nie zastanawiałem się długo i kupiłem. Więc, teraz pora na kilka wrażeń z lektury.

Jeśli chodzi o samą fabułę, to wielkiej oryginalności w niej nie odnajdziemy. Główna bohaterka, Viana de Rocagris jest jedyną córką księcia Corvena. Tenże książę, jest wysokiej rangi arystokratą, w królestwie Nortii, które przeżywa właśnie okres świetności.
Wszystkim żyje się dobrze, a Viana oczekuje na ślub ze swoim narzeczonym, księciem Robianem de Castelmar. Z którym małżeństwo zostało ustawione, ale szczerze się kochają.
Jak się zapewne domyślacie, całą tę idyllę, musiał szlag trafić.

środa, 23 stycznia 2019

1968. Od Wietnamu do Meksyku. Czyli włoska dama w podróży

Nareszcie udało się zasiąść do tej recenzji ;). Nowy Rok zacząłem z reportażem,
zdecydowanie nie byle jakim. Ciężko mi się pisało tę notkę, bo mogę zostać posądzony o stronniczość. Dlatego, na wstępie zaznaczam, że tak, do autorki mam wielki sentyment i jest jedną z moich ulubionych. Tym razem chciałbym przedstawić książkę, która dotąd mi umykała, ale teraz w końcu mi się udało. Mianowicie 1968. Od Wietnamu do Meksyku.


Natomiast, o samej autorce zapewne niejedna osoba słyszała, bo mam na myśli niedawno zmarłą, Orianę Fallaci.
Jednak wiele osób zna ją zapewne tylko z krytyki islamu, którą odważnie głosiła pod koniec swojego bogatego życia. Jak Hitchens, o którym już tutaj kiedyś pisałem, ta włoska dama, była niezwykle wyrazistą postacią. Mimo otwarcie deklarowanego ateizmu, nie bała się mówić wprost o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą islam. Respektowała także rolę chrześcijaństwa, jako istotnego składnika cywilizacji europejskiej.
Dlatego, w wielu kręgach lubiana nie jest. Nawet jednak jej zajadli krytycy (czy jak ich pieszczotliwie nazywała, cykady), nie byli w stanie odmówić jej, że dziennikarką i pisarką była świetną.

Widziała wiele wojen XX wieku i rozmawiała z wielkimi tego świata. Przy tym, potrafiła je opisywać niezwykle plastycznie i z charakterystycznym dla niej "pazurem".

wtorek, 15 stycznia 2019

Mercedes Lackey, Trylogia Ostatniego Maga Heroldów

Miałem pewien problem z tym wpisem. Myślałem, czy może nie opisać tej trylogii w osobnych notkach, każda jedna na tom, ale przyznaję, że nie dałbym rady. Stąd ocena zbiorcza, jak kiedyś. Teraz ocenianie w osobnych częściach wydaje mi się lepsze, ale w tym wypadku bardziej odpowiednio będzie w ten sposób.

Poprzednio już opisywałem tutaj Trylogię Magicznych Wichrów, autorstwa Mercedes Lackey. Teraz przyszła pora na zrecenzowanie Trylogii Ostatniego Maga Heroldów. Wydarzenia w niej opisane, mają miejsce na wiele stuleci przed narodzinami bohaterów z Trylogii Magicznych Wichrów, ale w tym samym uniwersum. A nawet państwie - Valdemarze. Jeśli ktoś jest zainteresowany kim są Heroldowie Valdemaru i Towarzysze, odsyłam do pierwszej notki tyczącej tego wielkiego cyklu.

Trylogię Magicznych Wichrów, mimo pewnych wad, oceniam całkiem wysoko. Wydarzenia w tym podcyklu, dotyczą postaci, wspominanej tam nieraz. Wspominanej z czcią i respektem. Dlatego, miałem nieco wysokie oczekiwania odnośnie tej trylogii. Cóż, nieco się rozczarowałem. Zaraz przybliżę, dlaczego.

W tym miejscu wypada mi ostrzec, że w tekście mamy nieduże spoilery, odnośnie treści trylogii i całego uniwersum. Jeżeli jest to dla kogoś problem, to może niech najpierw przeczyta poprzednie notki. Albo książki z Trylogii Magicznych Wichrów, mimo pewnych wad, mimo wszystko polecam.




czwartek, 10 stycznia 2019

Mercedes Lackey, Wiatr Furii

Po średnio udanej drugiej części Trylogii Magicznych Wichrów - Wietrze Zmian,
autorstwa amerykańskiej autorki Mercedes Lackey, pora zabrać się za tom trzeci.
Jeśli nie czytaliście recenzji poprzednich części tej całkiem udanej sagi, zapraszam do lektury pierwszej. Wówczas łatwiej zdecydujecie, czy chcecie w ogóle zabierać się za następne. Tam też znajdziecie bardziej rozszerzone opisanie realiów tamtego świata.
Tutaj tylko wspomnę, że ta Trylogia jest częścią znacznie szerszego cyklu o Valdemarze, obejmującego wiele lat. Poszczególne podcykle można spokojnie czytać osobno, choć lepiej może jednak po kolei.

Tyle, jeśli chodzi o wstęp.Odnośnie samej treści, od razu powiem, że Wiatr Furii podobał mi się znacznie bardziej, niż Wiatr Zmian. Powiedziałbym, że nawet trzyma poziom pierwszego tomu. Chociaż tutaj zaznaczę, że niektóre rzeczy mniej mi pasowały. Zacznijmy może od pozytywów. Oraz, rzecz jasna nakreślenia jakiegoś, gdzie i kiedy książka nas zabiera.

środa, 9 stycznia 2019

Mercedes Lackey, Wiatr Zmian

Nie tak dawno, publikowałem tutaj swoją opinię na temat pierwszego tomu trylogii amerykańskiej autorki Mercedes Lackey - Wiatr Przeznaczenia. Bardzo mi się podobała, bo ta pani zaczęła faktycznie dobrze. Logiczną konsekwencją, było zatem sięgnięcie po następny tom Trylogii Magicznych Wichrów. Przypominam, że jest fragment znacznie szerszego cyklu o Valdemarze, poszczególne podcykle składające się na niego, można jednak spokojnie czytać sobie osobno. Chociaż pewnie byłoby lepiej po kolei.

O ile Wiatr Przeznaczenia bardzo przypadł mi do gustu (chociażby przez główną bohaterkę, większość czasu jednak myślała bardzo racjonalnie - co nie zawsze jest takie częste), to już Wiatr Zmian nieco mniej.
Nadal uważam, że jest to dobra książka, ale tym niemniej, niestety ustępuje poprzedniej (jak i następnej).
Zaraz wytłumaczę dokładniej skąd taka opinia, ale w tym miejscu muszę ostrzec, że pojawią się drobne spoilery, co do treści książki poprzedniej, jak i tej. Jeśli ktoś jest bardzo wrażliwy, to polecam przeczytać najpierw tom pierwszy. Chociaż zbyt wiele to nie zdradzę, więc jeśli ktoś aż tak się nie przejmuje, zapraszam do lektury.
W przypadku, gdyby to uniwersum było dla was obce, zapraszam do zaznajomienia się z poprzednią częścią.

środa, 2 stycznia 2019

Podsumowanie roku 2018

Miałem wątpliwości, czy ten tekst w ogóle ma powstać, dlatego nie było go ani na 31 grudnia ani na 1 stycznia. Nadal jednak Anno Domini 2019 jest dosyć świeży, zatem wrzucenie tego, nie będzie strasznym lapsusem.
Miałem wątpliwości, czy takie podsumowanie robić z kilku powodów.
Pierwszym i najważniejszym był fakt, że bloga cały rok nie prowadziłem, w związku z tym, nie mam nawet części książek w jego zasobach. Poza tym, no nieco dziwne robić takie podsumowanie po roku, jak nie ma roku ;).
Inna sprawa, że powstał już tekst na ten kształt w postaci zestawienia najlepszych 10 książek z roku 2018.

Ostatecznie jednak uznałem, że wrzucę. Po pierwsze dlatego, że jeśli za rok (mam nadzieję), nadal będę tego bloga prowadził, miał z czym porównać.
Po drugie, może i cały 2018 blog nie działał, ale już trochę działa, więc można zrobić jakieś krótkie podsumowanie tej dotychczasowej aktywności. Przy okazji, zapowiedzieć jakieś plany i postanowienia, wtedy motywacja, by ich dotrzymać będzie jednak większa ;).
Po trzecie, uznałem, że jednak zwyczajnie fajnie będzie podzielić się paroma wrażeniami po zeszłym roku, nawet jeżeli nie mam poparcia swoich słów w postaci notek dla każdej książki, o której mógłbym wspomnieć. Zacznijmy w takim razie.

wtorek, 1 stycznia 2019

Tullis C. Onstott, Podziemne życie. W poszukiwaniu ukrytej biosfery Ziemi, Marsa i innych planet.

Ciężko mi się było zabrać za tego posta. Jednak, wiem też, że powinienem opublikować go możliwie szybko, ponieważ jeszcze gorzej szłoby powolne wykańczanie tej notki.  Dlatego, dzisiaj, z nowym rokiem bardzo świeże impresje z lektury książki profesora Tullisa Onstotta z Uniwersytetu Princeton, pod tytułem Podziemne życie. W poszukiwaniu ukrytej biosfery Ziemi, Marsa i innych planet.
Dlaczego tak źle się o tym pisze? Ponieważ, zwyczajnie źle się czytało. Naprawdę, tematyka jest niezwykle ciekawa, a gdyby poziom jej zaprezentowania spadł z tego jaki osiągnąć mógłby, na ten który mamy tam przedstawiony naprawdę, nastąpiłaby niechybna śmierć.
Tym niemniej, zacznijmy może od początku. Na przykład, od przedstawienia o czym w zasadzie książka jest oraz rzecz jasna, sylwetki autora.
Otóż, pan Tullis Cullen Onstott, jak wspomniałem, pracuje na renomowanym amerykańskim uniwersytecie, co już powinno dość dobrze świadczyć o jego kwalifikacjach. Rzeczywiście, osiągnięć ma niemało, wystarczy poczytać materiały, które umieścił na swojej stronie. Jest między innymi odkrywcą nicienia Halicephalobus mephisto, żyjącego w RPA, na głębokościach co najmniej 3,9 km.
Także, mamy do czynienia z naprawdę dobrym specjalistą. Dobrze, zatem teraz o samej książce.
Opowiada ona w zasadzie, o akademickiej drodze pana Onstotta. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że z wykształcenia wcale nie jest mikrobiologiem. Jest geologiem, który nieco przez przypadek, bardzo się zainteresował bakteriami żyjącymi w ekstremalnych warunkach. Po czym został ich wybitnym badaczem.